Forum Ateista.pl

Pełna wersja: Opowiadanie z (lub bez) przesłaniem
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stworzony Umysł rzucił taki pomysł, przyznawszy się od razu że nie może się do niego zabrać, ja więc czynię mu tę uprzejmość. Moje opowiadanie na pierwszy ogień. Oceńcie sami Uśmiech


A potem długo, długo nic.

Darkas patrzył jak bryły okrętów wielkie jak miasta zderzają się bezgłośnie, strącając z kadłubów mrowia pochłaniaczy, żerujących niczym muchy na padlinie. Te oblatywały przez chwilę martwe skorupy, lecz przylegały znów, wżerając się w poszycie, trawiąc wnętrze, wybierając najsmaczniejsze kąski. Okno znów zaparowało. W kapsule robiło się co raz zimniej.

Dzięki Biszajowi, opuścili tunel cali i bezpieczni. Gdy tylko zamknęła się bramma celestia, na mostku dało się odczuć spadek napięcia. W dodatku, jakby w nagrodę za odwagę, Biszaj pobłogosławił ich niebiańskim widokiem. Na wprost okrętu, w niewyobrażalnej odległości, jaśniało centrum galaktyki - miliardy gorejących gwiazd wirujących wokół czarnej dziury w samym jej środku. Ich światło musiało mieć przynajmniej trzydzieści tysięcy lat. Niosło ze sobą komunikaty, jakie wysyłali pierwsi badacze kosmosu w dawnych wiekach wielkich odkryć astronomicznych. Ulatywały właśnie w przestrzeń między galaktykami - w pustkę absolutną. Tak wielką, że bały się jej nawet demony.
Środek wielkiej kuli gwiazd był przesłonięty - poziomo, wzdłuż średnicy, cień rzucał dysk galaktyczny. Rozciągał się na lewo i prawo, wypełniając niemal cały horyzont, lecz dawał słabe i rzadkie światło. Najjaśniejszym punktem w pobliżu było Oko Pająka w Mgławicy Tarantuli na lewej burcie - ostatni drogowskaz na każdej trasie, ogłaszający astronaucie, że oto dotarł na skraj galaktyki.
- Teraz już wiesz dlaczego nazywamy ją Mgławicą Tarantuli? - jakiś głos wyrwał Darkasa z zadumy. Odwrócił się i ujrzał Benedykta, dowódcę okrętowych nawigatorów.
- Owszem. Kiedy stacjonowałem na ziemskiej orbicie, dostrzegałem tu tylko bezkształtną chmurę, przypominającą wybuch supernowej. Ale... Obserwowałem wówczas światło Mgławicy sprzed setek tysięcy lat, biegnące do mnie przez połowę galaktyki. Teraz, widzę ją taką, jaka jest w rzeczywistości.
- Albo taką jaką była rok temu, bo zatrzymaliśmy się jakiś rok świetlny od najbliższej gwiazdy.
Niemniej kształt Mgławicy był diametralnie różny od tego, do którego przywykł Darkas, obserwując niebo w ziemskich orbilabach i ta różnica wyjaśniała enigmatyczną nazwę. Była to gigantyczna chmura szkarłatnego gazu, skrywająca błękitnoturkusowe obłoki. Wyciągała ze swojego korpusu długie ramiona, przypominając z bliska eksplozję granatu odłamkowego, a z daleka - pająka z rozstawionymi szeroko odnóżami. Była tak kolosalna, że dominowała nad tą częścią sektora, a w jej wnętrzu możnaby schować wszystkie światy znane człowiekowi. Potężne kolumny gazu zdawały się sięgać po okręt niczym palce kosmicznego olbrzyma, by zamknąć go w uścisku i wciągnąć do narodziska gwiazd w samym centrum Mgławicy.
Po raz drugi Darkas dał się zaskoczyć, tym razem swojemu chronometrowi. Mostek opuścił maszerując z podniesioną głową, sprężyście salutując młodszemu oficerowi, który pierwszy uczynił mu ten honor, ale po kilku korytarzach pozwolił sobie na trucht. Nie mógł się spóźnić! Na szczęście całe systemy korytarzy nie były ogrzewane w ramach oszczędności. Tylko dlatego nie zagotował się w ciężkim mundurze pierwszego oficera i wyglądał jak na takiego przystało. Kiedy tak biegł pustym chodnikiem, ciągnącym się dziesiątkami metrów, kolejne lampy przed nim zapalały się, a te które mijał gasły. Był to kolejny, po chłodnych korytarzach, zabieg oszczędnościowy - system fotokomórek, zamiast stałego oświetlenia. Człowiek miał przez to wrażenie, że przebiega wciąż ten sam kilkumetrowy odcinek...

