W oczekiwaniu na 6 sezon, zacząłem się zastanawiać nad tym jakie przyczyny to sprawiły, że 5 jest przez wielu fanów uznawany za słabszy niż poprzednie. Wiadomo źródłem zawiedzionych oczekiwań były przede wszystkim coraz większe różnice między książką i serialem, jednak nie wiem czy ktokolwiek zauważył, że sama oś fabularna zaczęła się drastycznie różnić.
Mianowicie Westeros pod koniec 6 sezonu serialu a to pod koniec ostatniej książki to dwie całkowicie różne książki. Wystarczy wspomnieć, że w książkach mamy całkowity chaos, aż trzy buntownicze armie na samym terytorium siedmiu królestw. Sytuacja geopolityczna chyba w całej tamtejszej historii nie była jeszcze tak krytyczna, co dodatkowo zostało podkreślone przez genialny epilog, w którym zaczynają ginąć najważniejsi urzędnicy królestwa, a dodatkowo pojawiają się pierwsze oznaki niezgody między Lannisterami i Tyrellami. Padający w ostatnim rozdziale śnieg w Kings Landing śnieg doskonale to symbolizuje, nadchodzi zima, a tu wszyscy skłóceniu ze sobą i skaczący sobie do gardeł.
Tymczasem w serialu sytuacja jest iście sielankowa. Wychodzi na to, że Lannisterowie nie tylko nie zaczynają tracić władzy jak w książce, ale jeszcze umocnili się na pozycji lidera. Nie ma na terenie siedmiu królestw żadnej zbuntowanej armii, żadnych oznak zbliżających się chaosu i zimy. Teoretycznie niektóre postacie robią to co powinny, ale co z tego skoro najwyraźniej scenarzyści serialu nie zauważyli fundamentalnych założeń które Martin ułożył u podstawy swych najnowszych książek. Wystarcyz pomyśleć o ileż większa byłaby dramaturgia gdyby biali wędrowcy na swojej drodze napotkali całkowicie rozbite i podzielone królestwo, a tak napotkają ale Lannisterów i Boltonów u szczytu potęgi bo przecież nie mających już wrogów.
Mianowicie Westeros pod koniec 6 sezonu serialu a to pod koniec ostatniej książki to dwie całkowicie różne książki. Wystarczy wspomnieć, że w książkach mamy całkowity chaos, aż trzy buntownicze armie na samym terytorium siedmiu królestw. Sytuacja geopolityczna chyba w całej tamtejszej historii nie była jeszcze tak krytyczna, co dodatkowo zostało podkreślone przez genialny epilog, w którym zaczynają ginąć najważniejsi urzędnicy królestwa, a dodatkowo pojawiają się pierwsze oznaki niezgody między Lannisterami i Tyrellami. Padający w ostatnim rozdziale śnieg w Kings Landing śnieg doskonale to symbolizuje, nadchodzi zima, a tu wszyscy skłóceniu ze sobą i skaczący sobie do gardeł.
Tymczasem w serialu sytuacja jest iście sielankowa. Wychodzi na to, że Lannisterowie nie tylko nie zaczynają tracić władzy jak w książce, ale jeszcze umocnili się na pozycji lidera. Nie ma na terenie siedmiu królestw żadnej zbuntowanej armii, żadnych oznak zbliżających się chaosu i zimy. Teoretycznie niektóre postacie robią to co powinny, ale co z tego skoro najwyraźniej scenarzyści serialu nie zauważyli fundamentalnych założeń które Martin ułożył u podstawy swych najnowszych książek. Wystarcyz pomyśleć o ileż większa byłaby dramaturgia gdyby biali wędrowcy na swojej drodze napotkali całkowicie rozbite i podzielone królestwo, a tak napotkają ale Lannisterów i Boltonów u szczytu potęgi bo przecież nie mających już wrogów.

