Baptiste napisał(a): Przecież taki robot to nakład finansowy. Ktoś musiałby je produkować, utrzymywać, itd.
Robot ani za darmo nie powstaje ani też jego praca nie jest darmowa.
To żaden problem. Gdy roboty osiągną odpowiednią sprawność intelektualną i manualną, z czasem będą zastępować ludzi aż w końcu będzie ich tyle, że jedne będą produkować i serwisować kolejne. Wydobędą rudę, dokonają przetapiania i obróbki, dowiozą do zakładów produkcyjnych, rozładują itd. W wielkiej fabryce robotów zostanie margines ludzi. I tak samo w innych gałęziach gospodarki.
Roan Shiran napisał(a): Podejrzewam, że z myślenia. Myślenie indukcyjne, że przez 200 lat było nieźle, więc nieźle będzie zawsze, jest dość... proste. Niestety ta prostota myśli podoba się zwykłym ludziom, którzy popełniali ten błąd wielokrotnie w historii.
To znaczy? Konkrety proszę.
W krajach o najnowocześniejszych gospodarkach, czyli teoretycznie najbardziej podatnych na wypieranie pracy ludzi przez automatykę i robotykę, bezrobocie jest na znikomym poziomie 5-7%.
Miejsca zwolnione w jednych branżach zostaną zastąpione w innych, których nawet sobie dziś nie wyobrażamy.
Konkret jest taki, że zawody przeznaczone głównie dla ludzi nie będą powstawały ad infinitum - a w szczególności te przeznaczone dla ludzi o mniejszych uzdolnieniach (chociaż wynalezienie bardziej zaawansowanej inteligencji na początku głównie zniszczy większość klasy średniej - specjalistów średniego i niskiego szczebla). Mówienie "a jakoś to będzie" jest kiepskim argumentem, gdyż w końcu może nie być "jakoś" i człowiek się obudzi z ręką w nocniku, bo cud się nie zdarzył - wszystko wskazuje, że właśnie taki scenariusz się dla nas szykuje.
To wszystko przy założeniu inteligencji niekreatywnej, bo sztuczna inteligencja kreatywna to będzie po prostu następca człowieka.
Soul33 - ale po co ktoś miałby dawać swoje roboty komuś, kto nie może w zamian dać nic wartościowego? Chyba jedynie z powodu groźby rewolucji.
Dobry artykuł o sytuacji zawodowej nauczycieli. O dziwo obiektywny bez histerii w stylu "pracują 18 godzin tygodniowo za 5 tysięcy złotych" ani bez przegięcia w drugą stronę w stylu "bieda taka aż piszczy". Ciekawie wyglądają zestawienia z innymi krajami - wychodzi na to, że polscy nauczyciele to odnośnie "przywilejów" europejscy średniacy.
Baptiste napisał(a): Przecież taki robot to nakład finansowy. Ktoś musiałby je produkować, utrzymywać, itd.
Robot ani za darmo nie powstaje ani też jego praca nie jest darmowa.
To żaden problem. Gdy roboty osiągną odpowiednią sprawność intelektualną i manualną, z czasem będą zastępować ludzi aż w końcu będzie ich tyle, że jedne będą produkować i serwisować kolejne. Wydobędą rudę, dokonają przetapiania i obróbki, dowiozą do zakładów produkcyjnych, rozładują itd. W wielkiej fabryce robotów zostanie margines ludzi. I tak samo w innych gałęziach gospodarki.
Ok, ale te roboty i ich zakłady pracy będą potrzebować tego samego co ludzie potrzebują teraz-kapitału. Bez tego nie da się nic wytworzyć, wykonać usługi.
Ziemi, surowców, paliwa, podzespołów i masy innych rzeczy. Ktoś będzie to musiał posiadać, jacyś ludzie.
I teraz pytanie brzmi następująco:
Dlaczego ci ludzie mają postępować inaczej niż czynią to teraz to znaczy dlaczego mają pomijać rachunek ekonomiczny?
Całą rewolucję z robotami można porównać do sytuacji posiadaczy niewolników. Robot byłby jedynie zmechanizowanym niewolnikiem o lepszej wydajności i ewentualnych możliwościach.
Istnienie zaś systemów niewolniczych nigdy nie skutkowało powszechnym dobrobytem i wygodnym życiem ogółu społeczeństwa. Dobrobyt był tak czy owak zarezerwowany dla tych, którzy posiadali odpowiedni kapitał i odpowiednią ilość niewolników, których praca mogła ten dobrobyt, wygodne życie wywołać. Nie bez znaczenia jest także "jakość" niewolnika, ponieważ ich praca może mieć różną wartość.
