To forum używa ciasteczek.
To forum używa ciasteczek do przechowywania informacji o Twoim zalogowaniu jeśli jesteś zarejestrowanym użytkownikiem, albo o ostatniej wizycie jeśli nie jesteś. Ciasteczka są małymi plikami tekstowymi przechowywanymi na Twoim komputerze; ciasteczka ustawiane przez to forum mogą być wykorzystywane wyłącznie przez nie i nie stanowią zagrożenia bezpieczeństwa. Ciasteczka na tym forum śledzą również przeczytane przez Ciebie tematy i kiedy ostatnio je odwiedzałeś/odwiedzałaś. Proszę, potwierdź czy chcesz pozwolić na przechowywanie ciasteczek.

Niezależnie od Twojego wyboru, na Twoim komputerze zostanie ustawione ciasteczko aby nie wyświetlać Ci ponownie tego pytania. Będziesz mógł/mogła zmienić swój wybór w dowolnym momencie używając linka w stopce strony.

Ocena wątku:
  • 3 głosów - średnia: 3.33
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Czy ateistyczny kraj byłby lepszy od zdominowanego przez religiantów?
idiota napisał(a): "Chodzi mi o jakości "ontologiczne", np. to, co istotnie różni materię nieożywioną od żywego organizmu."

Czyli nie wiadomo jakie...

" nie są żadnymi "nowymi jakościami", tylko nadal beznamiętnymi, mechanicznymi procesami przemiany materii."

Czyli chodzi ci zwyczajnie o to, ze świat bez duszków wydaje ci się niemiły...
Tylko niestety mało poważny argument wobec nieumiejętności dookreślenia czym "ontologiczna" różnica jest konkretnie.

"Świat bez duszków" - coś w tym jest. Pojęcie duszy to jedno z największych osiągnięć ludzkiego rozumu i nie zauważyłem, żeby straciło na aktualności w obliczu wielkiego postępu, wielkiej nowoczesnej, postępowej nauki. Ciało człowieka dokonuje nieustannej wymiany materii z otoczeniem, ponieważ oddycha, je, wydala, itd. Więc generalnie materia przez nas przepływa i nie wiem ile jest prawdy w obiegowej opowiastce o tym, że co 7 wymieniają nam się wszystkie atomy naszego ciała, ale z całą pewnością te nasze atomy się ciągle wymieniają. Co ciekawe - zmiana naszej "treści" na poziomie atomowym nie powoduje zmiany naszej tożsamości, tego kim jesteśmy. W ciągu całego życia jesteśmy jednym i tym samym człowiekiem, mamy poczucie i wewnętrzne przekonanie o ciągłości naszego "ja" i jego konkretnej tożsamości. Tak więc nasza niezmienna tożsamość osobowa nie jest zakorzeniona w ciągle zmieniających się atomach. Tkwi w czymś innym, i np. strukturaliści, czy zwolennicy teorii systemowych powiedzą, że tożsamość jest w strukturze atomów ciała, więc dopóki struktura jest taka sama, to atomy ją tworzące mogą się dowolnie zmieniać i nie wpłynie to na tożsamość całości. To jest taki materialistyczny odpowiednik duszy, więc tak czy siak bez "duszków" się nie obejdzie.

Specjaliści od duszków wyróżnili dotychczas ich trzy postawowe typy. Np. można dokonać rozróżnienia pomiędzy tym, co "żywe" i tym co nieżywe. Wszystkie struktury "żywe", choć jest ich wielka różnorodność, łączy to, że odżywiają się i rozmnażają i to stanowi właśnie treść ich życia. Ten typ struktury, który posiada wszystko, co żywe, nazwano "duszą wegetatywną". Nie wiem, jak to się dzisiaj nazywa, bo nie jestem na bieżąco - w każdym razie jest to bardzo logiczne i zgodne ze zdrowym rozsądkiem, żeby odróżniać to, co żyje, od tego, co jest nieżywe. 

