DOWÓD, ŻE DUSZA JEST ZNISZCZALNA PRZEZ PODZIELENIE
Co może dziać się z duszą, skoro dokonuje się cięć neurochirurgicznych (np. kalozotomia).
A. Dusza pozostaje tylko w jednej połówce. Ewentualnie: pozostaje w obu, mimo podzielenia.
B. Dusza (a co za tym idzie, odpowiedzialność) zanika NA ZAWSZE, pozostaje żyjące, ale pozbawione duszy "zombie".
C. Dusza i odpowiedzialność zanika NA CZAS ROZDZIELENIA: lecz w razie, gdyby je cofnięto, powraca.
D. Dusza dzieli się, ale kiedyś ("po śmierci") zostanie połączona.
E. Dusza dzieli się, ale kiedyś ("po śmierci") dorobią jej drugą połówkę.
F. Dusza dzieli się i nigdy nie zostanie połączona.
ad. A - to po prostu jest nieprawda. Funkcje psychiczne są rozproszone po obu półkulach. Np. prawa zwykle jest mniej analityczna, a więcej w niej podświadomości (choć świadoma też potrafi być). Zresztą tu nie chodzi tylko o półkule, bo można wyobrazić sobie dzielenie jeszcze dalej (człowiek skupiony w pojedynczym neuronie?)... Zaś co do "pozostaje w obu" mimo rozcięcia, jest to już zupełnie brednia. Natomiast twierdzenie, że pozostaje większościowo w jednej... hm... to już jest kwestia odpowiedniego cięcia.
ad. B - w takim razie zablokujmy włókna corpus callosum (ciało modzelowate, łączące półkule) na, powiedzmy, jeden dzień już u niemowlęcia - po czym odblokujmy. (Nie wiem w tej chwili, jaką techniką, ale medycy może mają jakiś pomysł, jak uśpić tę część komórek.) Efekt - mamy niemowlę wyzwolone z dobra i zła, nie do oceniania, na zawsze już! Dusza byłaby zniszczalna. A zatem ten wariant także odpada. Jest to bardzo dobry dowód przeciwko wszystkim "skoro wy tak eksperymentujecie, to Bóg go zabiera do siebie". Proszę o tym pamiętać.
ad. C - pomysł, że człowiek podlega ocenie tylko wtedy, gdy części jego mózgu są połączone, brzmi kusząco, lecz samo pojęcie "są połączone" jest bardzo niejasne. Zacząć należy przecież od tego, że o połączeniu lub nie poszczególnych włókien decydują na bieżąco neuroprzekaźniki (a można też pomyśleć połączenia z elementami elektronicznymi). Nikt wszakże nie twierdzi, że dusza zanika, gdy gdzieś połączenie się przerywa. Można zresztą połączenie czynić nie tyle przerwanym, co mniej prawdopodobnym: np. pół na pół albo jeden do czterech albo jeszcze mniej. W szczególności proszę sobie pomyśleć ludzi po wypadkach lub oddziały komandosów, w gotowości do najgorszych zbrodni, ponieważ "skoro jestem podzielony, to już absolutnie nie ma duszy i absolutnie nie ma odpowiedzialności". Byłaby to łatwa furtka dla immoralności. Jeszcze lepiej można dowieść fałszywości tego twierdzenia analizując samą naturę połączenia nerwowego. Co to znaczy, że występuje połączenie? Tyle, że mamy dwa oddzielne ośrodki, przy czym jeden bywa czasami pobudzany i drugi bywa czasami pobudzany - i tutaj bywa wspólny rytm, powiązanie ("ważenie" itd.). Można by świat obserwować z perspektywy jednego ośrodka, otoczonego przez "zewnętrze", i wtedy fakt, czy jest pobudzany sztucznie i czy w rytm czegoś nie miałby już znaczenia. Poddawałem już kiedyś pod rozwagę problem elektronizacji neuronów czy przynajmniej wprowadzenia "protez" jakichś ośrodków - takie protezy, np. układu obwodowego (mąż czuje, co ma w ręce żona odległa o 1000 km, przez Internet), na zasadzie eksperymentów z mikrochipami, już stosowano - wtedy, przy takiej elektronizacji, dopiero mogą zacząć się niejasności, czy coś jest połączone, czy nie (a proszę pomyśleć np. o takim układzie, w którym zamiast przewodzenia czy implikowania z wejść na wyjścia mamy po prostu ciągle GOTOWE wyjścia we wszystkich możliwych stanach)... Takie rozumowanie, podobnie zresztą jak wszechdeterminizm, nieomal zmusza do porzucenia dualizmu i uznania jednej rzeczywistości. Słowem: wariant ten jest wyraźnie bardzo kuszący, ale przy głębszym rozpatrzeniu również trzeba go odrzucić.