Zdaje sie ze systemy te są nieefektywne albowiem wydajnosc pracy jest w nich niska.Oprócz kija potrzebna jest przedewszystkim marchewka. Człowiek nie widzący w swojej pracy zysku dla siebie, zysku jakiegokolwiek rodzaju, odwali tylko to co musi a to sie nie przekłada na skokowy wzrost wydajnosci. "Niewolnikami"ludzi są zwierzęta, jako że ich motywacja jest pomijalna a wydajnosc ogranicza jedynie biologia to widac jak w prymitywnych kulturach ich praca podnosi poziom zycia. Widac tez jak bardzo mechanizacja przewyzsza prace zwierząt. Sprawniejszy od czlowieka robot który nie posiada motywacji a tylko wykonuje rozkazy z pewnością osiągnie optimum zyskówprzy odpowiednich nakladach .Na dobrą sprawę, przeszkodą w wyrugowaniu pracy ludzi jest zysk jakiego oni potrzebują by zapewnić sobie przeżycie. Obecnie mierzy się go głównie w pieniądzu - uniwersalnym medium do zamiany na określone dobro.Nic nie stoi na przeszkodzie zeby firmy czy konglomeraty firm rozdawały dobra wzamian za np. legitymizację władzy lub promocję marki. Ot, prosta zamiana formy zysku.Ludzie partycypują w zysku, wykonują pracę i dostają zapłatę.Czy to w formie produktu czy bonusów od firm.Firma zas ma zysk, w postaci władzy i dostępu do zasobów.Uzależnienie konsumenta od swoich produktów to zagrywka stara jak świat. Przy pełnej automatyzacji i masowym bezrobociu wśród ludzi ich jedyną walutą pozostanie to co mają najcenniejszego. Ich poparcie dające władzę. Faktycznie, kazdy nie-fabrykant bedzie musial posiadac jakies dobro zeby byc w miare niezaleznym, reszta zas bedzie w zależnosci od producentów. Perspektywa niezbyt wesola ale poziom życia stale bedzie wzrastał dzięki wzrastającej wydajnosci pracy.
Baptiste napisał(a): Ok, ale te roboty i ich zakłady pracy będą potrzebować tego samego co ludzie potrzebują teraz-kapitału. Bez tego nie da się nic wytworzyć, wykonać usługi.
Ziemi, surowców, paliwa, podzespołów i masy innych rzeczy. Ktoś będzie to musiał posiadać, jacyś ludzie.
I teraz pytanie brzmi następująco:
Dlaczego ci ludzie mają postępować inaczej niż czynią to teraz to znaczy dlaczego mają pomijać rachunek ekonomiczny?
Całą rewolucję z robotami można porównać do sytuacji posiadaczy niewolników. Robot byłby jedynie zmechanizowanym niewolnikiem o lepszej wydajności i ewentualnych możliwościach.
Istnienie zaś systemów niewolniczych nigdy nie skutkowało powszechnym dobrobytem i wygodnym życiem ogółu społeczeństwa. Dobrobyt był tak czy owak zarezerwowany dla tych, którzy posiadali odpowiedni kapitał i odpowiednią ilość niewolników, których praca mogła ten dobrobyt, wygodne życie wywołać. Nie bez znaczenia jest także "jakość" niewolnika, ponieważ ich praca może mieć różną wartość.
Robot jest niewolnikiem w takim stopniu jak np. łopata.
Sprawa jest trywialna: w fabrykach będą zapierniczać roboty a Naród będzie wygodnie żył z dywidend.
Rentierzy: mówi ci to coś?
Cytat:Sprawa jest trywialna: w fabrykach będą zapierniczać roboty a Naród będzie wygodnie żył z dywidend.
No właśnie.
To dość proste, jak sądzę. Im więcej robotów i AI, tym łatwiej będzie prowadzić przedsiębiorstwa, dzięki czemu nawet państwowe będą efektywne. Wtedy ciężar utrzymania ludzi będzie coraz bardziej przechodził na państwo. Najpierw wiek emerytalny obniży się do 40-tki, a potem do zera.
Już widzę te protesty przyszłości: "to nieludzkie i niedopuszczalne, aby człowiek MUSIAŁ pracować!".
Cytat:Roughly once a week in America, a toddler pulls out a firearm, and shoots himself or another person.
In 2015, at least 13 American toddlers have inadvertanly killed themselves with firearms, 18 more injured themselves, 10 injured other people, and 2 killed other people.
