Kilka fragmentów z opowiadania "Otchłań" Szczepana Twardocha. Krótka uwaga: Twardoch w swoim opowiadaniu przeniósł realia Rewolucji Francuskiej do Austro-Węgier, tak więc w tym sensie opowiadanie jest fikcją.
-------------------------------
Większość ze „zdobywców” Schloss tłoczyła się nieopodal, obok trzech przyzwoicie odzianych mężczyzn, siedzących za stołami, pokrytymi zielonym, aksamitnym suknem. Przed każdym z nich, z wyglądu prowincjonalnych adwokatów, leżał wielki arkusz czerpanego papieru, z lakowymi pieczęciami Tymczasowego Komitetu Rewolucyjnego. Sam Komitet powstał wprawdzie przed godziną zaledwie, lecz tłoki pieczętne były gotowe już dawno. Adwokaci wpisywali na karty nazwiska, z krótkim komentarzem na temat roli, jaką taki a taki odegrał w zdobyciu „symbolu cesarskiego ucisku i samowoli”. Rewolucjoniści podpisywali się przy swoich nazwiskach najczęściej trzema krzyżykami - co ciekawe, nie przeszkadzało im to dyskutować między sobą o Rousseau - i otrzymywali pisemne „zaświadczenie wzięcia udziału w zdobyciu Schloss”. Anarchia jest zadziwiająco bliska biurokracji.
===============
Rotmistrz podziwiał miasto z niezwykłej perspektywy, lecz nawet bez niej musiałby przyznać, że bardzo się zmieniło! Na chodnikach, placach i skwerach trwała fiesta, tak niecodzienna dla konkretnych i zasadniczych mieszkańców stolicy. Pijane tłumy przewalały się po ulicach, palono ogniska, gdzieś pieczono wołu, gdzieś maltretowano schwytanych uprzednio, rozebranych do naga kapłanów. Kiedy strażnicy mijali wesołą gromadkę, jednego z księży właśnie zmuszono do kopulacji z pijaną w sztok prostytutką. Pierwszy odmówił i wisiał już na latarni, wciągnięty tam z pętlą zawiązaną na szyi tak, by nie złamał karku. Dusił się powoli, czepiając się dłońmi liny. Joachim już kiedyś widział coś takiego, klecha będzie żył jeszcze kilka kwadransów, zależy, jak silne ma ręce. W końcu osłabnie. Sznur zaciśnie się w końcu, zmiażdży tchawicę aż twarz stanie się sina. Nogi będą kopać powietrze, aby wreszcie po chwili znieruchomieć...
[...]
Gdyby Joachim znał wszystkie szczegóły tej egzekucji, zapewne byłby zaintrygowany jeszcze bardziej. Na latarni konał ksiądz, który nie prowadził czystego życia. Dotykał hostii dłońmi, które wcześniej pieściły ciała sprzedajnych kobiet. Często wymykał się wieczorami i zachodził do zamtuzów; uwodził mężatki i zakonnice, nie gardził młódkami. Mógł ocalić życie, kopulując na oczach gawiedzi z pijaną dziwką. Akt niewątpliwie upokarzający, ale czyż nie lepszy od liny zaciskającej się na grdyce? Mógł uznać to za boską karę za swoje czyny, pokutę przez publiczne upokorzenie. Jednak wybrał śmierć. Czasem mierne charaktery okazują wielkość w obliczu sytuacji ekstremalnych. Niektórzy swoje człowieczeństwo budują mozolnie, powoli, poprzez małe wybory w małych sytuacjach. Inni, wcześniej plugawi, dotykają absolutu i zdobywają dla siebie niebo jedną, bohaterską decyzją. Erupcje okrucieństwa wyostrzają charaktery. Pozwalają dokonać wielkich podłości, to pewne, lecz i aktów wielkiego heroizmu, które nie mieszczą się w codzienności. Tak oto rewolucjoniści, pragnący zamordować księdza, zapewnili mu życie wieczne.
