Wookie napisał(a):Cytat:Przede wszystkim mam świadomośc jak wielka była to rewolucja w teologii i jaki to ma wpływ na filozofię, naukę i całą kulturę Europy, a co za tym idzie - całego świata. W Twojej głowie religia ma najwyraźniej status dużo pośledniejszy o tego, jaki ma faktycznie i tu tkwi chyba główna przeszkoda w zrozumieniu o czym mówię. Dla Ciebie Darwin najwyraźniej wziął swoje tezy z sufitu - popatrzył sobie na dzioby ptaków i "bum", procesualność i dialektyczność przyrody przyszła mu na myśl zupełnie niezależnie od tego, że świat, w którym żył przez ostatnie 400 lat, był pod wpływem teologii w dokładnie identyczny sposób rozumiejącej Boga - ze wszystkimi tego konsekwencjami dla filozofii i nauki. No ale przecież nikt go nie przyłapał na zaczytywaniu się w pismach Lutra, czy Hegla, więc dowodu nima.
Nie do końca. Ja uważam kulturę za m.in. konglomerat różnych idei, które jedni tworzą, inni przetwarzają, trzeci mielą jeszcze bardziej i tak dalej. Idea początkowa może sobie istnieć równocześnie z tą drugiego, trzeciego i entego przemiału. W tym sensie każdy wychowuje się w określonej kulturze, nabywa jej pojęcia itd. No ale to jest dosyć trywialne. W tym sensie każdy "inspiruje się" filozofią grecką, filozofią chrześcijańską. Każdy używa pojęcia "przyczyny", a ktoś to pojęcie musiał przecież stworzyć. Psychoanaliza jest nadbudowana na hydrologii, bo używa pojęcia "strumień świadomości". Dla mnie to jest absurdalne rozumienie inspiracji.
Jeśli ktoś stawia tezę, że A inspirował się B, to ja to rozumiem w taki sposób, że A znał utwory B i można wskazać konkretne podobieństwa między dziełami A i B. Jeśli ktoś stawia tezę, że koncepcja K zakłada prawdziwość koncepcji W, to rozumiem to w taki sposób, że da się to logicznie okazać, wykrywając to założenie.
I nie, Darwin swoich koncepcji nie wziął z sufitu, bo i przed nim istniały różne proto-teorie ewolucji, tutaj jak najbardziej można doszukiwać się inspiracji. Swoją drogą, w dawniejszych teoriach dają się zauważyć zupełnie jawne założenia czy inspiracje filozoficzne (np. ortogeneza-esencjalizm).
Cytat:Teologia Lutra - Bóg jest procesem, proces ma charakter dialektyczny, bo Bóg jest syntezą prawdy i fałszu, dobra i zła, życia i śmierci, itd.
Ewolucjonizm - przyroda jest procesem, proces ma charakter dialektyczny, bo przyroda jest syntezą życia i śmierci (dobór naturalny, jako fundamentlane prawo ewolucji).
O widzisz, gdyby Darwin napisał coś w takim stylu, można byłoby go podejrzewać o inspiracje Heglem jak najbardziej. Sęk w tym, że to co napisałeś to jest tylko Twoja udziwaczona interpretacja ewolucji czy wizja przyrody. Co więcej, "Przyroda jako synteza życia i śmierci" to jest zdanie tak wieloznaczne, że żaden poważny ewolucjonista by się pod nim nie podpisał, bo ewolucjonizm wymaga większej precyzji pojęciowej.
