Wojna na wschodniej Ukrainie toczy się już drugi rok. Wbrew rosyjskim oczekiwaniom, państwo ukraińskie, mimo że biedne, słabe i właściwie znajdujące się w stanie upadłości, wykazało się nadspodziewaną spoistością i nieoczekiwaną, nawet przez swoich obywateli, odpornością. Zajęcie Krymu, a następnie rosyjski atak na dwa wschodnie obwody nie zakończyły się, jak się na Kremlu spodziewano, upadkiem kijowskiego rządu, lawiną zgłaszanych przez kolejnych miejscowych watażków deklaracji „niepodległości”, eksplozją krwawych masakr wściekłego „żydobanderyzmu”, wreszcie wojną wszystkich ze wszystkimi i całkowitym rozkładem państwa na wzór Somalii, który to stan Rosja, nie tylko za zgodą, ale i wręcz na zaproszenie i błagalne prośby przerażonego zachodu, miałaby „stabilizować”. Tymczasem wskutek oporu Ukrainy, oporu może bardziej cwanego i chytrego niż mężnego, ale przecież skutecznego, nie tylko żaden z moskiewskich celów nie został osiągnięty, ale koszty tego konfliktu, koszty zarówno polityczne, jak i czysto ekonomiczne, stały się dla Moskwy nie do udźwignięcia. O ile przed rosyjską agresją, niżej podpisany oceniał, że Rosja jako samodzielny byt polityczny zakończy swój żywot gdzieś w latach 20 XXI wieku, to obecnie wypadki przyśpieszyły na tyle, że nie zejdzie to dłużej, niż do końca obecnej dekady. Co więcej, moment, w którym jakakolwiek wyobrażalna zmiana polityki mogła obecną Rosję przed tym losem uratować, minął już dawno temu, bowiem efektywna reforma całkowicie niesprawnego, skorumpowanego i beznadziejnie źle zarządzanego państwa nie jest już obecnie możliwa.
Ciąg dalszy
Ciąg dalszy