===============
Sześciu wozów, z dziesięcioma skazanymi na każdym, pilnowało dwóch strażników. Jeden uzbrojony był w pikę, drugi w starą flintę. Więźniowie mogliby pokonać ich bez żadnych strat. Jednak nikt nie próbował. Rewolucja paraliżuje, działa jak drapieżny pająk. Nie pożera zwyczajnie swych ofiar, lecz, pochwyciwszy je, wstrzykuje im swe trawienne soki, aż rozpuszczą ich ciała, dopiero wtedy wysysa tkanki.
================
Nauczeni dobrym przykładem nowi sędziowie sprawnie wydali wyroki. Radzili sobie równie celująco co ich poprzednicy. Byli bardzo dumni ze swoich w tym zakresie dokonań, bo nie zrozumieli jeszcze, jak działa rewolucja. Nie wiedzieli, że prędzej czy później znajdą się po drugiej stronie. Żaden z nich nie był geniuszem, nie miał tego artystycznego zmysłu, pozwalającego przewidzieć, w którą stronę przechyli się jutro wahadło rewolucji. Nie o zwykły konformizm tutaj szło bowiem, każdy potrafi być chorągiewką na wietrze. Sztuką jest być chorągiewką, która zmienia kierunek, zanim odwróci się sam wiatr.
================
Bal odbywał się w pałacu kanclerza. Piękny, stuletni budynek otoczony był rozległym parkiem, zadziwiające, że wystarczyło zaledwie kilka godzin, aby zdewastować tak duże założenie. Pałac był jednym z pierwszych celów, przeciw którym skierował się gniew ludu. Kanclerza powieszono żywego, z rozprutym brzuchem, skonał więc po trzech kwadransach, jednak jego żona, zwisająca głową w dół, umierała przez kilka godzin. Następnie, już w mniej wymyślny sposób, wymordowano służbę.
Kiedy nie było już kogo zabijać, zaczął się rabunek. Tłum niszczył wszystko, czego nie dało się ukraść. Zapłonęło prawe skrzydło pałacu, jednak ogień nie przeniósł się na resztę budynku. Potem tłuszcza rzuciła się na park, obalając antyczne rzeźby, które kanclerz sprowadził sobie z odkopanego w Italii rzymskiego miasteczka. Rewolucjoniści z zapałem niszczyli drzewa, pięknie przycięte krzewy, rozbijali fontanny, sikali do stawu ze złotymi karasiami.
=============
Joachim, przeczytawszy, skinął głową.
- Potrzebuję broni.
- I wstęgi komisarskiej - dodała dziewczyna.
- Już. Wypisuję upoważnienie do magazynu i pozwolenie na broń.
- Słucham? - zdziwił się Joachim - Co? Pozwolenie na broń? A cóż to takiego?
- No, towarzyszu Egern, jak to? Zezwalam wam na noszenie broni...
Joachim nie wierzył własnym uszom.
- Panie... towarzyszu Kleiderpeter... przecież tam, na ulicy, wszyscy noszą broń.
- Owszem, ale zamierzamy to ukrócić. Gdy tylko pozbędziemy się rojalistycznej kontrrewolucji, obywatele nie będą potrzebować broni.
- Jak to nie? Jak to możliwe, by broń nie była potrzebna?
- No, zwyczajnie. Nie trzeba polować, to brutalna i krwawa rozrywka arystokratów, zaś bronić obywateli będzie państwowa milicja. Zakażemy również zamków w drzwiach, krat w oknach i tym podobnych. Zdradzałyby one brak zaufania do organów państwa. I co towarzysz na to?
===========
Ulice opustoszały, jedynie zza szczelnie pozamykanych okiennic mieszczańskich, solidnych kamienic wyzierało słabe światło świec. Czasem tylko w bramie stał uzbrojony burżuj, butny i bezczelny, z dubeltówką w rękach, ze zbrojnymi w widły parobkami za sobą.
Joachim wiedział, że choć teraz nie czuli strachu, to przyjdzie i na nich pora. Będą ich wyciągać po kolei z domów, za łby, gwałcić kobiety, rabować i zabijać mężczyzn. Tam, gdzie ktoś stawi opór, zginą wszyscy.
