Na wstępie przepraszam Pilastera, w wątku o Ambitnych Filmach wyczytałem, że ponoć recenzje piszesz, podepniesz się pod moją. Moja pozostawia wiele do życzenia, ale w porównaniu z obecnymi autorstwa ''Wybitnych Krytyków Filmowych'' potrafi sugerować czytelnikowi czy na film się wybrać.
Długo oczekiwany film J. Camerona (twórcy m.in. Titanicu i Terminatora 2), o którym krążyło wiele pogłosek już na długo przed premierą ostatecznie, pamiętnego dnia 25 grudnia, zawitał do polskich kin. Tym samym dał możliwość miłośnikom kina do zweryfikowania swoich hipotez. Nie ukrywam, że początkowo byłem sceptycznie nastawiony co do tej pozycji z racji tego, że Avatar wydawał mi się dobrze opakowaną, ale w gruncie rzeczy mierną produkcją. Na szczęście dziewczyna wybiła mi na ten czas mój wrodzony krytycyzm z głowy i postanowiliśmy wybrać się do kina. Zapraszam do przeczytania moich refleksji.
Druga połowa XXII wieku. W czasach intensywnej eksploracji kosmosu jedna z wpływowych korporacji (RDA) odkrywa księżyc gazowego olbrzyma bogaty w złoża Unobtainium. Naturalny satelita został nazwany Pandorą. Główny bohater, Jack Sully - sparaliżowany od pasa w dół były Marines na wskutek śmierci brata otrzymuje propozycję nie do odrzucenia – przejąć jego rolę w projekcie o dźwięcznym kryptonimie ''Avatar''. Młody weteran chęcią zarobienia na kosztowną operację nóg i przeżycia niezapomnianej przygody przystępuje na te warunki. Czym jest ów przedsięwzięcie? Jak się okazuje po pewnym czasie od kolonizacji Pandory i wybudowania tam ośrodka wśród połaci drzew korporacja odkryła rdzenną cywilizację zamieszkującą ten region, Na'vi. Po bezowocnych pertraktacjach na pozór prymitywne plemię znużone obserwowaniem degradowanego środowiska wszczyna bunt będący realnym zagrożeniem dla całego przedsięwzięcia. Jack wraz z innymi pracownikami przybywa do obozu lądując wprost pod rozkazy szefowej działu badawczego, Dr Grace Augustine. Na miejscu dowiaduje się, że przy pomocy zaawansowanej technologii będzie miał możliwość kontrolować jednego z Avatarów – ciał stworzonych przez manipulację kodem genetycznym osobników Na'vi i ludzi. W tym przypadku Jack Sully jako osoba blisko spokrewniona z bratem jedyny mógł przejąć jego kontrakt. Podczas pierwszej misji w nowej skórze spotyka przedstawicielkę obcego plemienia, Neytiri od której zaczyna czerpać nauki o jej rasie co z czasem przeradza się w większe zażyłości. Jack Sully będzie musiał stanąć przed wielkim wyborem, po której ze stron konfliktu się opowiedzieć.
Przedstawiony w filmie motyw bohatera rozdartego wewnętrznie w świecie, w którym jedną z opozycyjnych grup są najeźdźcy, a drugą niewinne ofiary był już wiele razy poruszany w historii kinematografii. Mimo przetartego schematu, J. Cameron zaserwował nam nowy punkt widzenia, obraz który powstawał w jego głowie już w latach '90 - gratulujemy cierpliwości. Gra aktorska Sama Worthingtona (Jack Sully) wywarła na większości widzów duże wrażenie. Bardziej niż tę osobę pod względem zademonstrowanych zdolności doceniam Stephena Langa, który wcielił się w rolę stereotypowego tępego i mało skrupulatnego Pułkownika Qaritcha oraz Sigourney Weaver (znaną głównie z tetralogii Obcego) pokazującą ponownie, że przedwcześnie jest ją zaliczać do grona zapomnianych gwiazd. Reżyser w swoim nowym dziele czerpał inspiracje ze wcześniejszych produkcji. Wizerunek korporacji i jej nieposkromionych zapędów jest bliźniaczo podobny do tej z filmu pt. Obcy. Pandora jest krainą marzeń, tajemniczą i zabójczą a jednocześnie intrygującą. Każdy z bohaterów na swój sposób czegoś w tym świecie poszukuje. W film wplecione jest pytanie czy cel faktycznie uświęca środki. Czy film niesie ze sobą głębsze przesłanie? Po udanym seansie (którego nawet lubelskie Cinema City nie zdołało mi popsuć kilkukrotnym wyłączeniem filmu w trakcie jego trwania) chcę wierzyć, że istnieje morał bardziej wzniosły niż wyższość dobra nad złem, idei czy patriotyzmu potrafiącego stawić czoła najsilniejszemu wrogowi. Rozważając dalej myślę, że każdy odbiorca w zależności od własnej interpretacji potrafi wynieść z filmu coś z goła odmiennego. Szczęście ma wiele form i czasem podsuwane pod sam nos potrafi być niezauważalne. Taka skromna osobista myśl, którą opierłem na obserwacji poczynań Sully'ego.