Czas. Mógłby w ogóle nie płynąć. Można go było odmierzać za flotą kurczącą się z każdą zasymilowaną jednostką. Przestrzeń? Czy miała jakiekolwiek znaczenie? Kapsuła mogła mknąć z prędkością setek tysięcy kilometrów na godzinę, ale co by to zmieniło? Najbliższy świat był dwa lata świetlne stąd.

Całe szczęście ten korytarz nie był tak długi jak Aleja Hirama, potocznie zwana “Autostradą” - najdłuższy i najszerszy trakt na okręcie. Udało mu się dobiec do sali odpraw przed admiralicją. Obudził przysypiającą z nudów obsługę i przygotował holografer.
Pierwszy pojawił się komandor Trask, dowódca “Blitzkriegu”, okrętu flagowego. Za nim Pierwszy thank - harkon, a na końcu wysoki admirał Kessler, w mundurze obwieszonym odznaczeniami tak gęsto, że przypominały błyszczące cekiny.
Najwyższy dowódca skrzywił się, gdy zobaczył w holosferze okręty floty w paskudnym rozproszeniu. Taka reakcja człowieka ze stuletnim stażem w marynarce wojennej oznaczała katastrofę.
- Jeśli uderzą teraz, niech Biszaj i Hiram mają nas w swojej opiece - rzekł z kamienną twarzą
- “Blitzkrieg” jest gotowy do uformowania szpicy i otwarcia wyrwy w szeregach nieprzyjaciela, gdyby doszło do ataku z zaskoczenia - zameldował pewny siebie komandor - Jeśli rozproszy swoje wojska, będzie musiał je ponownie skonsolidować
- To nasza jedyna nadzieja, Trask. Ściągniemy ogień, a reszta ustawi się w formacji...
Dowódcy marynarki omawiali szczegóły manewrów. pierwszy thank Harkon długo stał ponury i nieruchomy. Robił tak zwykle zresztą, nie ściągał więc niczyjej uwagi. Za bardzo był skupiony na tym co dzieje się w jednej z wielu możliwych przyszłości, by zważać na wypadki świata realnego.
Mimo to, kiedy wojskowi zajęci byli rozmową, na policzku thanka Darkas zauważył całkiem realną kroplę krwi. Uronił ją z oczu niczym łzę. Spłynęła po policzku, suchym i pomiętym jak pergamin i wsiąknęła w wysoki kołnierz szaty. Pierwszy oficer wezwał medyka, możliwie dyskretnie, by nie robić zamieszania. Mówił do starego myśliciela, lecz ten tylko patrzył w pustkę.
- Cień - wychrypiał starzec, jakby pozbawiony tchu - Cień... - powtórzył jeszcze kilka razy. Nie mówił głośno, więc nie dał rady przekrzyczeć komandora i Wielkiego Admirała, przyzwyczajonych do rozmów podniesionym głosem. Dopiero regularność tego wyznania zwróciła ich uwagę. Harkon przestał wymawiać słowa, poruszał jedynie ustami. Oczy zaszły mu krwią, lecz widocznie nie cierpiał bólu. Na pewno nie fizycznego. Darkas przysunął ucho do jego ust. Usłyszał to, co starzec chciał powiedzieć i poczuł zimny pot spływający po karku.
- Zaczęło się - powiedział tylko.

Wiele mniejszych jednostek dryfowało w przestrzeni niczym wolne elektrony. Czekały na swoją kolej, unieszkodliwione, lub zdruzgotane. Nawet przy całej liczności roju, pochłaniaczy nie starczało, by mogły zająć się wszystkimi na raz. W pierwszej kolejności pochłonęły krążownik “Blitzkrieg”. Oderwały pancerz, następnie przeżarły kadłub na wylot, wreszcie złamały go w połowie i wdarły się do środka. Teraz rozdrabniały go na co raz mniejsze elementy. Darkas ucieszył się, że z tej odległości nie mógł dostrzec ludzkich sylwetek. Odwrócił wzrok znudzony ciągłym polerowaniem zamarzającej szybki.
- Dobrze się pan czuje, admirale? - zapytał