Owszem, mogliby uniknąć swego losu, gdyby nie zamykali się w domach, tylko wyszli na ulicę... Stolica nie była biednym miastem, średniozamożnej burżuazji było więcej niż biedoty, która stanowiła gwardię rewolucji. Z jednej strony wygłodzone lumpy, zbrojne w kosy i piki, z drugiej dobrze uzbrojeni, bo trzymający sporo strzelb po domach, dobrze odżywieni, silni burżuje razem ze swymi pachołkami. Zdołaliby obronić cesarza, obronić państwo.
Ale nie mogli jednak zrobić tego zza okiennic. Bronili swych domów, zbyt ciasna perspektywa nie pozwalała im zrozumieć prostego paradoksu: aby obronić swe domy, muszą je porzucić.
=============
Za niecałe trzy tygodnie będzie stał tutaj, w mundurze komisarza Gwardii Obywatelskiej - bo i stopnie oficerskie również powrócą, ale nieco później, trochę czasu musi minąć, nim okaże się, że bez oficerów nie da się wygrać żadnej bitwy. Z wysokości grzbietu angielskiego wałacha z cesarskiej stajni patrzył będzie na oblężenie jednej z kamienic. Nie wezwie dział, z podziwu dla bohaterstwa starego mistrza cechu krawców, broniącego się tutaj wraz z trzema synami, pięcioma czeladnikami i kilkunastoma kobietami.
Będzie chciał, żeby walka była sportowa - stary krawiec i tak nie ma szans. Oblężenie potrwa dziesięć godzin, zginie w nim trzydziestu czterech rewolucjonistów, co wywoła oczywiście wściekłość pozostałych. A podziw Joachima dla heroizmu obrońców nie będzie się wiązał z sympatią. Komisarz Gwardii nie zrobi niczego, aby powstrzymać piekło, jakie w domu starego krawca rozpęta motłoch. Kiedy tylnymi drzwiami wymknie się czternastoletnia dziewczyna, niezauważona przez oprawców, Joachim będzie się tylko z zaciekawieniem przyglądał tej ucieczce. Gdyby było z kim, chętnie założyłby się, czy uda się dziewczynce uciec. Nie zaalarmuje swoich ludzi, lecz i nie pomoże, a kiedy dziewczyna uwiesi się u jego strzemienia, prosząc o łaskę, Joachim pomyśli jedynie: oto otchłań, i odepchnie ją kopniakiem.
Mała wbiegnie w pierwszą przecznicę, uda jej się uciec do rodziny na prowincji, opowie o wszystkim, co widziała. Gdy mężczyźni, których błagać będzie na kolanach, aby poszli walczyć z diabłem, będą po kolei tchórzyć, przeprosi Najświętszą Panienkę i obieca swoje młode ciało temu, który weźmie broń i pójdzie walczyć. Większość będzie miała na tyle przyzwoitości, by z płonącymi ze wstydu policzkami uciec do swoich sypialni. Jeden skorzysta - bezwzględny cynik, którego mała pokocha. Kiedy już pozbawi ją cnoty, bezwzględnie i zimno powie, że nie wybiera się na żadną wojnę. Dziewczyna, w akcie rozpaczy, wbije mu w brzuch sztylet i wsiądzie do pierwszego dyliżansu do stolicy. Tutaj, podając się za prostytutkę, zbliży się do jednego z najważniejszych komisarzy, Hansa Plume, i zabije go w kąpieli. Przed sądem w ujeżdżalni powie, że zrobiła to, co zrobiłby każdy mężczyzna, gdyby jakiś jeszcze był w tym kraju. Lecz ostatnim był jej ojciec, który, przybity piką do ściany, zdołał jeszcze zastrzelić jednego wroga. Nikt z sędziów nawet nie zauważy, że dziewczyna nie próbuje się tłumaczyć. Tego samego dnia odłamek kartacza, wielkości męskiej dłoni, uderzy w jej brzuch, masakrując wnętrzności. Będzie żyła jeszcze, gdy czternastoletni chłopiec, który wychowywał się w suterenie kamienicy stojącej o czterdzieści kroków od jej rodzinnego domu, pchnie ją piką w pierś. Kilka dni wcześniej w Derflingen zostanie otwarta szkoła, w której tacy właśnie młodzieńcy uczyć się będą rewolucyjnej bezwzględności i zapału.