Oprawa graficzna bezapelacyjnie jest najbardziej zauważalnym atutem filmu, ale zacznijmy od podstaw. Avatar został zrealizowany w tradycyjnej technice 2D, cyfrowej 3D oraz rewolucyjnej technice IMAX 3D (Image Maximum), charakteryzującej się inną budową taśmy filmowej co umożliwia uzyskanie większej rozdzielczości materiału. Ponadto do ciekawostek należą skutecznie zatarte granice między prawdą, a fikcją obrazu. Większość, bo aż 60% filmu zostało zrobioną metodą CGI, potocznie zwaną efektami komputerowymi. Natomiast pozostałą część stanowi mistrzowska charakteryzacja oraz standardowe kadry kamerą. Krajobrazów odległej od nas Pandory powinniśmy szukać na Ziemi. Zdjęcia kręcono w Stanach Zjednoczonych (na Hawajach oraz w Kalifornii) i Nowej Zelandii, regionie słynącym z surowej, dziewiczej natury. Flora odległego księżyca stylizowana jest na lasy deszczowe Amazonii. Pejzaże są bogate w szeroką skalę odcieni zieleni, fioletu i oczywiście błękitu. Ciemny, zdradziecki gąszcz jest ozdobiony w światła fluoroscencyjne dochodzące m.in. ze ściółki leśnej, różnego rodzaju owadów i zwierząt. W filmie zadbano o najdrobniejsze szczegóły widoczne przede wszystkim na dalszych planach produkcji. Wykonane z rozmachem sceny batalistyczne zapierają dech w piersiach, a dynamika stworzeń wyrenderowanych komputerowo sprawia wrażenie wszechobecnego realizmu. Bez jednego z największych budżetów w historii dużego ekranu twórcy filmu nie uzyskałby tak zadowalającego nas efektu. Kompozycja graficzna już jest dziś uważana za głównego pretendenta do statuetki Oskara – osobiście, nie zdziwiłbym się z takiego werdyktu Amerykańskiej Akademii Filmowej.
Bardzo zaimponował mi design wyimaginowanego kosmicznego świata. Flora wydaje się być inteligentna (wcześniej opisane rozświetlające się podłoże, czy rodzaj kwiatów, które po dotknięciu zwijają się w spiralę), nie sposób porównywać jej do żyjących w rzeczywistości gatunków drzew czy innych roślin. Różnorodna fauna jest jeszcze bardziej fascynującym zjawiskiem. Zwierzęta Pandory charakteryzują się trzema parami kończyn - oczywiście, nie wszystkie. Widać także nawiązania do znanych nam ssaków (psów, koni, małp) oraz owadów. Reżyser zadbał również, aby istoty były na swój sposób ukształtowane ewolucyjnie, przykładem takiego przystosowania jest podnoszący się wachlarz/grzebień u jednego z groźniejszych drapieżników puszczy mający być substytutem znaku ostrzegawczego. Takich przykładów możemy przytaczać tutaj bez końca. Ewenementem pod względem geologicznym na opisywanym księżycu są góry unoszące się w powietrzu (dzięki magnetycznym właściwościom Unobtainium), skład powietrza również jest inny od ziemskiej atmosfery co zmusza przebywających na powierzchni ludzi do noszenia filtrów powietrza. Tego problemu nie mają Na'vi. Niebiesko-skóre, mierzące po trzy metry stworzenia doskonale sobie radzą w tych warunkach. Nie zdradzę wielkiej tajemnicy jeśli nadmienię, że ich budowę opracowywano na przykładzie anatomii kotów co możemy wyczytać ze sposobu poruszania się i twarzy ''Indian Pandory''. Ciekawą częścią ich ciała jest warkocz zakończony drobnymi połączeniami neuronowymi, które umożliwiają podłączanie się do innych zwierząt jak i przedłużenie gatunku. Scena stosunku seksualnego między główną parą została jednak ocenzurowana i ukarze się dopiero w wersji reżyserskiej wydanej na DVD. Schodząc na Ziemię, nasza cywilizacja przyszłości została przedstawiona standardowo: monstrualne maszyny, helikoptery wyposażone w pociski z silnikiem rakietowym, mechy, a także tradycjonalna broń palna.