Biegł na tyle szybko, na ile pozwalał mu ciężar studwudziestolatka niesionego na plecach. Stukające lampy, gasnące tuż za nim i rozświetlające drogę naprzód, wybijały rytm, który pomagał zachować tempo. Przebiegł już setki metrów, a wciąż otrzymywał meldunki o blokadach na kolejnych odcinkach korytarza. “Blitzkrieg” stawał się jednym wielkim labiryntem. Kiedy uznał że nie da rady biec dalej, zwolnił i zaczął maszerować. Kiedy i to okazało się zbyt dużym wysiłkiem, położył admirała na gładkim, metalowym chodniku i ciągnął go. Starał się nie patrzeć na podłogę, na której jego dowódca zostawiał krwawy ślad. W końcu zahaczył piętą o jakiś przewód, przewrócił się i nie miał już siły stanąć na nogi. Spróbował usiąść i rozluźnić mięśnie.
Właśnie wtedy zobaczył światło jakieś pięćdziesiąt kroków w górę korytarza. Zamarł wpatrując się w samotną lampę. Kiedy dał się przekonać, że po prostu się zepsuła i odwrócił głowę, usłyszał charakterystyczne stuknięcie. Spojrzał znów i to samo stało się na jego oczach. Stuk! - rozległo się po raz kolejny. Oświetlony skrawek korytarza był co raz bliżej. Darkas postanowił nie ryzykować. Adrenalina napływająca do żył pomogła mu zebrać siły i odszukać najbliższe drzwi. Stuk! Otworzył je i zajrzał do środka - było to centrum ewakuacji. Stuk! Stuk! Stuk! W przeciwległą ścianę wmontowane były gniazda kapsuł ratunkowych, pod sąsiednimi ustawiono sprzęt medyczny, przyrządy do transportowania rannych i zestawy dla sanitariuszy. Darkas spojrzał na zalanego krwią admirała i pomyślał, że nie mógł lepiej trafić. W tej chwili światła pustego korytarza błyskały jak w stroboskopie, jakby w ślad za demonem. Pierwszy oficer pochylił się, by podnieść staruszka i w tej samej chwili potężna siła szarpnęła nim i oderwała jego stopy od ziemi. Wywinął salto w powietrzu i padł na plecy. Sufit korytarza, na który patrzył, nagle ożył i zaatakował go długimi na sześć stóp szponami. Najszybciej jak potrafił przeturlał się na bok unikając pierwszego ciosu, a drugi zbił szablą. Zobaczył jak tekstura na szponach zmienia się, próbując nadążyć za ich nową pozycją. Podniósł się szybko i przeturlał w kierunku admirała, jak sądził - między nogami niewidocznej bestii. Na wpół widzialne szpony uderzyły znowu, chybiając. Chwycił dowódcę za kołnierz munduru i przeciągnął za drzwi. Zamknął je, a potem spróbował złapać oddech i przypomnieć sobie co takiego zobaczył, lecz z płaskich ścian i sufitu korytarza zaczął odrywać się pewien kształt. Wyższy niż człowiek, z wielkimi szponami. Niewidoczny, kiedy stał nieruchomo, kamuflujący się podczas ruchu. Stukanie świateł ustało, lecz Darkasowi włosy znów stanęły dęba. Coś dużego musiało czołgać się przewodem wentylacyjnym, rozpierając jego blaszane ścianki na boki, hałasując straszliwie. Uznał, że nie ma czasu do stracenia.
Wciągnął admirała do jednej z kapsuł. Zabrał tyle zestawów medycznych ile zdołał, zanim długi szpon rozerwał blachę. To, co z niego wypełzło było zdecydowanie zbyt wielkie, by mógł stawić mu czoła. Darkas zamknął kapsułę w momencie, gdy bestia rzuciła się na niego. Nie dała rady przebić poszycia.
Kapsuła odłączyła się od kadłuba z mocnym odrzutem i pomknęła w przestrzeń. Po raz pierwszy od wielu, wielu lat, Darkas poczuł jak znika ciężar jego ciała. Obrócił się, zawieszony w powietrzu. Ranny wysoki admirał Kessler siedział bez życia przypięty do fotela, a jego zakrwawione ręce bezwiednie dryfowały. Zupełnie jakby był śpiącym dyrygentem. Niestety, jego orkiestra nie spisała się na tym koncercie...

