To forum używa ciasteczek.
To forum używa ciasteczek do przechowywania informacji o Twoim zalogowaniu jeśli jesteś zarejestrowanym użytkownikiem, albo o ostatniej wizycie jeśli nie jesteś. Ciasteczka są małymi plikami tekstowymi przechowywanymi na Twoim komputerze; ciasteczka ustawiane przez to forum mogą być wykorzystywane wyłącznie przez nie i nie stanowią zagrożenia bezpieczeństwa. Ciasteczka na tym forum śledzą również przeczytane przez Ciebie tematy i kiedy ostatnio je odwiedzałeś/odwiedzałaś. Proszę, potwierdź czy chcesz pozwolić na przechowywanie ciasteczek.

Niezależnie od Twojego wyboru, na Twoim komputerze zostanie ustawione ciasteczko aby nie wyświetlać Ci ponownie tego pytania. Będziesz mógł/mogła zmienić swój wybór w dowolnym momencie używając linka w stopce strony.

Ocena wątku:
  • 2 głosów - średnia: 4.5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Polecane artykuły
Baptiste napisał(a):
białogłowa napisał(a): A konkretnie co dokładnie z tego przemówienia mu dedykujesz?
To:

"Na tym tle właściwej wymowy nabierają te prawa, które związane są z wykonywaną przez człowieka pracą. Nie wchodzę w szczegóły, wymieniam tylko najważniejsze. Jest to przede wszystkim prawo do sprawiedliwej zapłaty — sprawiedliwej, czyli takiej, która starczy również na utrzymanie rodziny. Jest to z kolei prawo do zabezpieczenia w razie wypadków związanych z pracą. Jest to również prawo do wypoczynku. (Przypominam, ile razy w Piekarach poruszaliśmy sprawę wolnej od pracy niedzieli)."


"Dlaczego ludzie pracy w Polsce — i zresztą wszędzie na świecie — mają prawo do takiego dialogu? Dlatego, że człowiek pracujący jest nie tylko narzędziem produkcji, ale podmiotem; podmiotem, który w całym procesie produkcji ma pierwszeństwo przed kapitałem. Człowiek przez swoją pracę staje się właściwym gospodarzem warsztatu pracy, procesu pracy, wytworów pracy i podziału. Gotów jest i na wyrzeczenia, gdy tylko czuje się prawdziwym współgospodarzem i ma wpływ na sprawiedliwy podział tego, co zdołano razem wytworzyć."


To w kontekście słów tego księdza tyczących się bezpieczeństwa pracownika i zatrudniania na podstawie, umów, które praw takich obligatoryjnie nie zawierają.

Fajnie gada, ale to jest bardzo utopijna wizja. Zwłaszcza w tym kraju. Nawet jeśli mój szef byłby gorliwym katolikiem pragnącym zrealizować te postulaty, to nie byłby w stanie dawać tak dużych wypłat. A gdyby próbował, to nikt nie korzystałby z jego usług, bo jego oferty nie wygrywałyby w przetargach z firmami, które płacą swoim pracownikom tylko tyle, żeby mogli sobie pozwolić na wegetację. I tak własnie jest - zwykli pracownicy mogą w Polsce tylko wegetować i raczej nie powinni nawet myśleć o zakładaniu rodzin - no chyba, że nie boją się wizji, że może być naprawdę bardzo ciężko.
---
Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie. Większości ludzi taki śmiech sprawia ból.

Nietzsche
---
Polska trwa i trwa mać
Odpowiedz
Jasne, że bardzo często nie jest to możliwe. Wpływu na to nie mają wyłącznie chęci lecz sytuacja ekonomiczna przedsiębiorstwa czy niekiedy szerzej-całej gospodarki.
Ja uważam jednak iż te słowa wyznaczają pewien kierunek, pewien ideał do którego należy dążyć w miarę możliwości jakie na daną chwilę mają miejsce.
Tzn. zawiera to w sobie wymóg pewnej partycypacji zysków w ramach rozwoju firmy.
Ksiądz stryczek wyraźnie się od tego odcina stwierdzając iż płaca powinna nie być od tego zależna lecz powinna wynikać tylko z ustaleń umowy.
Tzn. jeśli umówiłeś się na 1500 to nawet gdy firma odniesie wielki sukces a kasa będzie płynąć strumieniami to nasz pracodawca nie powinien czuć powinności (powinności to znaczy nie powinien się opierać tylko na tym czy występują u niego ku temu własne chęci) zwiększenia płacy pracownika, gdyż jego obowiązek kończy się na realizacji warunków umowy.
Pracodawca katolicki powinien mieć jednak na uwadze także inne rzeczy i na to zwracał uwagę Jan Paweł II a także inni z grona papieży.
"Łatwo jest mówić o Polsce trudniej dla niej pracować jeszcze trudniej umierać a najtrudniej cierpieć"
NN
Odpowiedz
Popieram podazanie w takim kierunku ale ciekawi mnie ilu ludzi kieruje sie obecnie w Polsce taka idea...
---
Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie. Większości ludzi taki śmiech sprawia ból.