Ścieżka dźwiękowa musi być porywająca, jednocześnie potrafiąca wycisnąć resztki emocji w naszym szarym, nie do końca zrozumiałym świecie. Bez wątpienia J. Horner ten cel osiągnął. Muzyka jest niepowtarzalna, lekka, a także dopasowana do aktualnych scen. Głównym motywem są tutaj ostatnio popularne chóry, nie zabraknie również rytmicznych brzmień bębnów i innych instrumentów. Album liczy 14 utworów, w tym główny temat - I See You w wykonaniu Leony Lewis - młodej brytyjskiej piosenkarki oraz kompozytorki. Piosenka jest ściśle powiązana z wydarzeniami filmu (z ang. Widzę Cię), mimo wszystko nie uważam tego tekstu za szczególnie wybitny. Pierwsze sekundy sugerują nam, że będziemy mieli do czynienia z muzyką elektroniczną. Na szczęście to tylko element początkowy, nie mający wiele wspólnego z dalszą częścią kompozycji. Linia melodyczna utworu jest co najwyżej dobra, ustępująca pierwszeństwa mocnemu głosowi wokalistki. Motyw przypomina mi nieco klimat The Dream Within Lary Fabian wykorzystany w filmie anime Final Fantasy: The Spirits Within jednak osobiście tą drugą pozycję uważam za bardziej udaną. W przypadku ścieżki dźwiękowej nie powinniśmy mówić o rewelacji.
Tytuł wiąże się natomiast z pewnym fenomenem medialnym. Trzeba przyznać, że pod względem marketingu (głównie za granicą) ta produkcja, kosztująca około 237 mln dolarów (trzeci co do wielkości budżetu wynik w historii), została dobrze wypromowana co w niedługim czasie przełożyło się na rekordowe zyski. W zaledwie 17 dni od premiery Avatar zarobił 1,1 miliarda dolarów co stawia go tuż za takimi produkcjami jak Władca Pierścieni: Powrót Króla i chyba głównego rywala, Titanic'a… J. Camerona. W Polsce ten tytuł również dobrze się przyjął, w pierwszych trzech dniach film obejrzało 315 tys. osób. W zwiastunach położono duży nacisk na wcześniejsze dokonania reżysera przytaczając te z głośniejszych tytułów. Z jednej strony to przysłania treść filmu, ale znając masy, trzeba do nich dotrzeć skojarzeniami - ''Ten gość zrobił Terminatora i Obcego, muszę pójść na ten film'' - pewnie do podobnego zdania sprowadzają się myśli tłumom laików, niekoniecznie na co dzień zainteresowanych tą dziedziną sztuki. Nie chciałbym mówić tutaj, że doszło do przerostu formy nad treścią, w tej sferze moim liderem stał się Dystrykt 9, którego to okrzyknięto rewolucyjnym, a okazał się zaledwie tanią sensacją.
Tak długo jak o filmie będzie się mówiło, znajdą się wybitni krytycy kina nie pozostawiający na tym tytule suchej nitki. Czego od Avataru powinniśmy oczekiwać? Przystępnej i zrozumiałej dla wszystkich fabuły, emocjonujących wątków oraz kapitalnej oprawy graficznej. Dobry film to taki, po którego seansie widz jeszcze przez długi czas żyje w odrealnionym świecie reżysera i odczuwa jednocześnie żal z powodu jego niebytu. W mojej opinii najlepszy tytuł Sience Fiction minionego roku. Niech ta recenzja będzie jednocześnie rekomendacją Avataru, dzieła Camerona, które na trzy godziny przywróciło mi dziecięcy entuzjazm.