Grupa pochłaniaczy odłączyła się od przelatującej ławicy i zaczęła się zbliżać. Jakiś czas temu - Darkas nie wiedział dokładnie kiedy, bo stracił rachubę - w kapsule zaczął unosić się nieprzyjemny zapach. Rana admirała nie chciała się goić i wylewała się z niej ropa, mimo troskliwej opieki. Pierwszy oficer pocieszał się, że jeśli wydziela zapach, to znaczy że admirał żyje. Rozmawiał czasem z nim, mając nadzieję że nawet jeśli nie może mu odpowiedzieć, to przynajmniej rozumie go i wymyśli coś kiedy już się obudzi. Opowiadał o wszystkim co działo się za oknem - o tym jak szukał okrętu, do którego mogliby przycumować, lecz wszystkie były zbyt daleko, lub zostały pożarte. Jak woidańskie pochłaniacze omijały kapsułę, nie nadążając z pożeraniem większych jednostek. Jak kolejne załogi wybierały samozniszczenie okrętu, wiedząc że w razie klęski spotka ich straszliwy los posiłku Roju. “Szkoda, że my nie mamy takiego luksusu, Admirale”, powiedział wtedy Darkas. Szablę i pistolet zostawił na pokładzie “Blitzkriegu”, nosząc w pośpiechu lekarstwa.
Znów zaczął tego żałować. Pochłaniacze minęły kapsułę i zostawiły ją w spokoju.
Co za syf.
warbarbye napisał(a):Co za syf.

Interesujace trochę grafomanskie , przypomina formą H.MnieszekOczko
A kto to taki?

warbarbye napisał(a):Co za syf.

Juhu, wreszcie pierwszy krytyczny komentarz! :ogorek:

Moje życie nabrało sensu.
El Commediante napisał(a):A kto to taki?



Juhu, wreszcie pierwszy krytyczny komentarz! :ogorek:

Moje życie nabrało sensu.

Uśmiech
Cieszy mnie to.
Radzę popracować nad topornym stylem i drętwymi dialogami. No, i masz problem z wytworzeniem zamierzonej przez się atmosfery - przynajmniej ja jej nie poczułem.

Cytat: trochę grafomanskie
Trochę? Język tego opowiadania ma się nijak do języka komedianta.
El Commediante napisał(a):A kto to taki?
Helena Mniszkówna - autorka "Trędowatej".
Wrzucili cię do górnej półki:lol2:
Sofeicz napisał(a):Helena Mniszkówna - autorka "Trędowatej".
Wrzucili cię do górnej półki:lol2:

W takim razie na pewno nie "interesujące" :lol2:

warbarbye napisał(a):Cieszy mnie to.
Radzę popracować nad topornym stylem i drętwymi dialogami. No, i masz problem z wytworzeniem zamierzonej przez się atmosfery - przynajmniej ja jej nie poczułem.

Wreszcie jakieś komentarze. Dzięki!

Cytat:Trochę? Język tego opowiadania ma się nijak do języka komedianta.

Grafomaństwo to pisanie dla samego pisania, nie trzymanie się jakiegoś konkretnego stylu.
El_Commediante napisał(a):Grafomaństwo to pisanie dla samego pisania
Tak, to prawda, ale pisząc o języku komedianta miałem na myśli język Twojego ja, tj. tej próbki, którą możemy zobaczyć na forum. Język dobrze nadający się do satyry, a nie do dark sf.


Nie każdy jest Dukajem i nie każdy może napisać "Serce Mroku". Polecam odnaleźć się w innym gatunku, może nawet rodzaju.
warbarbye napisał(a):Tak, to prawda, ale pisząc o języku komedianta miałem na myśli język Twojego ja, tj. tej próbki, którą możemy zobaczyć na forum. Język dobrze nadający się do satyry, a nie do dark sf.


Nie każdy jest Dukajem i nie każdy może napisać "Serce Mroku". Polecam odnaleźć się w innym gatunku, może nawet rodzaju.
E tam, Dukaj Dukajem też się nie urodził. Styl trzeba sobie wyrobić. Można to zrobić tylko pisząc. Dużo pisząc. Podcinanie komuś skrzydeł jest bez sensu. Ja tam widzę w tym jakiś potencjał. Dla mnie główny problem to zbyt chaotyczny przekaz. Autor zbyt mało zdradza, a przez to utrudniony jest wczucie się w świat przedstawiony, w zasadzie oprócz kilku luźnych obrazów nie ma fabuły.
warbarbye napisał(a):Tak, to prawda, ale pisząc o języku komedianta miałem na myśli język Twojego ja, tj. tej próbki, którą możemy zobaczyć na forum. Język dobrze nadający się do satyry, a nie do dark sf.