ad. D - bardzo kuszące, ale jest jeden podstawowy problem: w ten sposób w niebie mógłby znaleźć się zdeklarowany satanista czy Judasz, a (co może gorsze) w piekle ktoś święty. Analogia: bliźniaki syjamskie zrośnięte mózgami, rozdzielone - później będą rozwijać się w zgoła innych kierunkach i nie nadają się już do połączenia. Podobnie przy każdym dzieleniu. Bo z czasem takie odłączone struktury "zamykają się w sobie" i jakieś dołączenie działałoby na nie co najwyżej jak "czapeczka" na mózg, tzn. indukująca wewnętrzne stany, ale bez jakiegoś poszerzenia świadomości. Z czasem tamtej duszy jako całości po prostu już nie ma. Gdyby jednak chcieć ją przywrócić, zniszczono by tym samym tamte osobne "zamknięte w sobie" byty (coś jak z próbą ponownego złączenia bliźniaków syjamskich po przeżytym całym życiu). Wygodnie byłoby mówić, że "skoro jedna część tylko będzie zbawiona, to wszystkie będą zbawione" (żeby nie cierpiał sprawiedliwy), ale to po pierwsze otwierałoby pole dla immoralności, po drugie znowu przypominam przykład z bliźniakami.
ad. E - gdy się podzieli aż do poziomu pojedynczych komórek, będzie to oznaczało wyczarowanie z niczego całego NOWEGO (bo to nie D) osobnika dla każdego pojedynczego neuronu, co chyba jest wystarczającym reductio ad absurdum. (10 mld nowych żyć, z których część w piekle, część w czyśćcu, część w niebie - i każde ze względu tylko na jeden neuron...) Już przy podziale na trzy części dodawanie 2/3 do każdej oznaczałoby, że w większości odbiera nagrodę lub cierpi coś, co wcale sobie na to nie zasłużyło.
ad. F - dusza jest zniszczalna przez postępujące podzielenie. To obala wszystkie bóstwa moralne, tzn. odpłacające ex post (zemsta) "osobie" (niekoniecznie zresztą "po śmierci"). Tutaj zwracam jeszcze uwagę, oprócz problemu tożsamości, na problem świadomości ulatniającej się na każdym kroku tego dzielenia oraz problem skracającego się pozostałego życia (bo im mniejszy ośrodek, tym mniej możliwych stanów = mniej mu pozostało do przeżycia; przypominam dowód, że życie nie jest nieskończone - wątek "tożsamość osobowości (2)").
Pokomplikowane? Nie szkodzi, za to solidne, a może nawet pewne (do czego tu się przyczepić?). A z perspektywy epoki, w którą wchodzimy - jest to epoka neuronauk, rzeczywistości wirtualnej i sztucznej inteligencji - nawet nie powinno brzmieć tak obco.
Powtórzę na koniec: tak, jak człowiek jest z zewnątrz częścią przeznaczenia, w które wplatają się inni, a nadto przeszłość i przyszłość, tak iż powiedzieć mu "powinieneś być inny" to jak zapragnąć, by wszystko było inaczej, także wstecz - tak samo i od drugiej strony nie jest człowiek żadną jednością, żadnym czymś wydzielonym, lecz składa się z miliardów żołnierzy-szarych komórek, z których przecież każda może być zła lub dobra (i, tak jak w wojsku, komunikacja może paść). Widzieć tutaj odpowiedzialność zbiorową, i to akurat wg granicy rzekomego "podmiotu", "Ja", jest naiwnością, co uwidacznia się szczególnie, gdy twór się rozpada. Nie wiadomo już wtedy zupełnie, kogo i za co nagradzać lub karać (upada pojęcie "Ja" i tożsamość, to wszystko, co jest podstawą "sprawiedliwości")... A zarazem z całości nieodwracalnie ucieka świadomość, jest niszczona.
Dowód ten - który jeszcze w XIX w. (czy w każdym razie przez jego większość) nie był znany - nie tylko obala wszelkie bóstwa moralne, ale i pokazuje, że moralność może istnieć wyłącznie pragmatycznie, utylitarnie, a bynajmniej nie ma sensu apoteoza sprawiedliwości. Każda sprawiedliwość, polegająca na zemście, czyli odpłacie "z opóźnieniem", jest jako idea nonsensem (ma sens wyłącznie utylitarny, tzn. ludzie mogą się w pewnych warunkach nawzajem nagradzać i karać, by wzmacniać przez to swą władzę - ale jako ideał i coś bezwarunkowo i automatycznie obowiązującego wszystkich po prostu nie jest prawdą).