Avatar Trailer: http://www.youtube.com/watch?v=cRdxXPV9GNQ
Długo oczekiwany film J. Camerona (twórcy m.in. Titanicu i Terminatora 2), o którym krążyło wiele pogłosek już na długo przed premierą ostatecznie, pamiętnego dnia 25 grudnia, zawitał do polskich kin. Tym samym dał możliwość miłośnikom kina do zweryfikowania swoich hipotez. Nie ukrywam, że początkowo byłem sceptycznie nastawiony co do tej pozycji z racji tego, że Avatar wydawał mi się dobrze opakowaną, ale w gruncie rzeczy mierną produkcją. Na szczęście dziewczyna wybiła mi na ten czas mój wrodzony krytycyzm z głowy i postanowiliśmy wybrać się do kina. Zapraszam do przeczytania moich refleksji.
Druga połowa XXII wieku. W czasach intensywnej eksploracji kosmosu jedna z wpływowych korporacji (RDA) odkrywa księżyc gazowego olbrzyma bogaty w złoża Unobtainium. Naturalny satelita został nazwany Pandorą. Główny bohater, Jack Sully - sparaliżowany od pasa w dół były Marines na wskutek śmierci brata otrzymuje propozycję nie do odrzucenia – przejąć jego rolę w projekcie o dźwięcznym kryptonimie ''Avatar''. Młody weteran chęcią zarobienia na kosztowną operację nóg i przeżycia niezapomnianej przygody przystępuje na te warunki. Czym jest ów przedsięwzięcie? Jak się okazuje po pewnym czasie od kolonizacji Pandory i wybudowania tam ośrodka wśród połaci drzew korporacja odkryła rdzenną cywilizację zamieszkującą ten region, Na'vi. Po bezowocnych pertraktacjach na pozór prymitywne plemię znużone obserwowaniem degradowanego środowiska wszczyna bunt będący realnym zagrożeniem dla całego przedsięwzięcia. Jack wraz z innymi pracownikami przybywa do obozu lądując wprost pod rozkazy szefowej działu badawczego, Dr Grace Augustine. Na miejscu dowiaduje się, że przy pomocy zaawansowanej technologii będzie miał możliwość kontrolować jednego z Avatarów – ciał stworzonych przez manipulację kodem genetycznym osobników Na'vi i ludzi. W tym przypadku Jack Sully jako osoba blisko spokrewniona z bratem jedyny mógł przejąć jego kontrakt. Podczas pierwszej misji w nowej skórze spotyka przedstawicielkę obcego plemienia, Neytiri od której zaczyna czerpać nauki o jej rasie co z czasem przeradza się w większe zażyłości. Jack Sully będzie musiał stanąć przed wielkim wyborem, po której ze stron konfliktu się opowiedzieć.
Przedstawiony w filmie motyw bohatera rozdartego wewnętrznie w świecie, w którym jedną z opozycyjnych grup są najeźdźcy, a drugą niewinne ofiary był już wiele razy poruszany w historii kinematografii. Mimo przetartego schematu, J. Cameron zaserwował nam nowy punkt widzenia, obraz który powstawał w jego głowie już w latach '90 - gratulujemy cierpliwości. Gra aktorska Sama Worthingtona (Jack Sully) wywarła na większości widzów duże wrażenie. Bardziej niż tę osobę pod względem zademonstrowanych zdolności doceniam Stephena Langa, który wcielił się w rolę stereotypowego tępego i mało skrupulatnego Pułkownika Qaritcha oraz Sigourney Weaver (znaną głównie z tetralogii Obcego) pokazującą ponownie, że przedwcześnie jest ją zaliczać do grona zapomnianych gwiazd. Reżyser w swoim nowym dziele czerpał inspiracje ze wcześniejszych produkcji. Wizerunek korporacji i jej nieposkromionych zapędów jest bliźniaczo podobny do tej z filmu pt. Obcy. Pandora jest krainą marzeń, tajemniczą i zabójczą a jednocześnie intrygującą. Każdy z bohaterów na swój sposób czegoś w tym świecie poszukuje. W film wplecione jest pytanie czy cel faktycznie uświęca środki. Czy film niesie ze sobą głębsze przesłanie? Po udanym seansie (którego nawet lubelskie Cinema City nie zdołało mi popsuć kilkukrotnym wyłączeniem filmu w trakcie jego trwania) chcę wierzyć, że istnieje morał bardziej wzniosły niż wyższość dobra nad złem, idei czy patriotyzmu potrafiącego stawić czoła najsilniejszemu wrogowi. Rozważając dalej myślę, że każdy odbiorca w zależności od własnej interpretacji potrafi wynieść z filmu coś z goła odmiennego. Szczęście ma wiele form i czasem podsuwane pod sam nos potrafi być niezauważalne. Taka skromna osobista myśl, którą opierłem na obserwacji poczynań Sully'ego.