Odmówił on finansowania m.in. przez bilionerów zamiast tego przyjmuje jedynie małe dotacje od zwykłych Working People. Sanders, who rails against money in politics, has proved very adept at raising it for his campaign. Fueled largely by small donations, the self-described democratic socialist raised $26 million during the summer, just $2 million shy of Clinton’s haul.
Cytat:Sprawa jest trywialna: w fabrykach będą zapierniczać roboty a Naród będzie wygodnie żył z dywidend.
Rentierzy: mówi ci to coś?
Mówi, aby być rentierem trzeba mieć co wynajmować. Aby otrzymywać dywidendę trzeba być akcjonariuszem.
Dlaczego obecni przedsiębiorcy, właściciele itd. mieliby charytatywnie przekazywać ludziom udziały czy dzielić się własnością?
Dziś tego nie czynią, kiedyś także.
Jeżeli ktoś napisze iż w zamian za przekazanie władzy to ja się zapytam czemu między innymi miałaby ta władza służyć. I tu także wracamy do kapitału. Każdy biznes to nakład i dlatego w pojawiającej się analogii do starożytnego Rzymu władza patrona (zdobywana z pomocą klienteli) służyła między innymi do dbania o własne interesy finansowe.
Wracamy w kółko do tego samego-do konieczności posiadania kapitału.
Oczywiście to wszystko w ramach obecnych norm społeczno-gospodarczych.
Jeżeli zaś mielibyśmy do czynienia z inną sytuacją (tzn. taką, którą teraz nakreślił Soul) to miałoby to jeszcze jakiś sens.
Tzn. brak sektora prywatnego, gospodarka pod pełną kontrolą państwową i całkowita redystrybucja dóbr.
Inaczej mówiąc jakaś forma szczelnego komunizmu.
Możliwe iż komputeryzacja i rozwój sztucznej inteligencji osiągnie kiedyś taki poziom iż gospodarka centralnie planowana będzie efektywnym mechanizmem w rękach grupy technokratów. Coś ala projekt Cybersyn w Chille ubiegłego wieku: https://en.wikipedia.org/wiki/Project_Cybersyn
W sumie to dosyć często występujący motyw w s-f.
Brytyjski parlament przegłosował ustawę, która zobowiązuje wszystkie przyszłe rządy do utrzymania wydatków państwa na poziomie jego przychodów, a nawet wygospodarowania nadwyżki. Innymi słowy ustawowy zakaz deficytu.
Konserwatywny rząd chciał tą ustawą podkreślić, jak mocno odcina się od życia ponad stan, o co zawsze oskarżał Partię Pracy. Jej nowe, bardzo lewicowe kierownictwo początkowo przyznawało, że walka z deficytem budżetowym jest słuszna, ale w końcu przeważyły instynkty antyrządowe i posłowie opozycji otrzymali polecenie partyjne głosować przeciw. Opozycji zagroził rozłam. Bardziej umiarkowane skrzydło labourzystów, planowało, że zagłosuje z konserwatystami, za odpowiedzialnością budżetową. Ale ten bunt umiarkowanych okazał się również umiarkowany. 30 labourzystów wstrzymało się jedynie od głosu. Odtąd każdy brytyjski rząd ma ustawowy obowiązek odkładać na czarną godzinę. Tyle, że nie jest to reguła wyryta w kamieniu, bo w sytuacjach podbramkowych można ją będzie zawiesić.
Bardzo dobrze. Węgry uszczelniły granicę to imigranci przerzucają się na Chorwację. Chorwacja uszczelniła granicę to Serbia zaczyna mieć kłopot i musi przestać robić za kraj tranzytowy i uczynić to samo co te dwa kraje aby nie pozostać odizolowana i pełna koczujących imigrantów. Jak widać powyżej Serbia już zaczyna się pocić.
Efekt domina zaczyna na południu działać i "front" powinien się stale przesuwać dalej na południe.
Jedyne sensowne ostatnimi czasy działania i to dające efekty bez potrzeby wzajemnej koordynacji decyzji krajów tego regionu.
"Jego zdaniem płot na granicy niemieckiej wywoła pożądaną reakcję łańcuchową w innych państwach. - Jeżeli w ten sposób zamkniemy naszą granicę, to podobnie postąpi Austria na swojej granicy ze Słowenią. Właśnie tego potrzebujemy - wyjaśnił niemiecki policjant."
Cytat:Sprawa jest trywialna: w fabrykach będą zapierniczać roboty a Naród będzie wygodnie żył z dywidend.
Rentierzy: mówi ci to coś?
Mówi, aby być rentierem trzeba mieć co wynajmować. Aby otrzymywać dywidendę trzeba być akcjonariuszem.
