Już od dawna nie udało mi się przeczytać żadnej książki beletrystycznej. Przyczyną jest, oczywista, wszechobecna lewacka propaganda, ale nie tylko. Bo oto, zachęcony recenzjami, zachciało mi się ,,Marsjanina'' Andy'ego Weira, a najbardziej sceny, gdy będzie na marsjańskich skałach uprawiał kartofle (to pewnie dlatego, że jeden z moich przodków przepił majątek ziemski). Do tego mundre recenzje tak chwaliły autora za tak dokładne zapoznanie się z tematem. No i nie udało mi się doczytać do końca, a nawet do końca początku...
Oto straszliwa burza piaskowa o prędkości 175 km/h wszystko niszczy, wiatr zrywa antenę, która przebija skafander głównego bohatera/narratora. Oczywiście o tym, że atmosfera Marsa jest 100 razy rzadsza niż ziemska, ani słowa. I że w tak rzadkiej atmosferze taki wiatr mógłby nam nadmuchać, dosłownie i w przenośni. Kilkakrotnie mniejsza grawitacja także nie jest bez znaczenia. Tak więc nie doczytałem, a jak ktoś wie, jak to z tymi marsjańskimi ziemniakami było, może mnie poinformować. Będę dźwięczny...
Oto straszliwa burza piaskowa o prędkości 175 km/h wszystko niszczy, wiatr zrywa antenę, która przebija skafander głównego bohatera/narratora. Oczywiście o tym, że atmosfera Marsa jest 100 razy rzadsza niż ziemska, ani słowa. I że w tak rzadkiej atmosferze taki wiatr mógłby nam nadmuchać, dosłownie i w przenośni. Kilkakrotnie mniejsza grawitacja także nie jest bez znaczenia. Tak więc nie doczytałem, a jak ktoś wie, jak to z tymi marsjańskimi ziemniakami było, może mnie poinformować. Będę dźwięczny...
