Wookie napisał(a):Cytat:Oczywiście kultura jest "konglomeratem idei", z tym że są zawsze pewne idee bardziej podstawowe i bardziej szczegółowe. Rozumienie natury Boga, czy ogólnej natury świata ma jednak zupełnie inny status, niż rozumienie szczegółowej natury przepływu wody. Z tego, co mnie wiadomo, Darwinowskie rozumienie teologii było ukształtowane w duchu oświeceniowym, czyli już nie rozumował "klasycznie", już miał w głowie takie pojęcie, jakie otrzymał w Christ College od kreacjonisty Paleya, interpretującego świat na modłę mechanicyzmu, używając "analogii zegarmistrza". Z takim punktem wyjściowym, relatywnie łatwo zamienić paleyowski optymizm i wiarę w "dobrego Boga", który ten cały mechanizm przyrody puścił w ruch, w bliższe doświadczeniu pojęcie dialektyczne, bo przecież mechanika opiera się raczej na dynamicznej równowadze przeciwstawnych sił, niż na wyraźnej dominacji jednej z nich. Z resztą w ogóle łatwiej "tracić wiarę" we wszelkie interpretacje teologiczne szeroko rozumianego protestantyzmu, w którym Bóg jest tak często postrzegany przez pryzmat osobowości, temperamentu, przekonań i pobożnych życzeń człowieka. I wreszcie trzeba też przyznać, że "konglomerat idei" danej kutury, właśnie szczególnie w protestantyzmie, któremu odcięto "głowę", czyli autorytet Kościoła, jest szczególnie podatny na wpływy tzw. "ducha czasu", czyli ten swoisty "klimat epoki", czy "klimat intelektualny" danego środowiska.
Jak zawsze naokoło, jak zawsze nieprecyzyjnie. Powtarzam raz jeszcze: na Darwina miały wpływ różne idee, różne postaci i inspirował się różnymi rzeczami, PRZEDE WSZYSTKIM proto-teoriami ewolucji. Stawiałeś bardzo mocną tezę:
Cytat:Głównym założeniem, na którym opiera się cała struktura ewolucjonizmu, jest zaczerpnięta z teologii Lutra (via Hegel, Schelling, Marks...) idea procesualności bytu.
A teraz wychodzi na to, że chodziło o klimat epoki, bla bla bla... Albo stawiasz tezę mocną i musisz ją udowodnić przez WYKAZANIE założeń ewolucjonizmu (Idiota słusznie zauważył, czego ja wcześniej nie wychwyciłem, że Darwin stworzył teorię ewolucji, co masz na myśli mówiąc o ewolucjonizmie - wcale teraz nie jestem taki pewien), albo stawiasz trywialną tezę że teoria ewolucji trafiła na sprzyjający społecznie (z różnych względów) grunt. Którą z tych opcji wybierasz?
Cytat:Natomiast co do przyrody, jako "syntezy życia i śmierci", to tak to właśnie ujmuje koncepcja "doboru naturalnego", bo z jednej strony muszą przeżywać i rozmnażać się osobniki mające "korzystne geny", ale też z drugiej - te z genami "niekorzystnymi" muszą bezpotomnie umierać, żeby w ogólnym rozrachunku geny "korzystne" rozprzestrezniały sie na największą liczbę osobników.
Mhm, jasne - korzystne geny i Darwin![]()
![]()
Z pewnością nie masz pojęcia, że do prawie połowy XX wieku teoria ewolucji Darwina i genetyka były to teorie wzajemnie się zwalczające, dopiero stworzenie genetyki populacyjnej dało pierwsze nadzieje na pogodzenie obu.
To że Darwin nie znał genów nie ma większego znaczenia. Korzystne cechy jakoś musiały być zapisane i jakoś przekazywane. To samo z niekorzystnymi. To są już nieistotne szczegóły, liczy się ogólny mechanizm.
I teraz, jeżeli mówimy o ewolucji, to albo to, co ewoluuje, wszystkie organizmy, zostały stworzone w jakiejś postaci i zaczęły ewoluować, albo własnie wyewoluowały "od zera" - od pierwszego organizmu - przechodząc wszystkie stadia pośrednie, aż do człowieka. Darwin z tego, co wiem, odrzucił kreacjonizm Paleya i przyjął stanowisko, że ewolucja jest samoistnym procesem, nie wymagającym "dobrego Boga - zegarmistrza", który "tworzy mechanizm" przyrody. Jeżeli wystarczy twórcze "ścieranie się" jakoś usprzecznionej wewnętrznie materii, to to jest po prostu materialistyczna odmiana idealizmu Hegla. Musi tu występować coś, co Marks nazywał przechodzeniem ilości w jakość, tj. narastaniem drobnych zmian ilościowych, aż wreszcie następuje "skok ontologiczny", tzn. np. nieożywiona materia tak się komplikuje w serii reakcji fizyko-chemicznych, że w końcu powstaje "nowa jakość" - z czegoś, co ma wyłącznie cechy fizyko-chemiczne, powstaje coś, co ma cechy biologiczne. Dalsze etapy ewolucji materii odbywają się na takiej samej zasadzie - życie mające wyłącznie cechy wegetatywne komplikuje się, aż w końcu następuje "skok" i powstaje nowa jakość - życie sensytywne, czyli zmysłowe. Potem znów dalszy rozwój, aż powstaje życie rozumne. Czy ono pochodzi bezpośrednio od małpy, czy od "wspólnego przodka" nie jest żadnym wyjaśnieniem faktu dlaczego i jak powstało. Te "węzłowe"
etapy rzekomej ewolucji, włąsnie te "skoki", w których powstają nowe jakości (życie, zmysły, rozum...), nie są stwierdzone empirycznie, tylko "dopowiedziane" przez filozofię/teologię i o to mi cały czas chodzi.