Nietzsche
---
Polska trwa i trwa mać
Odpowiedz
Jakiś czas temu czytałem w Wyborczej reportaż o młodym przedsiębiorcy z Podkarpacia, który przepełniony podobnymi ideami chciał zgodnie z nimi prowadzić swój biznes. Szybko sprowadzono go na ziemię i to nawet nie była konkurencja, tylko pracownicy, bez skrupułów wykorzystujących jego miękkie serce.
Żałuję, że nie jestem w stanie załączyć tego reportażu.
Odpowiedz
http://wyborcza.pl/magazyn/1,145247,1801...a_Wyborcza

Świetny wywiad. Aż się zdziwiłem, że na Wyborczej coś takiego może się ukazać.
"Wkrótce Europa przekona się, i to boleśnie, co to są polskie fobie, psychozy oraz historyczne bóle fantomowe"
Odpowiedz
Przecież to Sroczyński, on robi tylko dobre wywiady.
Dopóki rodzimy się i umieramy, póki światło jest w nas, warto się wkurwiać, trzeba się wkurwiać! Wciąż i wciąż od nowa.
Odpowiedz
DziadBorowy napisał(a): http://wyborcza.pl/magazyn/1,145247,1801...a_Wyborcza

Świetny wywiad. Aż się zdziwiłem, że na Wyborczej coś takiego może się ukazać.

Dobry artykuł.
Widzę niezłą analogię do Hiszpanii. Tam ten problem osiągnął ogromne rozmiary i niestety nikt myślący tego w porę nie zmienił.
Z resztą cała Hiszpania to dobre studium jeśli chodzi o to czego bezwzględnie należy unikać, np. na przykładzie ichniejszej edukacji.

Z drugiej jednak strony inwestowanie w kapitał ludzki jest dużo bardziej niebezpieczne.
Infrastruktura tak czy owak przyniesie jakieś korzyści, może nie rozwojowe ale no właśnie-użytkowe.
Przy słabej kontroli może się okazać, że będzie jak z tymi różnymi, miernymi programami aktywizacji bezrobotnych czy szkoleniami tyczącymi się zakładania firmy.
Pieniądze wyrzucone w błoto. Z resztą na to niebezpieczeństwo także zwrócono w artykule uwagę.

Moim zdaniem dobrym pomysłem byłaby reaktywacja dawnej ideii jaką były szkoły przyzakładowe. Oczywiście reanimacja w ramach dzisiejszych realiów.

Niemiecka firma Viessmann posiada w naszym kraju własną, prywatną szkołę techniczną. Odpowiednik naszych techników (uczeń kończy z tytułem technika).
Około połowa absolwentów trafia później do tej firmy.
A przecież bez wykwalifikowanych pracowników trudno jest o to aby inżynierowie i ich ekipy od innowacji cokolwiek mogli przekuć w czyn.
Uważam w związku z tym iż dobrze byłoby aby placówki naukowe miały takowe zaplecze. I coś podobnego także wypływa z myśli zawartych w artykule.
"Łatwo jest mówić o Polsce trudniej dla niej pracować jeszcze trudniej umierać a najtrudniej cierpieć"
NN
Odpowiedz
Prosty sposób na pobudzenie innowacyjności nauki mają Szwajcarzy (nie wiem czy to powszechne w całym ich szkolnictwie wyższym, ale z takimi rozwiązaniami się tam spotkałem). Otóż jest podział finansowania uczelni następujący: ustala się limit budżetowy na jakiś okres i dajmy na to 50% wydatków pokrywa państwowa dotacja + wpływy z czesnego. Resztę trzeba pozyskać od biznesu, robiąc dla nich projekty badawczo-rozwojowe. Jest to sztywna proporcja. Nie wyrobią limitu - dostają odpowiednio mniej od państwa.

