DziadBorowy napisał(a):Za moich czasów to co się działo w podstawówce można było z zachowaniem skali spokojnie porównać do fali w wojsku. Jak sobie dzieciaki jakąś ofiarę upatrzyły to miała ona totalnie przejebane. A do tego aby zostać ofiarą wystarczało zupełnie cokolwiek. Co prawda nie słychać było o jakiś samobójstwach z tego powodu, ale jak to ktoś zauważył media nie były tak wszędobylskie i o wielu rzeczach się nie słyszało.
Te zjawiska to nic nowego pod słońcem.
No to może ja do podstawówki chodziłem w czasach przejściowych. 8)
Owszem, bójki były na porządku dziennym ("solówa", czyli bitka jeden na jednego przy pełnej widowni, np. na boisku), ale nie zdarzało się, by kilka osób pastwiło się nad jedną.
A chodziłem do sporej szkoły, klasy liczyły po 35-40 osób!
Jeśli ktoś ze starszej klasy zaczynał terroryzować młodszych to jakoś zawsze znajdował się starszy brat "już po wojsku", czy chłopak siostry, względnie ojciec pokrzywdzonego i "terrorysta" kończył karierę "z pizdą pod okiem". Tyle.

Najbardziej krewcy nauczyciele stosowali przemoc na najbardziej krewkich uczniach. Można było dostać wpierdol linijką. Pamiętam jak straszny polonista nas zlał za rzucanie się bryłami...

Jednym słowem - hierarchia.
Ale nie było nawet takiego schematu myślenia, że małolat popełnia samobójstwo. Niczego podobnego sobie nie przypominam.