Oczywiście kultura jest "konglomeratem idei", z tym że są zawsze pewne idee bardziej podstawowe i bardziej szczegółowe. Rozumienie natury Boga, czy ogólnej natury świata ma jednak zupełnie inny status, niż rozumienie szczegółowej natury przepływu wody. Z tego, co mnie wiadomo, Darwinowskie rozumienie teologii było ukształtowane w duchu oświeceniowym, czyli już nie rozumował "klasycznie", już miał w głowie takie pojęcie, jakie otrzymał w Christ College od kreacjonisty Paleya, interpretującego świat na modłę mechanicyzmu, używając "analogii zegarmistrza". Z takim punktem wyjściowym, relatywnie łatwo zamienić paleyowski optymizm i wiarę w "dobrego Boga", który ten cały mechanizm przyrody puścił w ruch, w bliższe doświadczeniu pojęcie dialektyczne, bo przecież mechanika opiera się raczej na dynamicznej równowadze przeciwstawnych sił, niż na wyraźnej dominacji jednej z nich. Z resztą w ogóle łatwiej "tracić wiarę" we wszelkie interpretacje teologiczne szeroko rozumianego protestantyzmu, w którym Bóg jest tak często postrzegany przez pryzmat osobowości, temperamentu, przekonań i pobożnych życzeń człowieka. I wreszcie trzeba też przyznać, że "konglomerat idei" danej kutury, właśnie szczególnie w protestantyzmie, któremu odcięto "głowę", czyli autorytet Kościoła, jest szczególnie podatny na wpływy tzw. "ducha czasu", czyli ten swoisty "klimat epoki", czy "klimat intelektualny" danego środowiska.
W każdym razie, faktem pozostaje, że Darwin ze swoją koncepcją "naturalnej selekcji" wstrzelił się w ducha swoich czasów, że w dużym stopniu przyczynił się do tego, że ów "duch" poszedł dokładne w tym samym kierunku, w którym "pchali" go niemieccy idealiści z Heglem na czele, a jeszcze bardziej - niemieccy materialiści na czele z Marksem i Engelsem. I czy Darwin sobie tego życzył, czy nie (podobno raczej nie) - jego "deteologizacja" przyrody stała się bardzo poważnym argumentem dla róznej maści rewolucjonistów.
Natomiast co do przyrody, jako "syntezy życia i śmierci", to tak to właśnie ujmuje koncepcja "doboru naturalnego", bo z jednej strony muszą przeżywać i rozmnażać się osobniki mające "korzystne geny", ale też z drugiej - te z genami "niekorzystnymi" muszą bezpotomnie umierać, żeby w ogólnym rozrachunku geny "korzystne" rozprzestrezniały sie na największą liczbę osobników. I życie jest tu bezpośrednio uzależnione właśnie od śmierci, czyli eliminacji "niekorzystnych" genów. Jeżeli taką zasadę się uogólni, w tej "szerokiej" interpretacji ewolucjonizmu, gdzie nie ma Boga, a jest tylko beznamiętny mechanizm samoistnej przyrody, no to taka przyroda jest właśnie syntezą życia i śmierci.
idiota napisał(a): "Najwyraźnej nie rozumiesz, o czym mówię. A mówię o tej zasadniczej różnicy pomiędzy rozumieniem Boga przez Katolików i Protestantów."
nie, to Ty nie wiesz najwyraźniej o czym piszesz.
Pisaliśmy bowiem o PROCESUALNOSCI BYTU, a nie o procesualności Boga, na która się przekierowałeś kiedy się okazało, ze tak Ci wygodniej.I teraz nadal brniesz w ten temat poboczny,o którym mi się nie chce gadać, bo i nie od tego wyszliśmy.
No bo właśnie o czym tu gadać, kiedy nie ma żadnego naukowego dowodu np. na przemianę małpy w człowieka, czy innych uzasadnień tezy, jakoby zachodziły naturalne przemiany jednego bytu w inny i to jeszcze jakościowo odmienny (martwego w żywy, bezrozumnego w rozumny, itd.). Twój argument o transsubstancjacji nie ma wielkiej wartości w tym kontekście, skoro zakłada aktywną rolę Boga i nie wynika z samej natury rzeczy.
Aha, a tak w ogóle to rozmawiamy tu o wyższości państwa ateistycznego nad "religianckim"

