Stoik napisał(a):A więc związki partnerskie, wszak podobny =/= identyczny. Może mię pamięć zawodzi, ale jak ten temat był na topie to argumenty (?) strażników cywilizacji łacińskiej nie zmieniły się ani trochę.
Podstawowy był chyba taki, że jak dasz palec, to wezmą całą rękę.
Tak długo jak mówimy o związkach jednopłciowych, związki partnerskie mogą się wydawać w miarę akceptowalnym kompromisem - jakkolwiek by ich nie oceniać, unikają przynajmniej wprowadzania absurdu białego Murzyna (tj. "małżeństw osób tej samej płci").
Problemy pojawiają się przy związkach... heteroseksualnych. Pary osób różnej płci mają już możliwość sformalizowania związku - zawarcie małżeństwa. Tworzenie dla niego alternatywy w postaci związku partnerskiego tworzy natomiast roblemy. Czymś te instytcje musiałby się różnić - absurdem byłoby tworzenie dwóch całkowicie identycznych konstrukcji prawnych, różniących się tylko nazwą. Związek partnerski, będąc w istocie zarejestrowanym konkubinatem wspólnym pożyciem, byłby z założenia mniej wiążący, tj. łatwiejszy do zawarcia i łatwiejszy do ewentualnego zerwania, niż małżeństwo. Co za tym idzie, żeby uniknąć zupełnego deprecjonowania instytucji małżeństwa, związek parntnerski, jako mniej zobowiązujący, powinien również dawać mniej przywilejów. Wtedy jednak geje nadal mieliby pretekst do twierdzenia o rzekomej dyskryminacji par jednopłciowych. I tak wracamy do żądania "równości małżeńskiej" (abstrahując od wątpliwej wykładni tego pojęcia przez aktywistów gejowskich).
Nie bardzo widzę możliwość sformułowania związków partnerskich w taki sposób, żeby było to jednocześnie sensowne i satysfakcjonujące dla gejów domagających się "równouprawnienia".