Nie każdy jest Dukajem i nie każdy może napisać "Serce Mroku". Polecam odnaleźć się w innym gatunku, może nawet rodzaju.

Może za bardzo się do mnie przyzwyczaiłeś i dlatego masz takie mieszane odczucia. Gdzie indziej, gdzie w ogóle się nie wypowiadam, a tylko publikuję, opowiadanie zostało przyjęte z entuzjazmem.

Nie można cały czas pisać tego samego. Czasem trzeba wypłynąć na nieznane wody, gdyż inaczej z nudów można się posrać.
Nie przejmuj się opinią warbarbye, który pewnie nawet nie przeczytał do końca tego tekstu.

Wadą (a może i zaletą?) twojego opowiadania jest ciągłe przekonanie czytelnika, że jest to fragment jakiejś większej całości (w przypadku Dukaja też tak jest, ale do czasu). Gdyby ktoś mi powiedział, że zostało to wyrwane z mniej więcej końcówki jakiejś debiutanckiej powieści s-f, to mógłbym nawet się zachęcić i przeczytać chociaż wstęp czy ogólny opis fabuły.
Jednak uznając tekst za formę zamkniętą (opowiadanie), to nie mogę go ocenić wysoko.

Niemniej, pisz dalej i pamiętaj, że opowiadanie ma mieć korpus, ręce, nogi i przede wszystkim głowę. Taki tekst nie może być odebrany jako wyrwany z kontekstu fragment jakiejś większej całości.
El Commediante napisał(a):Może za bardzo się do mnie przyzwyczaiłeś i dlatego masz takie mieszane odczucia. Gdzie indziej, gdzie w ogóle się nie wypowiadam, a tylko publikuję, opowiadanie zostało przyjęte z entuzjazmem.

Nie można cały czas pisać tego samego. Czasem trzeba wypłynąć na nieznane wody, gdyż inaczej z nudów można się posrać.
Trudno jest pisać w dzisiejszych czasach. Mnie jest trudno! Wiem, że na swój sposób wszystko już jakoś zostało napisane i wyobrażone, więc moje pięć groszy nawet jeśli będzie wartościową literaturą, to i tak zginie w chłamie i bylejakości.
Dziś mało które wydawnictwo zaryzykuje, by wydać książkę nieznanego autora własnym kosztem /tylko własnym kosztem/. Kiedyś była to praktyka powszechna. Gdyby nie to, Cortazar nigdy nie wydałby swojej 'Gry w klasy'.
nonkonformista napisał(a):Trudno jest pisać w dzisiejszych czasach. Mnie jest trudno! Wiem, że na swój sposób wszystko już jakoś zostało napisane i wyobrażone, więc moje pięć groszy nawet jeśli będzie wartościową literaturą, to i tak zginie w chłamie i bylejakości.
Dziś mało które wydawnictwo zaryzykuje, by wydać książkę nieznanego autora własnym kosztem /tylko własnym kosztem/. Kiedyś była to praktyka powszechna. Gdyby nie to, Cortazar nigdy nie wydałby swojej 'Gry w klasy'.

No to trudno jest wydać. Pisać jest łatwo. Przecież nie musisz tworzyć od razu odrębnego gatunku, ani nawet całej historii i uniwersum. Ja na przykład piszę sobie opowiadanie o Gubernatorze z "The Walking Dead". Trochę przekręcam wydarzenia z komiksu i serialu. Dopisuję dalszą historię tej ciekawej postaci, nie zmieniając specjalnie świata przedstawionego przez Kirkmana.
Jak kiedyś skończę (może na wakacje) to wrzucę Uśmiech
exodim napisał(a):No to trudno jest wydać. Pisać jest łatwo. Przecież nie musisz tworzyć od razu odrębnego gatunku, ani nawet całej historii i uniwersum. Ja na przykład piszę sobie opowiadanie o Gubernatorze z "The Walking Dead". Trochę przekręcam wydarzenia z komiksu i serialu. Dopisuję dalszą historię tej ciekawej postaci, nie zmieniając specjalnie świata przedstawionego przez Kirkmana.
Jak kiedyś skończę (może na wakacje) to wrzucę Uśmiech
Z chęcią przeczytam.