Co może dziać się z duszą, skoro dokonuje się cięć neurochirurgicznych (np. kalozotomia).
A. Dusza pozostaje tylko w jednej połówce. Ewentualnie: pozostaje w obu, mimo podzielenia.
B. Dusza (a co za tym idzie, odpowiedzialność) zanika NA ZAWSZE, pozostaje żyjące, ale pozbawione duszy "zombie".
C. Dusza i odpowiedzialność zanika NA CZAS ROZDZIELENIA: lecz w razie, gdyby je cofnięto, powraca.
D. Dusza dzieli się, ale kiedyś ("po śmierci") zostanie połączona.
E. Dusza dzieli się, ale kiedyś ("po śmierci") dorobią jej drugą połówkę.
F. Dusza dzieli się i nigdy nie zostanie połączona.
ad. A - to po prostu jest nieprawda. Funkcje psychiczne są rozproszone po obu półkulach. Np. prawa zwykle jest mniej analityczna, a więcej w niej podświadomości (choć świadoma też potrafi być). Zresztą tu nie chodzi tylko o półkule, bo można wyobrazić sobie dzielenie jeszcze dalej (człowiek skupiony w pojedynczym neuronie?)... Zaś co do "pozostaje w obu" mimo rozcięcia, jest to już zupełnie brednia. Natomiast twierdzenie, że pozostaje większościowo w jednej... hm... to już jest kwestia odpowiedniego cięcia.
ad. B - w takim razie zablokujmy włókna corpus callosum (ciało modzelowate, łączące półkule) na, powiedzmy, jeden dzień już u niemowlęcia - po czym odblokujmy. (Nie wiem w tej chwili, jaką techniką, ale medycy może mają jakiś pomysł, jak uśpić tę część komórek.) Efekt - mamy niemowlę wyzwolone z dobra i zła, nie do oceniania, na zawsze już! Dusza byłaby zniszczalna. A zatem ten wariant także odpada. Jest to bardzo dobry dowód przeciwko wszystkim "skoro wy tak eksperymentujecie, to Bóg go zabiera do siebie". Proszę o tym pamiętać.
ad. C - pomysł, że człowiek podlega ocenie tylko wtedy, gdy części jego mózgu są połączone, brzmi kusząco, lecz samo pojęcie "są połączone" jest bardzo niejasne. Zacząć należy przecież od tego, że o połączeniu lub nie poszczególnych włókien decydują na bieżąco neuroprzekaźniki (a można też pomyśleć połączenia z elementami elektronicznymi). Nikt wszakże nie twierdzi, że dusza zanika, gdy gdzieś połączenie się przerywa. Można zresztą połączenie czynić nie tyle przerwanym, co mniej prawdopodobnym: np. pół na pół albo jeden do czterech albo jeszcze mniej. W szczególności proszę sobie pomyśleć ludzi po wypadkach lub oddziały komandosów, w gotowości do najgorszych zbrodni, ponieważ "skoro jestem podzielony, to już absolutnie nie ma duszy i absolutnie nie ma odpowiedzialności". Byłaby to łatwa furtka dla immoralności. Jeszcze lepiej można dowieść fałszywości tego twierdzenia analizując samą naturę połączenia nerwowego. Co to znaczy, że występuje połączenie? Tyle, że mamy dwa oddzielne ośrodki, przy czym jeden bywa czasami pobudzany i drugi bywa czasami pobudzany - i tutaj bywa wspólny rytm, powiązanie ("ważenie" itd.). Można by świat obserwować z perspektywy jednego ośrodka, otoczonego przez "zewnętrze", i wtedy fakt, czy jest pobudzany sztucznie i czy w rytm czegoś nie miałby już znaczenia. Poddawałem już kiedyś pod rozwagę problem elektronizacji neuronów czy przynajmniej wprowadzenia "protez" jakichś ośrodków - takie protezy, np. układu obwodowego (mąż czuje, co ma w ręce żona odległa o 1000 km, przez Internet), na zasadzie eksperymentów z mikrochipami, już stosowano - wtedy, przy takiej elektronizacji, dopiero mogą zacząć się niejasności, czy coś jest połączone, czy nie (a proszę pomyśleć np. o takim układzie, w którym zamiast przewodzenia czy implikowania z wejść na wyjścia mamy po prostu ciągle GOTOWE wyjścia we wszystkich możliwych stanach)... Takie rozumowanie, podobnie zresztą jak wszechdeterminizm, nieomal zmusza do porzucenia dualizmu i uznania jednej rzeczywistości. Słowem: wariant ten jest wyraźnie bardzo kuszący, ale przy głębszym rozpatrzeniu również trzeba go odrzucić.