Martwe już ciało zepchnie do dołu grupa skazańców. Dusza dziewczyny wejdzie do nieba osobną bramą dla wojowników - w tej bramie patrzy się na inne cnoty niż w bramie dla zwykłych ludzi. Wiele mogą wybaczyć, lecz jeszcze więcej wymagają. Nie wprowadzają dusz przez tę bramę anioły, lecz walkirie.
============
Stary kapłan nie rozumiał dziejowej konieczności, jak powiedział mu biskup, który bez zmrużenia oka przystąpił do Kościoła Narodowego. Jednak i historia miała poczucie humoru, bo kapłani podzieli się na dwie grupy. Jedni usiłowali, jak wtedy mówiono, „zmodernizować Kościół”, „przyjąć wyzwanie czasów”, „iść z duchem historii”, co łączyło się najczęściej z potulnym oddawaniem dóbr i przysięganiu na wierność rewolucji, potem zakładaniem schizmatyckiego Kościoła Narodowego. Różne były motywy tego postępowania. Niektórzy pragnęli po prostu spokojnie żyć w swojej parafii, inni drżeli o swoją skórę, jeszcze inni szczerze nienawidzili rzymskiego tworu, którego byli sługami. W każdym razie - historia ma poczucie humoru. Po dwóch latach rewolucji to, co u jej zarania było radykalne i postępowe, zmieniło się w kontrrewolucyjne przeżytki feudalizmu. Kościół Narodowy okazał się być bastionem kontrrewolucyjnego teizmu. Oczywiście, część narodowych kapłanów zareagowała z odpowiednim refleksem i ogłosiła założenie Klubu Krzewicieli Ateizmu. Biskup, któremu wydawało się, że rozumiał dziejową konieczność, w rzeczywistości nie wykazał się zrozumieniem, kiedy przyszli po niego noszący czerwone czapki. Był bardzo zdziwiony, gdy z rękami związanymi na plecach przemierzał niedługi dystans między stolicą, a winnicą Derflingen.
Ksiądz Gerard pochodził z ludu, jednak długie lata studiów, koniecznych, aby prosty chłopak z małej słowackiej wioski został kanonikiem w stolicy, dały mu arystokratyczny wstręt do kompromisów. Zwykł był mawiać: o, gdybyż mnie lepiej kuszono! Skromność nie pozwalała mu uznać sprzeciwu wobec pieniącej się herezji za wyraz osobistego bohaterstwa. Jako powód wskazywał nie cechy swojego charakteru, lecz wyjątkową nieudolność diabła. Bo gdybyż mnie lepiej kuszono! A cóż, biskupi i książęta z najstarszych rodów imperium biją pokłony bandzie rozwydrzonych złodziei, brudnych wszetecznic, pijanych przekupek. Kto to widział?
============
Katedra nie straciła jednak swego dostojeństwa. Strzeliste okna, w większości pozbawione teraz witraży kierowały myśli ku niebu. Splecione żebra sklepienia nie straciły na gracji. W prezbiterium, na najwyższej ścianie wisiał mały krucyfiks. Może zapomnieli, może nie sięgali? Dali radę, budując rusztowania, zniszczyć przedstawiające świętych freski na sklepieniu. Jednak mały, pozłacany krucyfiks tkwił w prezbiterium, jak chorągiew seniora na donżonie zamku. Możecie zasypać fosę, rozbić bramy, zdobyć mury, wejść na dziedziniec - póki powiewa moja chorągiew na najwyższej kondygnacji, jestem, bronię się. Możecie być już w środku - będę bronił się na strychu. Pozłacany Chrystus, przybity do małego krzyża z ciemnego dębu patrzył na zebrania Klubu Ateistów, patrzył na orgię, w czasie której tłum deptał hostie, zwiezione ze wszystkich tabernakulów stolicy. Widział księży, którzy sutanny zamienili na czerwone czapki i przed urzędnikami Republiki, w katedrze zaślubiali zakonnice. Widział księży, którzy nie chcieli czerwonych czapek, bagnetami zmuszanych do spółkowania z zakonnicami, które nie chciały mężów. Widział i zabrał do siebie nowicjuszkę-klaryskę, która uważała na katechezie i wiedziała, że w takiej sytuacji Kościół nie uznaje samobójstwa za grzech.