Dlaczego obecni przedsiębiorcy, właściciele itd. mieliby charytatywnie przekazywać ludziom udziały czy dzielić się własnością?
Cytat:Cud gospodarczy nad Wisłą? Polacy go nie czują i chcą zmiany władzy
Choć polski wzrost PKB może być przedmiotem zazdrości w Unii Europejskiej, to przeciętni Polacy go nie odczuwają. Rządząca PO tego nie zrozumiała i dlatego może stracić władzę - komentują politolodzy.
Zbigniew Rosiński utknął w pracy, która ledwo pozwala mu opłacać comiesięczne rachunki. Jego krewni wyjechali za granicę, a on sam ma dość słuchania o polskim cudzie gospodarczym. Dlatego 33-latek liczy na zmiany w nadchodzących wyborach.
„Ciężko jest związać koniec z końcem, nie mówiąc już o oszczędzaniu” – mówi Rosiński, który jest pracownikiem biurowym. Codziennie dojeżdża do pracy w Warszawie z miejscowości oddalonej o 25 km od stolicy. „Moje życie nie uległo poprawie w czasie ostatniego rządu. Być może coś się zmieni po wyborach” – dodaje.
Polski wzrost gospodarczy i relatywnie niskie zadłużenie to coś, co może być obiektem zazdrości, szczególnie w strefie euro. Polska gospodarka urosła o 24 proc. w ciągu ostatnich 8 lat rządów Platformy Obywatelskiej. To dużo, jeśli porównamy te wynik ze średnią na poziomie 1 proc. dla Unii Europejskiej.
Bardzo ciekawy artykuł o sytuacji w Lasach Państwowych. Jeżeli to wszystko prawda to nie ma co straszyć ich prywatyzacją ponieważ od samego ich powstania nigdy nie były państwowe i prawdopodobnie w chwili obecnej stanowią najlepszą maszynkę do transferu pieniędzy w ręce wiernych i zasłużonych (a mowa tu o setkach milionów rocznie). Co najlepsze najprawdopodobniej wszystko w zgodzie z prawem.
Korzystają też na tym oczywiście politycy PISu i osoby z nimi związane, chociaż nie wiem czy stanowisko tej partii i prezydenta z niej pochodzącego, którzy robią wszystko aby nic nie zakłóciło tej świetnie prosperującej patologii wynika wyłącznie z krótkowzrocznej chęci dokopania PO poprzez straszenie prywatyzacją lasów, czy też jest świadomym działaniem wynikającym z nacisków "lobby leśnego" i personalnych korzyści decydentów. Przy takich kwotach jakimi dysponują Lasy Państwowe wszystko jest możliwe.
Tekst w spoilerze bo długi a nie mam linka do oryginału. Pogrubienia moje
Spoiler!
Polityka - nr 36 (3025) z dnia 2015-09-02; s. 24-26
Polityka
Joanna Solska
Chłopcy z lasu
Prywatyzacją lasów politycy straszą nas regularnie. Zawsze wtedy, gdy partykularne interesy leśnego lobby i jego politycznych protektorów wydają się zagrożone. Samym jednak lasom przekazanie w prywatne ręce nigdy nie groziło. PiS wykreowało wroga, żeby nas przed nim bronić.
Poświęcone lasom pytanie z drugiego, na razie tylko planowanego przez prezydenta Dudę, referendum brzmi: „Czy jest Pani/Pan za utrzymaniem dotychczasowego systemu funkcjonowania Państwowego Gospodarstwa Leśnego Lasy Państwowe?”. Dlaczego jest tak pokrętne i nie odnosi się w ogóle do prywatyzacji? Z obrazkiem z kampanijnego spotu Andrzeja Dudy nie ma przecież nic wspólnego. Przedwyborcza migawka pokazywała radosne dzieci, które nie mogą wjechać do lasu, gdyż zatrzymuje je tablica informująca: „Teren prywatny. Wstęp wzbroniony”. Czyli – skandal! W pytaniu referendalnym chodzi już jednak o coś wyraźnie innego: o to, żeby w sposobie zarządzania naszym dobrem narodowym na jednej czwartej powierzchni kraju nic się nie zmieniło. Różnica, przyznajmy, dość istotna. Tymczasem to, co się dzieje pod osłoną drzew, może naprawdę niepokoić. Potwierdza to najświeższy raport NIK.