Równie zgodne z rozsądkiem jest odróżnić zwierzę od rośliny, a jeszcze bardziej zdrowe jest rozróżnianie zwierzęcia i człowieka. Myślę, że wystarczy porównać rozmowę z człowiekiem do rozmowy z psem, czy nawet jakąś supermałpą. Treść zwierzęcego życia do treści życia ludzkiego ma się nijak, różnice są jakościwe, a nie ilościowe - małpa nie ma w życiu żadnych treści moralnych, czy intelektualnych. A więc dochodzą nam dwa dodatkowe typy struktur - "sensytywna", u zwierząt - i rozumna, u człowieka.

Osobiście nie widzę tutaj możliwości wymieszania tych typów i stwierdzenia, że wyższe są sprowadzalne do niższych i że takie rozróżnienie w ogóle nie ma sensu, bo różnice pomiędzy martwą materią a żywym organizmem są tylko ilościowe, tak jak i pomiędzy rośliną a zwierzęciem, albo człowiekiem. To jest absurd i jakieś niuejdżowskie pitolenie, że ostatecznie "wszystko jest wszystkim".

I w takiej sytuacji sądzę, że pozstaje nam już tylko wybrać pomiędzy rozsądkiem, a jego odrzuceniem na rzecz jakiejś wydumanej koncepcji, że niby wszystko, czego doświadczamy jest umowne i tymczasowe, płynne, rozmyte i niedookreślone, bo się nieustannie zmienia w nieskończonym procesie i na dodatek jest to proces magiczny, w którym coś bierze się z niczego, np. życie z braku życia, albo myślenie z braku myślenia.

Mnie się generalnie nie podobają takie koncepcje, które wymagają żeby na dzieńdobry odrzucać normalne, intuicyjne rozumienie rzeczywistości, bo niby na jakimś poziomie kwantowym, albo właśnie makroewolucyjnym "wszystko wygląda zupełnie inaczej". Kolega Magicvortex próbuje mnie przekonać do koncepcji jakiegoś "gradientu mutacji" (cytuję z pamięci), czyli własnie czegoś takiego, co tu poddaję krytyce, i jemu to się wydaje oczywiste i w ogóle jak można tego nie uznawać. I mój argument przeciw takiej wizji rzeczywistości jest taki, że to jest po prostu zbyt oderwane od realiów codziennego doświadczenia, od całego tego świata konkretów, w jakim żyjemy. Magicvortex zapomina ponadto, że nigdy naukowo nie potwierdzono ciągłości ewolucji, że ona ma po prostu dziury w najbardziej kluczowych momentach, tj. właśnie przechodzenia na wyższe ontologicznie poziomy organizacji materii. A do tego wszystkiego, wnioski praktyczne, jakie płyną z ewolucjonizmu w odniesieniu do człowieka są po prostu nonsensowne, co stawia takie pojmowanie rzeczy pod jescze większym znakiem zapytania.

Magicvortex nie rozumie np. "czemu muszę sobie wmawiać że jesteś czymś więcej niż materią (w sensie duchowym) żeby funkcjonować". Ja z kolei nie rozumiem, dlaczego on tego nie rozumie, bo przecież skoro człowiek jest materią, czy mówiąc ściślej - elementem procesu przetwarzania materii, to treść jego życia zamyka się w owym przetwarzaniu w sobie własciwy sposób. A człowiek zasadniczo materię przetwarza w aktach pracy, konsumpcji i prokreacji i jeśli jesteśmy wyłącznie produktem przemiany materii, to praca, konsumpcja i prokreacja powinny nam wystarczyć do szczęścia. Skąd jest jednak w życiu ludzkim religia, filzofoia, nauka, sztuka, oraz inne rzeczy zbędne i "nadprogramowe"? Po co człowiek szuka np. miłości swojego życia, bratniej duszy i nie wystarcza mu ruchanie czego popadnie, żeby tylko zaspokoić popęd? Uważam, że w świetle tego, co Magicvortex napisał o swoim rozumieniu rzeczywistości, to to się po prostu nie trzyma kupy i w ogóle tego nie powinno być.
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
RE: Czy ateistyczny kraj byłby lepszy od zdominowanego przez religiantów? - przez bbb - 24.05.2015, 03:15

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości