02.06.2019, 20:07
Właśnie obejrzałam wywiad Petersona z Milo Yiannopoulos (wcześniej nie znałam tego człowieka) i jestem urzeczona, nie będę przy tym ukrywać, że poniekąd z tego powodu, że się z nim w dużym stopniu utożsamiam. Też mam liberalną duszę i konserwatywny światopogląd. Jestem człowiekiem paradoksalnym - tak jak ten gościu. Nachodzą mnie czasem myśli, że na dłuższą metę tak nie pociągnę, będę musiała się ustatkować: albo liberał albo konserwa, albo buntownik-prowokator, albo poważny człowiek. Ten wywiad mnie podniósł na duchu - widzę człowieka spełnionego, który świetnie się w tym rozpizdzielu odnajduje. To czemu ja mam nie dać rady?
Nie wiem, czy komukolwiek będzie chciało się to oglądać, mnie zachęcił krótki fragment na profilu Petersona poświęcony pedofilii w Watykanie. Duża część tej rozmowy właśnie krąży wokół tematu pedofilii, homoseksualizmu oraz związku między jednym a drugim.
Milo utożsamiający się ze środowiskiem konserwatystów został spalony w 2017 roku po prawej stronie po tym, jak w jednej z wypowiedzi miał pochwalać pedofilię. Milo jako 14-latek był molestowany przez księdza, ale wyznał, że wcale nie czuje się z tego tytułu ofiarą. U Petersona tłumaczył się z tej wypowiedzi sprzed 2 lat. Wspomniał, że zmienił zdanie co do tego, że jako 14 latek nie doznał krzywdy po tym, jak sam został ojczymem dla 16-letniego dziecka. Zdał sobie sprawę, że nie zupdatował swojej pamięci. To doświadczenie jako ojczym uświadomiło mu ten stan mentalny dzieciaka w wieku, w którym został zmolestowany i nie wyklucza, że jego homoseksualizm może przynajmniej częściowo być owocem tego doświadczenia z lat nastoletnich. Jednak mimo tego updatu w jego poglądzie na pedofilię, nadal uważa, że to nie jest z pewnością najgorsza rzecz, jaka go spotkała w życiu i zwraca uwagę na fakt, że reakcja konserwatystów na jego słowa w dużym stopniu została zdeterminowana tym samym wszechobecnym zjawiskiem wiktymizacji, który możemy obserwować choćby w ruchu meetoo, w ruchach emancypacyjnych kobiet, mniejszości seksualnych i etnicznych. Bardzo się podkreśla, wręcz wmawia człowiekowi, że doznał krzywdy, traumy i że teraz to straszne doświadczenie na zawsze zrujnuje człowiekowi życiu. Milo stanowczo się temu sprzeciwia, ponieważ jego własne doświadczenie oraz wielu innych osób zadaje temu kłam. Milo narzeka na ten brak optymizmu, skupienia się na radosnej stronie życia u konserwatystów. Twierdzi, że zamiast podkreślać, jakie zło czynią podli ludzie innym ludziom, raczej powinni się skupić na tym optymistycznym akcencie - że nawet ofiary zła są w stanie wyjść z tego zła cało, ze ich nie złamie.
Milo stawia również ciekawą tezę, że rozwiązłość, eksperymentowanie u homoseksualistów oraz "pchanie" się ich do roli kapłanów funkcjonuje jako rekompensata dla roli ojca. Ponieważ homoseksualiści nie mogą w sposób naturalny spłodzić potomka, próbują to sobie odkuć albo w takim kreatywnym/liberalnym podejściu do życia (sporo homoseksualistów jest wśród artystów, osób twórczych) albo w roli duszpasterza.
Obecnie Milo jest człowiekiem wyklętym zarówno przez lewą, jak i prawą stronę. Funkcjonuje sobie na uboczu, z dala od mainstreamu w roli konserwatywnego trolla, buduje sieć kontaktów/wpływów poza mediami społecznościowymi. Nie ma zamiaru wkupywać się w łaski konserwatystów, zarzuca im, że wydalając go, pozbyli się kogoś bardzo cennego. Jego zdaniem nie zasłużyli sobie na niego. To też jest moim zdaniem ciekawe spostrzeżenie. Trafnie moim zdaniem zauważa, że konserwatyści przez to swoje bezwzględne oddanie autorytetom, regulaminom, nieugiętość w szufladkowaniu ludzi sami sobie szkodzą. Jak tylko pojawia się jakaś osoba, która niczym Jezus Chrystus próbuje spojrzeć na ten zapuszkowany, sztywny świat z boku, rzucić świeże, nowe światło, to od razu dostaje bana. Albo się podporządkowujesz, albo tam są drzwi. Razem z tymi niesfornymi buntownikami wywalają za drzwi życie.
Tym optymistycznym akcentem zaczyna we mnie odżywać nadzieja na połączenie ze sobą lewactwa z prawactwem w jakąś sensowną całość, a warunkiem urzeczywistnienia tego zespolenia jest zajęcie pozycji DYSTANSU. Ale nie takiego dystansu niezaangażowanego, tylko takiego dystansu artystycznego, gdzie jak najbardziej jest zaangażowanie, ale nie ma ideologii. Milo mi uświadomił, że kluczem jest HUMOR.