PGL LP bulwersuje marnotrawstwem, ale także tym, że samo dla siebie ustala zasady, którymi się rządzi. I choć z pozoru państwowe, nie dzieli się z państwem zyskami ze sprzedaży drewna, które przecież jest nasze, wspólne, narodowe. Samo decyduje, ile i na co wyda. Więc wydaje i inwestuje dużo i niekoniecznie z sensem. Zarobki w państwowych lasach do płac w budżetówce mają się nijak. W latach 2010–14 w budżetówce były zamrożone, ale tutaj wzrosły o prawie 30 proc. W Lasach Państwowych płace przeciętnie wynoszą aż 7,2 tys. zł, w rozbudowanej Dyrekcji Generalnej średnia sporo przekracza 11 tys. zł. Nadleśniczy zarobkami przebijają premiera, mogą wyciągać nawet 18 tys. zł. Nic tylko do Lasu.
W protokole NIK czytamy, że ledwie jedną trzecią sumy, jaką pochłaniają płace, wydaje się na ochronę i powiększanie zasobów lasów, czyli główny cel istnienia przedsiębiorstwa Lasy Państwowe. Raport bulwersowałby o wiele dłużej, gdyby – szczęśliwie dla leśników – nie wybuchła właśnie afera z prezesem NIK Krzysztofem Kwiatkowskim. Prokuratura zarzuca mu, że ustawiał konkursy. Więc zamiast o świeżym raporcie dyskutujemy o jego autorach.
To Lasy same decydują, ile drewna, komu i po jakich cenach sprzedadzą. Na to, że zasady te są nieprzejrzyste, a w Lesie panuje korupcja, od lat skarży się Polska Izba Gospodarcza Przemysłu Drzewnego. Producenci mebli też narzekają, uważając, że przy lepszej gospodarce surowcem mogliby eksportować więcej. Przez lata nie byli w stanie zrozumieć, że cenny surowiec spala się np. w elektrowniach, zamiast przeznaczyć go na meble, na których eksporcie sporo zarabiamy.
Swoją finansową siłę Lasy Państwowe zawdzięczają temu, iż w handlu drewnem są w kraju monopolistą. Rocznie do ich kasy wpływa ok. 8 mld zł, a 90 proc. tej sumy pochodzi właśnie ze sprzedaży drewna. Ale przedsiębiorstwo państwowe LP podatku dochodowego do budżetu nie płaci. Tylko symboliczny, leśny, do gmin. Mimo że utrzymanie i powiększanie zasobów leśnych to zaledwie 13 proc. ich kosztów.
Ta gigantyczna firma-niefirma nie ma nawet osobowości prawnej. Teoretycznie kontroluje ją minister ochrony środowiska, ale nie bardzo wiadomo – jak zauważa NIK – jakie ma do tego narzędzia. W żadnym kraju Unii Europejskiej tak dziwacznej formy zarządzania lasami nie znajdziemy. Teoretycznie państwowe, tak naprawdę nigdy nie zostały upaństwowione. Taki stan armii 25 tys. pracowników lasów bardzo odpowiada. To oni naprawdę sprywatyzowali lasy. Za utrzymaniem tego stanu, czyli wieczystą nietykalnością przedsiębiorstwa Lasy Państwowe, mamy głosować w referendum.
Na kontrolę NIK Lasy odpowiedziały z tupetem. „Jeśli są inne podmioty, które zarządzają podobnie wielkim majątkiem, wymagają takich kwalifikacji i takiej odpowiedzialności, należą do największych przedsiębiorstw, pracodawców i podatników w kraju i prosperują dobrze bez sięgania po pieniądze podatników, a pracownicy są w nich dużo gorzej wynagradzani niż w Lasach Państwowych – to problem nie jest w LP, lecz w tych podmiotach”. Zupełnie, jakby lasy już dawno przekazano urzędnikom leśnym, którzy mogą z nimi robić, co chcą.
Taki stan obowiązuje od 1991 r., kiedy to Sejm ustawę o lasach uchwalił niemal jednogłośnie. Projekt rządowy (premierem był Jan Krzysztof Bielecki) podyktowali związkowcy z Krajowej Sekcji Pracowników Leśnictwa NSZZ Solidarność. Zapisany w ustawie sposób zarządzania lasami „miał stabilizować naszą egzystencję biologiczną, a nawet państwową”. Przede wszystkim jednak dawał władzę leśnikom. Zachęceni legislacyjnymi sukcesami związkowcy z Solidarności zainicjowali w 1995 r. kolejne zmiany w przepisach. Miały pomóc sprywatyzować dziesiątki tysięcy państwowych leśniczówek.