Oprawa graficzna bezapelacyjnie jest najbardziej zauważalnym atutem filmu, ale zacznijmy od podstaw. Avatar został zrealizowany w tradycyjnej technice 2D, cyfrowej 3D oraz rewolucyjnej technice IMAX 3D (Image Maximum), charakteryzującej się inną budową taśmy filmowej co umożliwia uzyskanie większej rozdzielczości materiału. Ponadto do ciekawostek należą skutecznie zatarte granice między prawdą, a fikcją obrazu. Większość, bo aż 60% filmu zostało zrobioną metodą CGI, potocznie zwaną efektami komputerowymi. Natomiast pozostałą część stanowi mistrzowska charakteryzacja oraz standardowe kadry kamerą. Krajobrazów odległej od nas Pandory powinniśmy szukać na Ziemi. Zdjęcia kręcono w Stanach Zjednoczonych (na Hawajach oraz w Kalifornii) i Nowej Zelandii, regionie słynącym z surowej, dziewiczej natury. Flora odległego księżyca stylizowana jest na lasy deszczowe Amazonii. Pejzaże są bogate w szeroką skalę odcieni zieleni, fioletu i oczywiście błękitu. Ciemny, zdradziecki gąszcz jest ozdobiony w światła fluoroscencyjne dochodzące m.in. ze ściółki leśnej, różnego rodzaju owadów i zwierząt. W filmie zadbano o najdrobniejsze szczegóły widoczne przede wszystkim na dalszych planach produkcji. Wykonane z rozmachem sceny batalistyczne zapierają dech w piersiach, a dynamika stworzeń wyrenderowanych komputerowo sprawia wrażenie wszechobecnego realizmu. Bez jednego z największych budżetów w historii dużego ekranu twórcy filmu nie uzyskałby tak zadowalającego nas efektu. Kompozycja graficzna już jest dziś uważana za głównego pretendenta do statuetki Oskara – osobiście, nie zdziwiłbym się z takiego werdyktu Amerykańskiej Akademii Filmowej.
Bardzo zaimponował mi design wyimaginowanego kosmicznego świata. Flora wydaje się być inteligentna (wcześniej opisane rozświetlające się podłoże, czy rodzaj kwiatów, które po dotknięciu zwijają się w spiralę), nie sposób porównywać jej do żyjących w rzeczywistości gatunków drzew czy innych roślin. Różnorodna fauna jest jeszcze bardziej fascynującym zjawiskiem. Zwierzęta Pandory charakteryzują się trzema parami kończyn - oczywiście, nie wszystkie. Widać także nawiązania do znanych nam ssaków (psów, koni, małp) oraz owadów. Reżyser zadbał również, aby istoty były na swój sposób ukształtowane ewolucyjnie, przykładem takiego przystosowania jest podnoszący się wachlarz/grzebień u jednego z groźniejszych drapieżników puszczy mający być substytutem znaku ostrzegawczego. Takich przykładów możemy przytaczać tutaj bez końca. Ewenementem pod względem geologicznym na opisywanym księżycu są góry unoszące się w powietrzu (dzięki magnetycznym właściwościom Unobtainium), skład powietrza również jest inny od ziemskiej atmosfery co zmusza przebywających na powierzchni ludzi do noszenia filtrów powietrza. Tego problemu nie mają Na'vi. Niebiesko-skóre, mierzące po trzy metry stworzenia doskonale sobie radzą w tych warunkach. Nie zdradzę wielkiej tajemnicy jeśli nadmienię, że ich budowę opracowywano na przykładzie anatomii kotów co możemy wyczytać ze sposobu poruszania się i twarzy ''Indian Pandory''. Ciekawą częścią ich ciała jest warkocz zakończony drobnymi połączeniami neuronowymi, które umożliwiają podłączanie się do innych zwierząt jak i przedłużenie gatunku. Scena stosunku seksualnego między główną parą została jednak ocenzurowana i ukarze się dopiero w wersji reżyserskiej wydanej na DVD. Schodząc na Ziemię, nasza cywilizacja przyszłości została przedstawiona standardowo: monstrualne maszyny, helikoptery wyposażone w pociski z silnikiem rakietowym, mechy, a także tradycjonalna broń palna.