Piękny stymulant i oszczędny dla budżetu.
Odpowiedz
Problem z tym, że jeśli chodzi o innowacyjność, to nasz biznes również leży i kwiczy. Przedsiębiorcy wolą ciąć koszty pracy i konkurować niższymi cenami, niż innowacyjnością. Średnio mnie przekonuje takie rozwiązanie, przynajmniej na nasze obecne warunki.
Dopóki rodzimy się i umieramy, póki światło jest w nas, warto się wkurwiać, trzeba się wkurwiać! Wciąż i wciąż od nowa.
Odpowiedz
cobras:
W tej chwili ci mniejsi nie mają możliwości inaczej konkurować niż kosztami, bo czerpać nowoczesnych rozwiązań nie mają skąd. Na zachodzie małe firmy tworzą klastry, które zrzucają się wspólnie na koszty innowacji. U nas to słowo budzi śmiech pusty i trwogę. Państwowe uczelnie są z jednej strony niezależne a z drugiej mają zapewnione finansowanie, więc mają w dupie jakichś "roszczeniowych" przedsiębiorców.
Odpowiedz
Ale póki co alternatywy dla państwowych nie ma. Prywatne skupiły się na tym co stanowi ideę rynku. Odpowiadają na popyt. A popytu na prywatne, drogie (bo kosztowałyby napewno więcej niż marketingi) i trudne studia nie ma.
"Łatwo jest mówić o Polsce trudniej dla niej pracować jeszcze trudniej umierać a najtrudniej cierpieć"
NN
Odpowiedz
Christoff napisał(a): Na zachodzie małe firmy tworzą klastry, które zrzucają się wspólnie na koszty innowacji. U nas to słowo budzi śmiech pusty i trwogę.

na szczescie az tak zle nie jest i troche tych klastrow rowniez w polsce istnieje. ostatnio nawet w jednej z TV byl reportaz o tym z podlasia skupiajacym producentow bielizny, wiec jest to temat, na ktory szersza publika zaczyna zwracac uwage i z czasem powinno byc coraz lepiej.
....jak łatwo wy­wołać echo w pus­tych głowach.


Odpowiedz
Baptiste napisał(a):
DziadBorowy napisał(a): http://wyborcza.pl/magazyn/1,145247,1801...a_Wyborcza

Świetny wywiad. Aż się zdziwiłem, że na Wyborczej coś takiego może się ukazać.


Z drugiej jednak strony inwestowanie w kapitał ludzki jest dużo bardziej niebezpieczne.
Infrastruktura tak czy owak przyniesie jakieś korzyści, może nie rozwojowe ale no właśnie-użytkowe.


Tylko, że infrastruktura ma tą wadę, że jej utrzymanie kosztuje a to rodzi koszty dla jednostek terytorialnych. Z tego co pamiętam przeinwestowanie w dziedzinie infrastruktury było jedną z przyczyn pogłębiających kryzys w Irlandii - a  z artykułu wynika, że oni wydawali na to zaledwie 30% dotacji.
Ale inwestycje w kapitał ludzki też stwarzają faktycznie pewne ryzyko - mogłoby się okazać, że zamiast budować byle co szkoli się z byle czego.
"Wkrótce Europa przekona się, i to boleśnie, co to są polskie fobie, psychozy oraz historyczne bóle fantomowe"
Odpowiedz
Baptiste napisał(a): Ale póki co alternatywy dla państwowych nie ma. Prywatne skupiły się na tym co stanowi ideę rynku. Odpowiadają na popyt. A popytu na prywatne, drogie (bo kosztowałyby napewno więcej niż marketingi) i trudne studia nie ma.

Potrzebny byłby rząd szaleńców, bo po takiej reformie mieliby pewnie przeciw sobie wszystkich telewizyjnych "ekspertów" z tytułami naukowymi dziedzin wszelakich od prawa do lewa.

lorak napisał(a):
Christoff napisał(a): Na zachodzie małe firmy tworzą klastry, które zrzucają się wspólnie na koszty innowacji. U nas to słowo budzi śmiech pusty i trwogę.

na szczescie az tak zle nie jest i troche tych klastrow rowniez w polsce istnieje. ostatnio nawet w jednej z TV byl reportaz o tym z podlasia skupiajacym producentow bielizny, wiec jest to temat, na ktory szersza publika zaczyna zwracac uwage i z czasem powinno byc coraz lepiej.

A to fajnie, że ktoś jednak próbuje coś w tym kierunku robić. W moich rejonach powastały dwa klastry - przy Uniwersytecie i przy Politechnice. Napisano po jedej publikacji i na tym się działanośc klastrów zakończyła.
Odpowiedz
http://wyborcza.biz/biznes/1,100896,1799...rog_w.html

Cytat:Do 250 km autostrad dopłacamy tyle, co do całej sieci kolejowej w Polsce.