W kraju rządziła wtedy lewicowa koalicja SLD-PSL, która pomysł Solidarności poparła. W prace nad zmianą przepisów mocno angażował się Stanisław Żelichowski, polityk PSL, w tym okresie minister ochrony środowiska, a wcześniej nadleśniczy pod Mławą. Wielki wkład w kształt nowego prawa miał także Janusz Dawidziuk, dyrektor generalny Lasów Państwowych, związany z SLD. Znowelizowana ustawa o lasach powstała ponad partyjnymi podziałami. Jako wzór parlamentarnej współpracy. Dopuszczała sprzedawanie domów, mieszkań, a nawet gruntów, jeśli same Lasy uznają je za nieprzydatne. Ulga w zakupie nie mogła przekraczać… 90 proc. wartości. Takim fruktem trzeba się jednak było podzielić z politycznymi protektorami. Służyć miał temu zapis, że właścicielami państwowych leśniczówek zostać mogą także osoby z Lasami niezwiązane. One też mogły korzystać z ulg. Warunek – musiały w leśniczówkach mieszkać co najmniej przez trzy lata. Zaczął się masowy proces wynajmowania leśnych nieruchomości.
Ustawa weszła w życie we wrześniu 1997 r. Kilka tygodni później SLD przegrał wybory parlamentarne. Okazało się jednak, że koalicja kadencji nie zmarnowała. Leśna Solidarność jeszcze przed wyborami doniosła mediom, w jak twórczy sposób lewicowi politycy wykorzystywali „jej” ustawę. Nowe prawo umożliwiło leśnikom np. budowę luksusowego osiedla Eko Sękocin pod Warszawą, oczywiście za pieniądze Lasów Państwowych, z przeznaczonego na zalesianie Funduszu Leśnego. Po to, żeby po zakończeniu budowy uznać, że budynki są dla lasów nieprzydatne i po superulgowej cenie sprzedać je wybranym osobom.
Szef Dyrekcji Generalnej LP Janusz Dawidziuk nawet się nie wypierał. Przyznał, że luksusowe apartamenty osiedla „przeznaczone są dla wybitnych specjalistów, których Lasy chcą przyciągnąć odpowiednim mieszkaniem”. Po wybuchu afery okazało się, że budowa była samowolką, osiedle nie miało prawa powstać na obszarze chronionym. Na jaw wyszły też inne kompromitujące fakty. Na przykład że szefem firmy budującej luksusowe osiedle był kolega nadzorującego lasy ministra Żelichowskiego. A sama budowa ruszyła wraz z pracami nad nowymi przepisami, w których kształt polityk PSL tak bardzo się angażował.
Rządem AWS-UW z tylnego siedzenia kierował już wprawdzie Marian Krzaklewski, szef Solidarności, ale nawet w tej niewygodnej pozycji premier Jerzy Buzek dostrzegł, że w Lasach panuje patologia. Jej przyczyną była zdumiewająca struktura zarządzania lasami. Rząd postanowił Lasy Państwowe upaństwowić naprawdę: przekształcić je w spółkę, w której właścicielem większości udziałów na zawsze pozostanie państwo. Rozważano też możliwość, aby 25 proc. udziałów przeznaczyć na roszczenia reprywatyzacyjne. Ale nie w naturze, tylko w gotówce. Wiadomo było już, że Lasy Państwowe miały jej coraz więcej. Ceny drewna szybko rosły.
To wystarczyło, żeby leśnicy ruszyli do ataku. Znów tworzyła się koalicja ponad partyjnymi podziałami. Przeciwko przekształceniom Lasów w spółkę akcyjną był minister ochrony środowiska Jan Szyszko i podległy mu szef Lasów Konrad Tomaszewski (media donosiły, że to kuzyn braci Kaczyńskich). Obaj przyznali, że minister skarbu w ich własnym rządzie wcale Lasów prywatyzować nie zamierza. Mimo to pomysł przekształcenia ich struktury zarządczej uważali za bardzo niebezpieczny.
Minister Szyszko w opinii do premiera Buzka stwierdził, że: „już samo przekształcenie Lasów Państwowych w spółkę, podporządkowaną kodeksowi handlowemu i nastawioną na osiągnięcie zysku, pozbawi państwo możliwości realizacji polityki ekologicznej”. Wtórował mu dyr. Tomaszewski: „Lasy Państwowe są dochodowe (…) Ale są to pieniądze, które w całości idą na zalesianie, którego budżet nie finansuje. Przekształcenie Lasów w spółkę grozi tym, że jej akcjonariusze w pogoni za zyskiem zwiększą wyrąb, a pieniądze ze sprzedaży drewna przeznaczą na dywidendę” – ostrzegał. Zdaniem Tomaszewskiego struktura organizacyjna Lasów była w pełni dostosowana do potrzeb gospodarki leśnej, a to, jak zarządzamy polskimi lasami, podobało się w USA i Unii Europejskiej.