Ścieżka dźwiękowa musi być porywająca, jednocześnie potrafiąca wycisnąć resztki emocji w naszym szarym, nie do końca zrozumiałym świecie. Bez wątpienia J. Horner ten cel osiągnął. Muzyka jest niepowtarzalna, lekka, a także dopasowana do aktualnych scen. Głównym motywem są tutaj ostatnio popularne chóry, nie zabraknie również rytmicznych brzmień bębnów i innych instrumentów. Album liczy 14 utworów, w tym główny temat - I See You w wykonaniu Leony Lewis - młodej brytyjskiej piosenkarki oraz kompozytorki. Piosenka jest ściśle powiązana z wydarzeniami filmu (z ang. Widzę Cię), mimo wszystko nie uważam tego tekstu za szczególnie wybitny. Pierwsze sekundy sugerują nam, że będziemy mieli do czynienia z muzyką elektroniczną. Na szczęście to tylko element początkowy, nie mający wiele wspólnego z dalszą częścią kompozycji. Linia melodyczna utworu jest co najwyżej dobra, ustępująca pierwszeństwa mocnemu głosowi wokalistki. Motyw przypomina mi nieco klimat The Dream Within Lary Fabian wykorzystany w filmie anime Final Fantasy: The Spirits Within jednak osobiście tą drugą pozycję uważam za bardziej udaną. W przypadku ścieżki dźwiękowej nie powinniśmy mówić o rewelacji.
Tytuł wiąże się natomiast z pewnym fenomenem medialnym. Trzeba przyznać, że pod względem marketingu (głównie za granicą) ta produkcja, kosztująca około 237 mln dolarów (trzeci co do wielkości budżetu wynik w historii), została dobrze wypromowana co w niedługim czasie przełożyło się na rekordowe zyski. W zaledwie 17 dni od premiery Avatar zarobił 1,1 miliarda dolarów co stawia go tuż za takimi produkcjami jak Władca Pierścieni: Powrót Króla i chyba głównego rywala, Titanic'a… J. Camerona. W Polsce ten tytuł również dobrze się przyjął, w pierwszych trzech dniach film obejrzało 315 tys. osób. W zwiastunach położono duży nacisk na wcześniejsze dokonania reżysera przytaczając te z głośniejszych tytułów. Z jednej strony to przysłania treść filmu, ale znając masy, trzeba do nich dotrzeć skojarzeniami - ''Ten gość zrobił Terminatora i Obcego, muszę pójść na ten film'' - pewnie do podobnego zdania sprowadzają się myśli tłumom laików, niekoniecznie na co dzień zainteresowanych tą dziedziną sztuki. Nie chciałbym mówić tutaj, że doszło do przerostu formy nad treścią, w tej sferze moim liderem stał się Dystrykt 9, którego to okrzyknięto rewolucyjnym, a okazał się zaledwie tanią sensacją.
Tak długo jak o filmie będzie się mówiło, znajdą się wybitni krytycy kina nie pozostawiający na tym tytule suchej nitki. Czego od Avataru powinniśmy oczekiwać? Przystępnej i zrozumiałej dla wszystkich fabuły, emocjonujących wątków oraz kapitalnej oprawy graficznej. Dobry film to taki, po którego seansie widz jeszcze przez długi czas żyje w odrealnionym świecie reżysera i odczuwa jednocześnie żal z powodu jego niebytu. W mojej opinii najlepszy tytuł Sience Fiction minionego roku. Niech ta recenzja będzie jednocześnie rekomendacją Avataru, dzieła Camerona, które na trzy godziny przywróciło mi dziecięcy entuzjazm.
Avatar Trailer: http://www.youtube.com/watch?v=cRdxXPV9GNQ