Co ma monoteizm? Podejrzewam, że z niego wynika pogląd o jakiejś idealnej naturze świata tego, z której zawsze jakiś czarny lud się wyłamuje.
Oczywiście istnieje coś takiego, jak jedność świata biologicznego, ale na takiej zasadzie jak – obrazowo mówiąc – wszystkie programy komputerowe składają się z zer i jedynek. Powiadać, że homoseksualizm jest wbrew naturze, to jak mówić, że FreeBSD jest wbrew naturze, bo programu na Windowsy na nim nie odpalisz, a poza tym on ma w logo diabełka. Z widłami.
Oczywiście można się doszukiwać ogólnych reguł w świecie biologicznym, na przykład takich, że stoi on na hekatombie osobników młodocianych, czyli dzieci, albo że liczebność populacji jest regulowana chorobami i głodem – ale chyba nie o takie reguły naszemu wioskowemu chodziło. Oczywiście można się upierać, że homoseksualiści się nie rozmnażają, więc panie, ewolucja. Cóż jednak wtedy począć z pszczółkami...
Tak w ogóle, to chyba na każdym poziomie wyżej DNA naturą świata biologicznego jest kompletny i absolutny brak natury, boć w świecie tym istnieje i symbioza, i pasożytnictwo. Etycznie, panie, świata ożywionego nie rozbierzesz. Można po pilastrowemu nazwać homoseksualizm chorobą, ale raczej trudno uznać go za schorzenie zakaźne – raczej za coś w rodzaju albinizmu. Skądinąd w Czarnej Afryce na albinosów poluje się i się ich zabija, ale nie dlatego, że się w nich widzi zło wcielone, tylko dlatego, że są zaczarowani i zaczarowane są także amulety sporządzone z ich kości.
Wszystko co w przyrodzie przeżywa, przeżywa i doprawdy, trudno powiedzieć coś więcej w tym temacie. Jeśli homoseksualizm jest wpisany w geny, to te trefne geny propagują się też przez homoseksualisty krewnych i krewne. Nikt nie może więc mieć pewności, czy jego własna krew nie okaże się skażona i czy jego własne dziecko nie zagra mu kiedyś na fagocie. Lub więc geja na wszelki wypadek i nie pleć bzdur o naturze.
Oczywiście istnieje coś takiego, jak jedność świata biologicznego, ale na takiej zasadzie jak – obrazowo mówiąc – wszystkie programy komputerowe składają się z zer i jedynek. Powiadać, że homoseksualizm jest wbrew naturze, to jak mówić, że FreeBSD jest wbrew naturze, bo programu na Windowsy na nim nie odpalisz, a poza tym on ma w logo diabełka. Z widłami.
Oczywiście można się doszukiwać ogólnych reguł w świecie biologicznym, na przykład takich, że stoi on na hekatombie osobników młodocianych, czyli dzieci, albo że liczebność populacji jest regulowana chorobami i głodem – ale chyba nie o takie reguły naszemu wioskowemu chodziło. Oczywiście można się upierać, że homoseksualiści się nie rozmnażają, więc panie, ewolucja. Cóż jednak wtedy począć z pszczółkami...
Tak w ogóle, to chyba na każdym poziomie wyżej DNA naturą świata biologicznego jest kompletny i absolutny brak natury, boć w świecie tym istnieje i symbioza, i pasożytnictwo. Etycznie, panie, świata ożywionego nie rozbierzesz. Można po pilastrowemu nazwać homoseksualizm chorobą, ale raczej trudno uznać go za schorzenie zakaźne – raczej za coś w rodzaju albinizmu. Skądinąd w Czarnej Afryce na albinosów poluje się i się ich zabija, ale nie dlatego, że się w nich widzi zło wcielone, tylko dlatego, że są zaczarowani i zaczarowane są także amulety sporządzone z ich kości.
Wszystko co w przyrodzie przeżywa, przeżywa i doprawdy, trudno powiedzieć coś więcej w tym temacie. Jeśli homoseksualizm jest wpisany w geny, to te trefne geny propagują się też przez homoseksualisty krewnych i krewne. Nikt nie może więc mieć pewności, czy jego własna krew nie okaże się skażona i czy jego własne dziecko nie zagra mu kiedyś na fagocie. Lub więc geja na wszelki wypadek i nie pleć bzdur o naturze.