W sukurs leśnemu lobby w koalicji rządzącej przyszła opozycja. Poseł Stanisław Żelichowski, który w pełni akceptował budowę luksusowego osiedla Eko Sękocin z pieniędzy Funduszu Leśnego (przeznaczonego na zalesianie), założył obywatelski Ruch Obrony Lasów Polskich, który żądał przeprowadzenia referendum w sprawie reprywatyzacji. Zebrał 543 tys. podpisów. Proponował trzy pytania: 1) Czy jesteś za zwrotem w naturze lasów stanowiących obecnie własność państwową byłym właścicielom lub ich spadkobiercom, w tym również mieszkającym obecnie za granicą? 2) Czy jesteś za zwiększonym wyrębem lasów w celu sfinansowania roszczeń reprywatyzacyjnych byłych właścicieli lub ich spadkobierców? 3) Czy jesteś za wniesieniem Lasów Państwowych do spółki prawa handlowego, której celem jest osiąganie maksymalnego zysku i która ograniczy bądź wyeliminuje prawo swobodnego wstępu do lasu i możliwość zbioru runa leśnego?
Strasząc społeczeństwo zakazem zbierania grzybów i jagódek, leśnicy skutecznie ochronili swoje własne interesy. Sejm odrzucił wprawdzie wniosek o referendum, ale rząd wycofał się z pomysłu przekształcenia Lasów Państwowych w spółkę akcyjną kontrolowaną przez państwo. Lasy nadal miały rządzić się same.
Pełzająca prywatyzacja mienia Lasów Państwowych nabierała jednak coraz szybszego tempa. Dzięki nowym przepisom swoją leśniczówkę pod Malborkiem wynajął Jacek Kurski. Inwestował jak w swoją. W 2004 r. kupił ją za 20 tys. zł. Sami leśnicy mówili, że w lasach odbywa się „wielki wyrąb lokali”. Tysiące państwowych leśniczówek przechodziły w prywatne ręce za symboliczne pieniądze. Jeszcze niedawno Lasy Państwowe miały ich 50 tys., w 2010 r. zostało im zaledwie 12 tys. Ale Prawo i Sprawiedliwość podniosło alarm dopiero wtedy, gdy do władzy doszła koalicja PO-PSL.
Jeszcze wtedy Lasami rządził działacz Solidarności Marian Pigan. Stanowisko dostał od Platformy, przy głośnym sprzeciwie PSL, w nagrodę za poparcie PO w wyborach. Donald Tusk obiecał wtedy leśnikom, że w Lasach wszystko zostanie po staremu. Związkowcy ochoczo powrócili do wielkiego wyrębu. Media donosiły, że Marian Pigan, dyrektor generalny Lasów Państwowych, zakupił od swojej firmy leśniczówkę wraz z 34-arową działką za… niecałe 6 tys. zł. Główni odbiorcy drewna coraz głośniej alarmowali, że przetargi na jego zakup są ustawiane. Polska Izba Gospodarcza Przemysłu Drzewnego, zrzeszająca ponad 130 przedsiębiorstw, wysłała zawiadomienie do CBA, ABW, CBŚ oraz Prokuratury Generalnej. Chodziło o aukcje internetowe, które Lasy wprowadziły za rządów PiS, LPR i Samoobrony. Fatalny system (przyznawali to nawet niektórzy posłowie PiS) umożliwiał start w aukcji firmom wydmuszkom. Podbijały cenę, po czym… wycofywały się z przetargu. Były także podejrzenia, że z Lasów wyciekają loginy i hasła pracowników pozwalające na przeglądanie konkurencyjnych ofert.
W kasie leśnego monopolu było coraz więcej pieniędzy. Leśnicy ostro główkowali, jak je wydać. Pracujący w terenie mogli dostać od firmy tanią pożyczkę na zakup prywatnego auta. Przywilej został rozszerzony – pożyczka mogła zostać umorzona, a należała się już nie tylko leśnikom pracującym w terenie. Ekolodzy protestowali, że Lasy budują drogi w najdzikszych ostępach, żeby tylko jakoś pozbyć się pieniędzy i dać zarobić kolegom.
Poczynaniom leśników z coraz większym zdumieniem przyglądał się minister finansów. Budżet państwa na skutek światowego kryzysu borykał się z coraz większymi kłopotami, tymczasem w wielkiej, teoretycznie państwowej firmie panowało coraz większe finansowe rozpasanie.