A najbardziej słodkie było jak Milo stwierdził, że on sam siebie postrzega jako dowód na istnienie Boga. Tylko Ktoś z megapoczuciem humoru mógł stworzyć kogoś tak paradoksalnego jak on
Nie wiem, czy komukolwiek będzie chciało się to oglądać, mnie zachęcił krótki fragment na profilu Petersona poświęcony pedofilii w Watykanie. Duża część tej rozmowy właśnie krąży wokół tematu pedofilii, homoseksualizmu oraz związku między jednym a drugim.
Milo utożsamiający się ze środowiskiem konserwatystów został spalony w 2017 roku po prawej stronie po tym, jak w jednej z wypowiedzi miał pochwalać pedofilię. Milo jako 14-latek był molestowany przez księdza, ale wyznał, że wcale nie czuje się z tego tytułu ofiarą. U Petersona tłumaczył się z tej wypowiedzi sprzed 2 lat. Wspomniał, że zmienił zdanie co do tego, że jako 14 latek nie doznał krzywdy po tym, jak sam został ojczymem dla 16-letniego dziecka. Zdał sobie sprawę, że nie zupdatował swojej pamięci. To doświadczenie jako ojczym uświadomiło mu ten stan mentalny dzieciaka w wieku, w którym został zmolestowany i nie wyklucza, że jego homoseksualizm może przynajmniej częściowo być owocem tego doświadczenia z lat nastoletnich. Jednak mimo tego updatu w jego poglądzie na pedofilię, nadal uważa, że to nie jest z pewnością najgorsza rzecz, jaka go spotkała w życiu i zwraca uwagę na fakt, że reakcja konserwatystów na jego słowa w dużym stopniu została zdeterminowana tym samym wszechobecnym zjawiskiem wiktymizacji, który możemy obserwować choćby w ruchu meetoo, w ruchach emancypacyjnych kobiet, mniejszości seksualnych i etnicznych. Bardzo się podkreśla, wręcz wmawia człowiekowi, że doznał krzywdy, traumy i że teraz to straszne doświadczenie na zawsze zrujnuje człowiekowi życiu. Milo stanowczo się temu sprzeciwia, ponieważ jego własne doświadczenie oraz wielu innych osób zadaje temu kłam. Milo narzeka na ten brak optymizmu, skupienia się na radosnej stronie życia u konserwatystów. Twierdzi, że zamiast podkreślać, jakie zło czynią podli ludzie innym ludziom, raczej powinni się skupić na tym optymistycznym akcencie - że nawet ofiary zła są w stanie wyjść z tego zła cało, ze ich nie złamie.
Milo stawia również ciekawą tezę, że rozwiązłość, eksperymentowanie u homoseksualistów oraz "pchanie" się ich do roli kapłanów funkcjonuje jako rekompensata dla roli ojca. Ponieważ homoseksualiści nie mogą w sposób naturalny spłodzić potomka, próbują to sobie odkuć albo w takim kreatywnym/liberalnym podejściu do życia (sporo homoseksualistów jest wśród artystów, osób twórczych) albo w roli duszpasterza.
Obecnie Milo jest człowiekiem wyklętym zarówno przez lewą, jak i prawą stronę. Funkcjonuje sobie na uboczu, z dala od mainstreamu w roli konserwatywnego trolla, buduje sieć kontaktów/wpływów poza mediami społecznościowymi. Nie ma zamiaru wkupywać się w łaski konserwatystów, zarzuca im, że wydalając go, pozbyli się kogoś bardzo cennego. Jego zdaniem nie zasłużyli sobie na niego. To też jest moim zdaniem ciekawe spostrzeżenie. Trafnie moim zdaniem zauważa, że konserwatyści przez to swoje bezwzględne oddanie autorytetom, regulaminom, nieugiętość w szufladkowaniu ludzi sami sobie szkodzą. Jak tylko pojawia się jakaś osoba, która niczym Jezus Chrystus próbuje spojrzeć na ten zapuszkowany, sztywny świat z boku, rzucić świeże, nowe światło, to od razu dostaje bana. Albo się podporządkowujesz, albo tam są drzwi. Razem z tymi niesfornymi buntownikami wywalają za drzwi życie.
Tym optymistycznym akcentem zaczyna we mnie odżywać nadzieja na połączenie ze sobą lewactwa z prawactwem w jakąś sensowną całość, a warunkiem urzeczywistnienia tego zespolenia jest zajęcie pozycji DYSTANSU. Ale nie takiego dystansu niezaangażowanego, tylko takiego dystansu artystycznego, gdzie jak najbardziej jest zaangażowanie, ale nie ma ideologii. Milo mi uświadomił, że kluczem jest HUMOR.
A najbardziej słodkie było jak Milo stwierdził, że on sam siebie postrzega jako dowód na istnienie Boga. Tylko Ktoś z megapoczuciem humoru mógł stworzyć kogoś tak paradoksalnego jak on