Ostatnio oglądałem w telewizji TRWAM jakiś film o Kolumbie. Przybywa on na jakąś wyspę i mówi tak: ,,ogłaszam ją własnością Hiszpanii ku chwale chrześcijaństwa". Po chwili zza drzew wyłaniają się przed chwilą pozbawieni wyspy mieszkańcy i zaczynają cieszyć się oraz wiwatować. Następnie gruby, wzbudzający w odbiorcy pozytywne odczucia marynarz próbuje wcisnąć tubylcowi jakiś szajs biorąc od niego w zamian złoto. Wtenczas pojawia się Kolumb i mówi, że nikt tak nie będzie postępował, bo to niegodne chrześcijan. Później Krzysztof zostaje przez króla i królową pozbawiony namiestnictwa we wszystkich ogłoszonych za własność terenach, czego powodem jest złe traktowanie pierwotnych mieszkańców. ,,Chciałam ich uczynić chrześcijanami, a nie niewolnikami" - przebąkuje ze smutkiem królowa. Całość obliczona jest jednak na wywołanie u widza wrażenia, że Kolumb, przez cały film co rusz powołujący się na chrześcijaństwo, tak wielki człowiek został potraktowany niesprawiedliwie. ,,Czy oni nie zdają sobie sprawy z tego kim ja jestem? Ich wszyscy zapomną, podczas gdy mnie potomni będą pamiętać!" - Mówi pełen chrześcijańskiej pokory i skromności, kończąc film ukazaniem, że odniósł moralne zwycięstwo.