Jacek Rostowski już jednak wiedział, że z chłopcami z Lasu trzeba ostrożnie. Nie proponował więc prawdziwego upaństwowienia Lasów Państwowych. Bał się zaproponować, by płaciły podatek dochodowy. Chciał tylko ich włączenia do systemu finansów publicznych. Czyli żeby posiadane 2 mld zł lasy trzymały na koncie w Banku Gospodarstwa Krajowego, a nie w bankach spółdzielczych czy SKOK. Żeby budżet państwa mógł je pożyczać, nie płacąc od tego odsetek. Krótko mówiąc, państwo się prosiło.
Leśnicy potraktowali to jako zamach na ich finansową niezależność. Przeciwko była nie tylko opozycja, ale także – utrzymujący personalne wpływy w LP – PSL. Polskim lasom miała grozić zagłada. Im głośniej protestowało leśne lobby, tym bardziej jednak rząd się utwardzał. Pozornie wygląda, że nawet wygrał – ostatecznie Lasy Państwowe w 2015 i 2016 r. mają wpłacić do budżetu w sumie 1,6 mld zł. W kolejnych latach już tylko 2 proc. dochodu ze sprzedaży drewna. Dlaczego 2, a nie np. 5? To wielka suma, ale leśnicy szybko ją sobie na kupujących drewno odbiją. „Lasy bez niej nie uschną” – uspokajał Stanisław Żelichowski. Tak naprawdę bowiem w sposobie zarządzania lasami nic się nie zmieniło. Do systemu finansów publicznych włączone nie zostały! Pozostały państwem w lesie.
Leśnicy jednak rządowi zamachu nie darowali. Leśna Solidarność nie popiera już Platformy, przerzuciła sympatię na Prawo i Sprawiedliwość. Zwłaszcza gdy związanego z „S” dyrektora generalnego Lasów (tego, co za 6 tys. kupił leśniczówkę z gruntem pod Pszczyną) zastąpił nadleśniczy z Radomia. Opozycja, podkręcana przez Solidarność, wyciągnęła stary straszak – Platforma chce sprywatyzować lasy. Zabroni nam zbierać grzyby i jagody. A część lasów odda spadkobiercom „wiadomo kogo”.
Rząd bronił się przed wymyślonymi zarzutami nieudolnie. Proponował, by zakaz prywatyzacji na wieki wieków zapisać nawet w konstytucji. Ku powszechnemu zaskoczeniu „przeciw” było Prawo i Sprawiedliwość. Tłumaczyło potem, że zapis był zły. Oni w swojej konstytucji zrobią to jeszcze lepiej. Na razie mamy referendum Andrzeja Dudy.
Głównym organizatorem zbierania w tej sprawie podpisów był prof. Jan Szyszko, obecnie poseł PiS. W rozmowie z Naszym Dziennikiem.pl podkreśla, że referendum jest konieczne, bo „ograbienie Lasów Państwowych z pieniędzy to nic innego jak próba doprowadzenia do bankructwa tej doskonale funkcjonującej instytucji, a co za tym idzie – sprzedaży lasów”.
Strasząc nas od ćwierć wieku prywatyzacją lasów, leśne lobby i związane z nim partie skutecznie uniemożliwiają ich prawdziwe upaństwowienie i zwrócenie społeczeństwu. Referendum Dudy służy dokładnie temu celowi.
Aby nie było nie do końca wierzę w całkowicie czyste intencje PO w tej sprawie - możliwe, że nie chodziło wyłącznie o zyski dla państwa i powstrzymanie patologii, ale na celu również mieli osobiste interesy. Czort wie ale nie zdziwiłbym się gdyby tak było.
I tak na koniec moje własne spostrzeżenie. W miejscu w którym często chodzę do lasu była spora wycinka. Leśne drogi zostały nieco zniszczone - ale bez tragedii, dałoby się to spokojnie załatać małym kosztem. Tymczasem po zakończeniu wycinki ruszył remont pełną parą. Hałdy żwiru przeznaczone do utwardzenia drogi przypominały nieco to co widziałem przy budowie autostrad a leśne dukty zostały doprowadzone do stanu, którego mogłaby zazdrościć niejedna droga osiedlowa w Polsce. Dziwiłem się po co taki rozmach do remontu dróg w środku lasu, którymi przynajmniej teoretycznie nikt poza służbami leśnymi nie jeździ. Teraz się zastanawiam czy nie chodziło po prostu o zasilenie zyskami ze sprzedaży drewna jakiejś zaprzyjaźnionej lokalnej firmy, której właścicielem jest jakiś pociotek polityka lub szychy z Lasów Państwowych. Oczywiście tak sobie tylko gdybam - wszystko mogło być przecież ok zgodnie z interesem społeczeństwa.