Sofeicz napisał(a):<&>
Postawiona przeze mnie hipoteza wcale nie jest taka abstrakcyjna.
Parę lat temu przez środowisko prawnicze USA przetoczyła się dyskusja po ujawnieniu badań, z których wynikało, że patologiczni przestępcy mają z reguły zaburzone poziomy hormonów skutkujące właśnie anormalnym funkcjonowaniem ich umysłów.
Doszło do konfuzji, bo te poziomy hormonów są bezpośrednim skutkiem właściwości ich DNA, na co nie mają żadnego wpływu.
Gdyby przyjąć taki punkt widzenia, obrona mogłaby skutecznie dowodzić, że jest to okoliczność wykluczająca ich odpowiedzialność.
Nie wiem jak to się skończyło - więcej miałby do powiedzenia na ten temat Socjo.
Ja nie wątpię, że takie problemy istnieją, ale one istnieją właśnie na gruncie etycznego dyskursu, który konstytuują takie pojęcia, jak np. odpowiedzialność. Być może problemy, jak ten, na który wskazujesz, transformują nawet ten dyskurs. I rzeczywiście, jakaś neuroetyka się zaczyna tworzyć, ale ma to sens o ile nie stawiamy długiej krechy unieważniającej sens etyki w ogóle.
-------Edit:
Poza tym tu znowu się pojawia problem podmiotu działań. Co to znaczy, że jegomość nie ma wpływu na swoje DNA? W jakim stosunku pozostają on i jego bagaż genetyczny? Czy usprawiedliwienie w rodzaju "panie sędzio, to nie ja, to moje geny, ma które nie mam wpływu" jest jakkolwiek zasadne? Czymże jednak jest to "ja", do którego się tutaj odwołuje oskarżony? Bardzo ciekawie te problemy wyglądają w świetle tego, na co wskazuje późna filozofia Wittgensteina i co omawia w swojej pracy "Podmiot jako byt otwarty" Katarzyna Gurczyńska (w skróconej wersji w eseju "Człowiek jako byt otwarty": http://usfiles.us.szc.pl/pliki/plik_1196181922.pdf).
Nie będę kwestii stosunku geny-ja ferował jakichś wyroków, sam sobie rzecz muszę we łbie poukładać.
"Tak bowiem wyglądają spory między idealistami, solipsystami i realistami. Jedni atakują normalną formę wyrazu tak, jakby atakowali jakąś tezę; drudzy bronią jej, jakby konstatowali fakty, które każdy rozsądny człowiek musi uznać."