Kolejny piękny przyklad na budżetowy transfer pieniędzy od biednych do bogatych.
Dopóki rodzimy się i umieramy, póki światło jest w nas, warto się wkurwiać, trzeba się wkurwiać! Wciąż i wciąż od nowa.
Odpowiedz
DziadBorowy napisał(a): Tylko, że infrastruktura ma tą wadę, że jej utrzymanie kosztuje a to rodzi koszty dla jednostek terytorialnych. Z tego co pamiętam przeinwestowanie w dziedzinie infrastruktury było jedną z przyczyn pogłębiających kryzys w Irlandii - a  z artykułu wynika, że oni wydawali na to zaledwie 30% dotacji.
Ale inwestycje w kapitał ludzki też stwarzają faktycznie pewne ryzyko - mogłoby się okazać, że zamiast budować byle co szkoli się z byle czego.
No kosztuje, ale niektóre z inwestycji powodują  oszczędności u samych obywateli.
Gdyby nie pewna obwodnica, która jest jeszcze ciągle w budowie aczkolwiek już służy, to w skali miesiąca płaciłbym około 1/3 więcej za paliwo.
Czas to pieniądz i służy wszystkim. Od firm kurierskich po zwykłych ludzi, którzy muszą dojechać z punktu A do B.

Co innego niepotrzebne lotnisko czy stadion sportowy, a co innego np. obwodnica zakorkowanego miasta, która pozwala mu odetchnąć i oszczędza pieniądze obywateli.
"Łatwo jest mówić o Polsce trudniej dla niej pracować jeszcze trudniej umierać a najtrudniej cierpieć"
NN
Odpowiedz
http://wyborcza.pl/duzyformat/1,145319,1...?pelna=tak

Świetny wywiad z profesorem-cukiernikiem. Mądry facet.

Cytat:Jak wyglądało wtedy zarządzanie?

- Pierwsze sześć lat po bożemu: kij i marchewka. Nie lubiłem tego, ale wierzyłem, że mądrzejsi to wymyślili, więc trzeba stosować.

Na czym to polegało?

- Dobrze płacić i twardo wymagać. Jak ktoś się nie sprawdza, wylewać. Jak się sprawdza, to dać lizaka w dziób, a jak się pogorszy, to kijem go. To była filozofia, która wychodziła z założenia, że ludzi motywuje tylko pieniądz.

No i jak motywował?

- Tak, że miałem pijaństwa, kradzieże i problemy.

I co pan z tym pijaństwem zrobił?

- Zatrudniałem ludzi do pilnowania.

I?

- Wtedy to dopiero pili i kradli. Wprowadziliśmy akurat nocną zmianę, bo sprzedawało się wszystko, co się dało wyprodukować. Nocna zmiana piła i kradła, bo szefostwo spało. Zatrudniliśmy faceta, który miał ich pilnować, no i ten dopiero po wódkę chodził! Co pewien czas zbierałem grupę pracowników i ich rugałem. Bardzo tego nie lubiłem, oni zresztą też. Trwało to z sześć lat.

Jak doszło do zmiany?

- Na wykłady przyjechał do Polski Jim Murray, brytyjski trener biznesu. Odbyłem z nim dwugodzinną rozmowę, podczas której zaczął mi otwierać oczy i podarował książkę o zarządzaniu godnościowym Briana Joinera "Fourth Generation Management" (Zarządzanie czwartej generacji). Po jej przeczytaniu natychmiast postanowiłem tak zarządzać. Z tej książki zrobiłem wykłady dla pracowników. Kupiłem rzutnik na folię i w piwnicy, pod cukiernią na Nowym Świecie, zacząłem wykładać. Zainteresowałem się też TQM, metodą, która jest uznawana za źródło japońskiego cudu gospodarczego. Jest to uniwersalna metoda podnoszenia jakości i wydajności pracy zespołowej.

Pierwsza wprowadzona zmiana?

- Pierwsza zmiana była taka, żeśmy w ogóle zaczęli rozmawiać z pracownikami. Pytać, co im w pracy przeszkadza.

Wcześniej takich rozmów nie było?