-------------------------------
Większość ze „zdobywców” Schloss tłoczyła się nieopodal, obok trzech przyzwoicie odzianych mężczyzn, siedzących za stołami, pokrytymi zielonym, aksamitnym suknem. Przed każdym z nich, z wyglądu prowincjonalnych adwokatów, leżał wielki arkusz czerpanego papieru, z lakowymi pieczęciami Tymczasowego Komitetu Rewolucyjnego. Sam Komitet powstał wprawdzie przed godziną zaledwie, lecz tłoki pieczętne były gotowe już dawno. Adwokaci wpisywali na karty nazwiska, z krótkim komentarzem na temat roli, jaką taki a taki odegrał w zdobyciu „symbolu cesarskiego ucisku i samowoli”. Rewolucjoniści podpisywali się przy swoich nazwiskach najczęściej trzema krzyżykami - co ciekawe, nie przeszkadzało im to dyskutować między sobą o Rousseau - i otrzymywali pisemne „zaświadczenie wzięcia udziału w zdobyciu Schloss”. Anarchia jest zadziwiająco bliska biurokracji.
===============
Rotmistrz podziwiał miasto z niezwykłej perspektywy, lecz nawet bez niej musiałby przyznać, że bardzo się zmieniło! Na chodnikach, placach i skwerach trwała fiesta, tak niecodzienna dla konkretnych i zasadniczych mieszkańców stolicy. Pijane tłumy przewalały się po ulicach, palono ogniska, gdzieś pieczono wołu, gdzieś maltretowano schwytanych uprzednio, rozebranych do naga kapłanów. Kiedy strażnicy mijali wesołą gromadkę, jednego z księży właśnie zmuszono do kopulacji z pijaną w sztok prostytutką. Pierwszy odmówił i wisiał już na latarni, wciągnięty tam z pętlą zawiązaną na szyi tak, by nie złamał karku. Dusił się powoli, czepiając się dłońmi liny. Joachim już kiedyś widział coś takiego, klecha będzie żył jeszcze kilka kwadransów, zależy, jak silne ma ręce. W końcu osłabnie. Sznur zaciśnie się w końcu, zmiażdży tchawicę aż twarz stanie się sina. Nogi będą kopać powietrze, aby wreszcie po chwili znieruchomieć...
[...]
Gdyby Joachim znał wszystkie szczegóły tej egzekucji, zapewne byłby zaintrygowany jeszcze bardziej. Na latarni konał ksiądz, który nie prowadził czystego życia. Dotykał hostii dłońmi, które wcześniej pieściły ciała sprzedajnych kobiet. Często wymykał się wieczorami i zachodził do zamtuzów; uwodził mężatki i zakonnice, nie gardził młódkami. Mógł ocalić życie, kopulując na oczach gawiedzi z pijaną dziwką. Akt niewątpliwie upokarzający, ale czyż nie lepszy od liny zaciskającej się na grdyce? Mógł uznać to za boską karę za swoje czyny, pokutę przez publiczne upokorzenie. Jednak wybrał śmierć. Czasem mierne charaktery okazują wielkość w obliczu sytuacji ekstremalnych. Niektórzy swoje człowieczeństwo budują mozolnie, powoli, poprzez małe wybory w małych sytuacjach. Inni, wcześniej plugawi, dotykają absolutu i zdobywają dla siebie niebo jedną, bohaterską decyzją. Erupcje okrucieństwa wyostrzają charaktery. Pozwalają dokonać wielkich podłości, to pewne, lecz i aktów wielkiego heroizmu, które nie mieszczą się w codzienności. Tak oto rewolucjoniści, pragnący zamordować księdza, zapewnili mu życie wieczne.
===============
Sześciu wozów, z dziesięcioma skazanymi na każdym, pilnowało dwóch strażników. Jeden uzbrojony był w pikę, drugi w starą flintę. Więźniowie mogliby pokonać ich bez żadnych strat. Jednak nikt nie próbował. Rewolucja paraliżuje, działa jak drapieżny pająk. Nie pożera zwyczajnie swych ofiar, lecz, pochwyciwszy je, wstrzykuje im swe trawienne soki, aż rozpuszczą ich ciała, dopiero wtedy wysysa tkanki.