ad. D - bardzo kuszące, ale jest jeden podstawowy problem: w ten sposób w niebie mógłby znaleźć się zdeklarowany satanista czy Judasz, a (co może gorsze) w piekle ktoś święty. Analogia: bliźniaki syjamskie zrośnięte mózgami, rozdzielone - później będą rozwijać się w zgoła innych kierunkach i nie nadają się już do połączenia. Podobnie przy każdym dzieleniu. Bo z czasem takie odłączone struktury "zamykają się w sobie" i jakieś dołączenie działałoby na nie co najwyżej jak "czapeczka" na mózg, tzn. indukująca wewnętrzne stany, ale bez jakiegoś poszerzenia świadomości. Z czasem tamtej duszy jako całości po prostu już nie ma. Gdyby jednak chcieć ją przywrócić, zniszczono by tym samym tamte osobne "zamknięte w sobie" byty (coś jak z próbą ponownego złączenia bliźniaków syjamskich po przeżytym całym życiu). Wygodnie byłoby mówić, że "skoro jedna część tylko będzie zbawiona, to wszystkie będą zbawione" (żeby nie cierpiał sprawiedliwy), ale to po pierwsze otwierałoby pole dla immoralności, po drugie znowu przypominam przykład z bliźniakami.
ad. E - gdy się podzieli aż do poziomu pojedynczych komórek, będzie to oznaczało wyczarowanie z niczego całego NOWEGO (bo to nie D) osobnika dla każdego pojedynczego neuronu, co chyba jest wystarczającym reductio ad absurdum. (10 mld nowych żyć, z których część w piekle, część w czyśćcu, część w niebie - i każde ze względu tylko na jeden neuron...) Już przy podziale na trzy części dodawanie 2/3 do każdej oznaczałoby, że w większości odbiera nagrodę lub cierpi coś, co wcale sobie na to nie zasłużyło.
ad. F - dusza jest zniszczalna przez postępujące podzielenie. To obala wszystkie bóstwa moralne, tzn. odpłacające ex post (zemsta) "osobie" (niekoniecznie zresztą "po śmierci"). Tutaj zwracam jeszcze uwagę, oprócz problemu tożsamości, na problem świadomości ulatniającej się na każdym kroku tego dzielenia oraz problem skracającego się pozostałego życia (bo im mniejszy ośrodek, tym mniej możliwych stanów = mniej mu pozostało do przeżycia; przypominam dowód, że życie nie jest nieskończone - wątek "tożsamość osobowości (2)").
Pokomplikowane? Nie szkodzi, za to solidne, a może nawet pewne (do czego tu się przyczepić?). A z perspektywy epoki, w którą wchodzimy - jest to epoka neuronauk, rzeczywistości wirtualnej i sztucznej inteligencji - nawet nie powinno brzmieć tak obco.
Powtórzę na koniec: tak, jak człowiek jest z zewnątrz częścią przeznaczenia, w które wplatają się inni, a nadto przeszłość i przyszłość, tak iż powiedzieć mu "powinieneś być inny" to jak zapragnąć, by wszystko było inaczej, także wstecz - tak samo i od drugiej strony nie jest człowiek żadną jednością, żadnym czymś wydzielonym, lecz składa się z miliardów żołnierzy-szarych komórek, z których przecież każda może być zła lub dobra (i, tak jak w wojsku, komunikacja może paść). Widzieć tutaj odpowiedzialność zbiorową, i to akurat wg granicy rzekomego "podmiotu", "Ja", jest naiwnością, co uwidacznia się szczególnie, gdy twór się rozpada. Nie wiadomo już wtedy zupełnie, kogo i za co nagradzać lub karać (upada pojęcie "Ja" i tożsamość, to wszystko, co jest podstawą "sprawiedliwości")... A zarazem z całości nieodwracalnie ucieka świadomość, jest niszczona.
Dowód ten - który jeszcze w XIX w. (czy w każdym razie przez jego większość) nie był znany - nie tylko obala wszelkie bóstwa moralne, ale i pokazuje, że moralność może istnieć wyłącznie pragmatycznie, utylitarnie, a bynajmniej nie ma sensu apoteoza sprawiedliwości. Każda sprawiedliwość, polegająca na zemście, czyli odpłacie "z opóźnieniem", jest jako idea nonsensem (ma sens wyłącznie utylitarny, tzn. ludzie mogą się w pewnych warunkach nawzajem nagradzać i karać, by wzmacniać przez to swą władzę - ale jako ideał i coś bezwarunkowo i automatycznie obowiązującego wszystkich po prostu nie jest prawdą).