- Wcześniej były rozmowy dyscyplinujące albo rodzicielskie w stylu: "Co tam w rodzinie, jak dzieci?". A tutaj chodziło o znalezienie barier, które utrudniają lepsze wykonywanie pracy. Nie mogłem zapytać: "Co byś mógł lepiej zrobić?", bo wtedy pracownicy czuli, że ich oskarżam. Kiedyś zrobiłem taki błąd i natychmiast usłyszałem: "A co, źle pracujemy?!". Pełna odmowa współpracy. Bo pracownik automatycznie wyczuwa w tym oskarżenie: "Dlaczego tego nie robisz?". A jak się pytam: "Co ci przeszkadza?", to dlatego, że chciałbym te przeszkody usunąć. A bez ciebie nie dam rady, musimy współpracować - i zaczyna się dialog. Ludzie zaczynają się otwierać, angażować, ufać, czuć, że są traktowani po partnersku, i sami poczuwać się do partnerstwa. Usunięcie barier to najszybsza i najtańsza droga do podniesienia jakości i wydajności pracy. Przez ostatnie 17 lat ćwiczyłem to w kilkudziesięciu firmach.

Drugi krok?

- Bardzo szybko, bo w 1997 roku, zdecydowałem się zlikwidować systemy premiowe i prowizyjne.

Jak pracownicy zareagowali na to, że odbiera im pan premię?

- Ja im nie odebrałem, ja dałem z góry. Do tej pory miałeś 1000 zł podstawy i 500 zł premii, a teraz będziesz miał 1500 zł stałej pensji.

Musieli być szczęśliwi, że nie muszą się wysilać, a pan im daje tę samą kasę.

- Najmniej szczęśliwi i w rozkroku byli kierownicy, mówili: "Ale szefie, jak nie mam premii, to co mam zrobić, jak mi Kazik źle pracuje? Do tej pory mu premię zabierałem, a teraz co mam zrobić?". Trzeba było się nauczyć, jak reagować w sytuacjach, w których do tej pory zabierano premie. Zasada jest taka, że jeżeli ktoś źle pracuje, trzeba znaleźć przyczynę. Nie karać, tylko znaleźć przyczynę i ją usunąć. Co wcale nie jest proste, bo sam źle pracujący nie zawsze zna te przyczyny. Albo je zna, ale nie chce się do tego przyznać, bo się boi. Według badań w 95 proc. przypadków pracownicy pracują źle z winy firmy, a nie własnej.

Czego się boją?

- Bo my nie chcemy takich, którym coś przeszkadza. "Ty jesteś tu od roboty, a nie od tego, żeby ci coś przeszkadzało. 30 lat nikomu nie przeszkadzało. Wymyśla!".

Dlaczego zdecydował się pan zrezygnować z premii?

- Po przeczytaniu książki "Ukarani przez nagrody" Alfiego Kohna, amerykańskiego psychologa społecznego, dowiedziałem się, że one nie tylko nie motywują, ale wręcz bardzo silnie demotywują. Potwierdził to też Jim Murray, który szkolił m.in. kadrę menedżerską fabryk Rolls-Royce'a i British Steel Industry. Uznałem, że skoro ma takich klientów, to wie, co mówi.
Dopóki rodzimy się i umieramy, póki światło jest w nas, warto się wkurwiać, trzeba się wkurwiać! Wciąż i wciąż od nowa.
Odpowiedz
http://www.money.pl/gospodarka/wiadomosc...18573.html

Kolejny ksiądz z rozsądnym podejściem do ekonomii.

Cytat:Skąd wziął ksiądz na to środki?