================
Nauczeni dobrym przykładem nowi sędziowie sprawnie wydali wyroki. Radzili sobie równie celująco co ich poprzednicy. Byli bardzo dumni ze swoich w tym zakresie dokonań, bo nie zrozumieli jeszcze, jak działa rewolucja. Nie wiedzieli, że prędzej czy później znajdą się po drugiej stronie. Żaden z nich nie był geniuszem, nie miał tego artystycznego zmysłu, pozwalającego przewidzieć, w którą stronę przechyli się jutro wahadło rewolucji. Nie o zwykły konformizm tutaj szło bowiem, każdy potrafi być chorągiewką na wietrze. Sztuką jest być chorągiewką, która zmienia kierunek, zanim odwróci się sam wiatr.
================
Bal odbywał się w pałacu kanclerza. Piękny, stuletni budynek otoczony był rozległym parkiem, zadziwiające, że wystarczyło zaledwie kilka godzin, aby zdewastować tak duże założenie. Pałac był jednym z pierwszych celów, przeciw którym skierował się gniew ludu. Kanclerza powieszono żywego, z rozprutym brzuchem, skonał więc po trzech kwadransach, jednak jego żona, zwisająca głową w dół, umierała przez kilka godzin. Następnie, już w mniej wymyślny sposób, wymordowano służbę.
Kiedy nie było już kogo zabijać, zaczął się rabunek. Tłum niszczył wszystko, czego nie dało się ukraść. Zapłonęło prawe skrzydło pałacu, jednak ogień nie przeniósł się na resztę budynku. Potem tłuszcza rzuciła się na park, obalając antyczne rzeźby, które kanclerz sprowadził sobie z odkopanego w Italii rzymskiego miasteczka. Rewolucjoniści z zapałem niszczyli drzewa, pięknie przycięte krzewy, rozbijali fontanny, sikali do stawu ze złotymi karasiami.
=============
Joachim, przeczytawszy, skinął głową.
- Potrzebuję broni.
- I wstęgi komisarskiej - dodała dziewczyna.
- Już. Wypisuję upoważnienie do magazynu i pozwolenie na broń.
- Słucham? - zdziwił się Joachim - Co? Pozwolenie na broń? A cóż to takiego?
- No, towarzyszu Egern, jak to? Zezwalam wam na noszenie broni...
Joachim nie wierzył własnym uszom.
- Panie... towarzyszu Kleiderpeter... przecież tam, na ulicy, wszyscy noszą broń.
- Owszem, ale zamierzamy to ukrócić. Gdy tylko pozbędziemy się rojalistycznej kontrrewolucji, obywatele nie będą potrzebować broni.
- Jak to nie? Jak to możliwe, by broń nie była potrzebna?
- No, zwyczajnie. Nie trzeba polować, to brutalna i krwawa rozrywka arystokratów, zaś bronić obywateli będzie państwowa milicja. Zakażemy również zamków w drzwiach, krat w oknach i tym podobnych. Zdradzałyby one brak zaufania do organów państwa. I co towarzysz na to?
===========
Ulice opustoszały, jedynie zza szczelnie pozamykanych okiennic mieszczańskich, solidnych kamienic wyzierało słabe światło świec. Czasem tylko w bramie stał uzbrojony burżuj, butny i bezczelny, z dubeltówką w rękach, ze zbrojnymi w widły parobkami za sobą.
Joachim wiedział, że choć teraz nie czuli strachu, to przyjdzie i na nich pora. Będą ich wyciągać po kolei z domów, za łby, gwałcić kobiety, rabować i zabijać mężczyzn. Tam, gdzie ktoś stawi opór, zginą wszyscy.
Owszem, mogliby uniknąć swego losu, gdyby nie zamykali się w domach, tylko wyszli na ulicę... Stolica nie była biednym miastem, średniozamożnej burżuazji było więcej niż biedoty, która stanowiła gwardię rewolucji. Z jednej strony wygłodzone lumpy, zbrojne w kosy i piki, z drugiej dobrze uzbrojeni, bo trzymający sporo strzelb po domach, dobrze odżywieni, silni burżuje razem ze swymi pachołkami. Zdołaliby obronić cesarza, obronić państwo.
Ale nie mogli jednak zrobić tego zza okiennic. Bronili swych domów, zbyt ciasna perspektywa nie pozwalała im zrozumieć prostego paradoksu: aby obronić swe domy, muszą je porzucić.
=============
Za niecałe trzy tygodnie będzie stał tutaj, w mundurze komisarza Gwardii Obywatelskiej - bo i stopnie oficerskie również powrócą, ale nieco później, trochę czasu musi minąć, nim okaże się, że bez oficerów nie da się wygrać żadnej bitwy. Z wysokości grzbietu angielskiego wałacha z cesarskiej stajni patrzył będzie na oblężenie jednej z kamienic. Nie wezwie dział, z podziwu dla bohaterstwa starego mistrza cechu krawców, broniącego się tutaj wraz z trzema synami, pięcioma czeladnikami i kilkunastoma kobietami.
Będzie chciał, żeby walka była sportowa - stary krawiec i tak nie ma szans. Oblężenie potrwa dziesięć godzin, zginie w nim trzydziestu czterech rewolucjonistów, co wywoła oczywiście wściekłość pozostałych. A podziw Joachima dla heroizmu obrońców nie będzie się wiązał z sympatią. Komisarz Gwardii nie zrobi niczego, aby powstrzymać piekło, jakie w domu starego krawca rozpęta motłoch. Kiedy tylnymi drzwiami wymknie się czternastoletnia dziewczyna, niezauważona przez oprawców, Joachim będzie się tylko z zaciekawieniem przyglądał tej ucieczce. Gdyby było z kim, chętnie założyłby się, czy uda się dziewczynce uciec. Nie zaalarmuje swoich ludzi, lecz i nie pomoże, a kiedy dziewczyna uwiesi się u jego strzemienia, prosząc o łaskę, Joachim pomyśli jedynie: oto otchłań, i odepchnie ją kopniakiem.
Mała wbiegnie w pierwszą przecznicę, uda jej się uciec do rodziny na prowincji, opowie o wszystkim, co widziała. Gdy mężczyźni, których błagać będzie na kolanach, aby poszli walczyć z diabłem, będą po kolei tchórzyć, przeprosi Najświętszą Panienkę i obieca swoje młode ciało temu, który weźmie broń i pójdzie walczyć. Większość będzie miała na tyle przyzwoitości, by z płonącymi ze wstydu policzkami uciec do swoich sypialni. Jeden skorzysta - bezwzględny cynik, którego mała pokocha. Kiedy już pozbawi ją cnoty, bezwzględnie i zimno powie, że nie wybiera się na żadną wojnę. Dziewczyna, w akcie rozpaczy, wbije mu w brzuch sztylet i wsiądzie do pierwszego dyliżansu do stolicy. Tutaj, podając się za prostytutkę, zbliży się do jednego z najważniejszych komisarzy, Hansa Plume, i zabije go w kąpieli. Przed sądem w ujeżdżalni powie, że zrobiła to, co zrobiłby każdy mężczyzna, gdyby jakiś jeszcze był w tym kraju. Lecz ostatnim był jej ojciec, który, przybity piką do ściany, zdołał jeszcze zastrzelić jednego wroga. Nikt z sędziów nawet nie zauważy, że dziewczyna nie próbuje się tłumaczyć. Tego samego dnia odłamek kartacza, wielkości męskiej dłoni, uderzy w jej brzuch, masakrując wnętrzności. Będzie żyła jeszcze, gdy czternastoletni chłopiec, który wychowywał się w suterenie kamienicy stojącej o czterdzieści kroków od jej rodzinnego domu, pchnie ją piką w pierś. Kilka dni wcześniej w Derflingen zostanie otwarta szkoła, w której tacy właśnie młodzieńcy uczyć się będą rewolucyjnej bezwzględności i zapału.
Martwe już ciało zepchnie do dołu grupa skazańców. Dusza dziewczyny wejdzie do nieba osobną bramą dla wojowników - w tej bramie patrzy się na inne cnoty niż w bramie dla zwykłych ludzi. Wiele mogą wybaczyć, lecz jeszcze więcej wymagają. Nie wprowadzają dusz przez tę bramę anioły, lecz walkirie.