Z pieniędzy prywatnych. Znajduję ludzi, którzy z własnych oszczędności chcą finansować te projekty, bo widzą w tym sens i dobro. Przyjeżdżają do mnie wolontariusze, bo też chcą zrobić coś dobrego. Często nie są wielkimi fanami Kościoła, ale chcą być dobrymi ludźmi.
I to wystarcza?
Oczywiście miałem pokusę, żeby sięgnąć po pieniądze z rządowych grantów albo od organizacji pomocowych.
Skoro używa ksiądz słowa "pokusa", to rozumiem, że ksiądz tego nie zrobił. Nie rozumiem tylko dlaczego.
Bo rządowe pieniądze pochodzą z podatków płaconych przez ludzi pod przymusem. A skąd ja wiem, że oni by chcieli, żeby z ich pieniędzy stawiać szkołę? Nie będę im zabierał wolności wyboru, wystarczy, że rząd to robi. Podobnie jest z organizacjami pomocowymi, które są na usługach rządów. Po latach doszedłem do przekonania, że nie chodzi w nich o pomoc, ale wielkie pieniądze, wpływy i politykę.
Ja się w to nie mieszam, bo wierzę, że jedynym ratunkiem dla Afryki jest promowanie tu przedsiębiorczości. Dowodem na to jest to, czego do tej pory dokonaliśmy, wspólnymi siłami, jako ludzie wolni. To właśnie efekt pracy, ten chleb i wino, które ofiarujemy Bogu.
"Wkrótce Europa przekona się, i to boleśnie, co to są polskie fobie, psychozy oraz historyczne bóle fantomowe"
Odpowiedz
Cytat:- Powiedzmy, że ja, pan i trzy inne osoby zarabiamy razem milion złotych rocznie. Ale ja mam 900 tys., a pan i pozostałe trzy osoby po 25 tys. Ja - mając co roku tak dużą sumę - wcale nie ruszam z pieniędzmi na rynek. Część ulokuję w zagranicznych funduszach spekulacyjnych, część odłożę, może nawet opłaci mi się tzw. optymalizacja w raju podatkowym. Pozostałe osoby - zarabiając po 25 tys. rocznie - ledwo wiążą koniec z końcem, więc kupią tylko to, co najpilniejsze do przeżycia.

Teraz podzielmy ten milion inaczej, czyli równiej: dla mnie 400 tys., dla pana 300 tys., a dla trzech pozostałych osób po 100 tys. zł rocznie. Drastycznie inny efekt dla rynku! Mój zarobek to nadal bardzo dużo, ale jednak nie tyle, żeby ryzykować spekulacje walutowe. Pańskie 300 tys. to sporo, być może kupi pan większe mieszkanie, co nakręci koniunkturę, bo potem są kafelki, meble itd. Pozostali - mając po 100 tys. rocznie - zrobią remonty, kupią nowe ubrania, ktoś zmieni samochód, inny pójdzie do dentysty, na którego poprzednio brakowało. Kapitalizm na bardziej równym podziale tylko skorzysta.

Czy świat dotąd nie wiedział, jakie są efekty nadmiernych nierówności?

- Wiedział, ale uważał, że problem sam się rozwiąże. Większość ekonomistów wierzyła w krzywą dzwonową Kuznetsa.

Wygląda tak (prof. Mączyńska rysuje wykres przypominający kształtem dzwon). Amerykański noblista Simon Kuznets ogłosił w latach 60., że nierówności dochodowe najpierw szybko narastają, ale wraz z rozwojem gospodarczym, kiedy zostaje osiągnięty pewien poziom dobrobytu, różnice majątkowe się zmniejszają. Bogaci się bogacą, ale rośnie też klasa średnia i biednym przybywa.

Przypływ podnosi wszystkie łodzie.

- Na obliczeniach Kuznetsa zostało zbudowane nasze myślenie o gospodarce. Trzeba dbać przede wszystkim o wzrost PKB. Bogactwo spłynie w dół drabiny społecznej, byle nie przeszkadzać wolnemu rynkowi. To dobry przykład, jak dużą rolę odgrywają rozmaite teorie w życiu społeczeństw. Zwłaszcza te błędne.

Przecież Kuznets skądś to wziął. Zmyślił?

- Nie. Ale popełnił dość typowy błąd - stworzył swój wykres w złotej erze kapitalizmu, tuż po wojnie. Europa w obawie przed powrotem demonów faszyzmu budowała państwo opiekuńcze i pilnowała, żeby nierówności nie narastały zbyt gwałtownie. Ameryka wprowadziła wysokie progresywne opodatkowanie dochodów i inwestowała w przemysł. Kuznets opisał więc prawdę, ale dotyczącą wyjątkowego momentu.

Piketty swoje obliczenia robi także w wyjątkowym momencie - kryzysu.

- I po to właśnie zbierał dane z 300 lat, żeby uniknąć tego błędu.


Kolejny świetny wywiad Sroczyńskiego - http://wyborcza.pl/magazyn/1,145248,1805...etty_.html
Dopóki rodzimy się i umieramy, póki światło jest w nas, warto się wkurwiać, trzeba się wkurwiać! Wciąż i wciąż od nowa.
Odpowiedz
Ciekawy wywiad:
http://wyborcza.pl/duzyformat/1,145316,1...powca.html
- Myślałem, że ty nie znasz lęku.
- Mylisz się. Lęku nie zna tylko głupiec.
- A co robi wojownik, kiedy czuje strach?
- Pokonuje go. To jest w każdej bitwie nasz pierwszy martwy wróg.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 5 gości