============
Stary kapłan nie rozumiał dziejowej konieczności, jak powiedział mu biskup, który bez zmrużenia oka przystąpił do Kościoła Narodowego. Jednak i historia miała poczucie humoru, bo kapłani podzieli się na dwie grupy. Jedni usiłowali, jak wtedy mówiono, „zmodernizować Kościół”, „przyjąć wyzwanie czasów”, „iść z duchem historii”, co łączyło się najczęściej z potulnym oddawaniem dóbr i przysięganiu na wierność rewolucji, potem zakładaniem schizmatyckiego Kościoła Narodowego. Różne były motywy tego postępowania. Niektórzy pragnęli po prostu spokojnie żyć w swojej parafii, inni drżeli o swoją skórę, jeszcze inni szczerze nienawidzili rzymskiego tworu, którego byli sługami. W każdym razie - historia ma poczucie humoru. Po dwóch latach rewolucji to, co u jej zarania było radykalne i postępowe, zmieniło się w kontrrewolucyjne przeżytki feudalizmu. Kościół Narodowy okazał się być bastionem kontrrewolucyjnego teizmu. Oczywiście, część narodowych kapłanów zareagowała z odpowiednim refleksem i ogłosiła założenie Klubu Krzewicieli Ateizmu. Biskup, któremu wydawało się, że rozumiał dziejową konieczność, w rzeczywistości nie wykazał się zrozumieniem, kiedy przyszli po niego noszący czerwone czapki. Był bardzo zdziwiony, gdy z rękami związanymi na plecach przemierzał niedługi dystans między stolicą, a winnicą Derflingen.
Ksiądz Gerard pochodził z ludu, jednak długie lata studiów, koniecznych, aby prosty chłopak z małej słowackiej wioski został kanonikiem w stolicy, dały mu arystokratyczny wstręt do kompromisów. Zwykł był mawiać: o, gdybyż mnie lepiej kuszono! Skromność nie pozwalała mu uznać sprzeciwu wobec pieniącej się herezji za wyraz osobistego bohaterstwa. Jako powód wskazywał nie cechy swojego charakteru, lecz wyjątkową nieudolność diabła. Bo gdybyż mnie lepiej kuszono! A cóż, biskupi i książęta z najstarszych rodów imperium biją pokłony bandzie rozwydrzonych złodziei, brudnych wszetecznic, pijanych przekupek. Kto to widział?
============
Katedra nie straciła jednak swego dostojeństwa. Strzeliste okna, w większości pozbawione teraz witraży kierowały myśli ku niebu. Splecione żebra sklepienia nie straciły na gracji. W prezbiterium, na najwyższej ścianie wisiał mały krucyfiks. Może zapomnieli, może nie sięgali? Dali radę, budując rusztowania, zniszczyć przedstawiające świętych freski na sklepieniu. Jednak mały, pozłacany krucyfiks tkwił w prezbiterium, jak chorągiew seniora na donżonie zamku. Możecie zasypać fosę, rozbić bramy, zdobyć mury, wejść na dziedziniec - póki powiewa moja chorągiew na najwyższej kondygnacji, jestem, bronię się. Możecie być już w środku - będę bronił się na strychu. Pozłacany Chrystus, przybity do małego krzyża z ciemnego dębu patrzył na zebrania Klubu Ateistów, patrzył na orgię, w czasie której tłum deptał hostie, zwiezione ze wszystkich tabernakulów stolicy. Widział księży, którzy sutanny zamienili na czerwone czapki i przed urzędnikami Republiki, w katedrze zaślubiali zakonnice. Widział księży, którzy nie chcieli czerwonych czapek, bagnetami zmuszanych do spółkowania z zakonnicami, które nie chciały mężów. Widział i zabrał do siebie nowicjuszkę-klaryskę, która uważała na katechezie i wiedziała, że w takiej sytuacji Kościół nie uznaje samobójstwa za grzech.
Stalk the weak, crush their skulls, eat their hearts, and use their entrails to predict the future.

