Eliza Michalik coraz bardziej przekonuje mnie do tezy, że w polskiej polityce i w polskiej publicystyce, to kobiety noszą spodnie:
Nie odpuszczać. Sprawiedliwość to nie mściwość
Na wypadek, gdyby limit bezpłatnych artykułów został u kogoś wyczerpany, zamieszczam cały tekst tutaj:
Rządy PiS-u nie wzięły się z kosmosu, lecz są wynikiem pobłażania, które przez lata okazywano ciemnym postaciom i sprawkom tej partii.
Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu prenumeraty cyfrowej
Dlaczego Jarosław Kaczyński, Zbigniew Ziobro czy Antoni Macierewicz robią to, co robią? Bo mogą. Bo mimo podejrzeń o łamanie prawa i traktowanie państwa jak prywatnego folwarku nigdy nie spadł im włos z głowy. I dlatego w przyszłości wygra z PiS-em i popchnie Polskę na właściwe tory ten, kto mając w nosie wrzaski o małostkowości i mściwości (jakie zawsze podnoszą wszyscy zainteresowani finansowo i politycznie własną bezkarnością), sprawiedliwie ich osądzi i - wreszcie - ukarze.
Kto puszcza wolno gwałciciela, może się spodziewać, że w okolicy niedługo znów dojdzie do gwałtu, kto nie karze mordercy, ma jak w banku, że ten wkrótce zamorduje ponownie. Pobłażanie ludziom, którzy nas krzywdzą, nie jest dowodem dobrego serca, lecz głupoty, a karanie ich to nie przejaw mściwości, lecz sprawiedliwości i rozsądku.
W polityce jest dokładnie tak samo: rządy PiS-u nie wzięły się z kosmosu, lecz są wynikiem pobłażania, które przez lata okazywano ciemnym postaciom i sprawkom tej partii. Dlatego na prawdziwego lidera opozycji wyrośnie ten (lub ta), kto nie patrząc na manipulatorskie posądzenia o odwet i zemstę (stara śpiewka zagrożonych karą) i na własny interes ("jeśli dziś puszczę ich wolno, to może oni kiedyś puszczą wolno mnie"), surowo, lecz uczciwie wreszcie rozliczy PiS.
Dlaczego nie ośmieliła się tego zrobić Platforma Obywatelska wtedy, kiedy mogła, trudno powiedzieć, jednak jedno jest pewne: wyszła na największą naiwniaczkę świata, bo choć straciła cnotę, rubla nie zarobiła. Darowała PiS-owi przypadki nadużywania prawa, odpuściła Ziobrze nawet Trybunał Stanu (!), w zamian za co PiS nie daruje jej niczego, a jeśli nie będzie powodów do linczu, to je sobie wymyśli.
Nie da się bronić uczciwości i konstytucji, puszczając oko do ludzi dopuszczających się przestępstw i nadużywających władzy
Ten mechanizm wydaje się tak oczywisty i tak samobójczy, że z ogromnym zdumieniem patrzę, jak z zapałem powiela go nawet lider KOD-u, który ni mniej, ni więcej tylko oznajmił w poniedziałkowej "Wyborczej", że zamierza bronić zasad, które łamie PiS, takich jak praworządność, otwartość i tolerancja, ale... nie "atakując" PiS-u. Nie sądziłam, że wobec tego, co wyprawia teraz partia Kaczyńskiego, usłyszę jeszcze od kogokolwiek tę zdartą śpiewkę, nie tylko społecznie demoralizującą (obywatele widzą, że są ludzie stojący ponad prawem), ale też, co w kategoriach politycznych jest może nawet ważniejsze, kompletnie nieskuteczną.
Dla większego efektu powtórzę więc: to genialnej metodzie zapewniania bezkarności przestępcom i podejrzanym typom u władzy oraz strachowi przed nazywaniem rzeczy po imieniu zawdzięczamy zwycięstwo PiS-u w wyborach, obsadzenie najważniejszych ministerstw, kierownictwa służb specjalnych i wojska ludźmi oskarżanymi o łamanie prawa i wszystko inne, co ćwiczymy teraz boleśnie na własnej skórze: chaos, prawo pięści, przemoc faktyczną i symboliczną, zagrożenie dla rządów prawa i naszych podstawowych wolności.
I w naszym wspólnym polskim interesie ludzie pretendujący do miana przywódców muszą wreszcie zrozumieć, że walka o wyższe wartości i zasady nie kłóci się z surowym, choć sprawiedliwym karaniem tych, którzy je łamią. Nie tylko można, ale nawet koniecznie trzeba robić jedno i drugie. Mało tego - bez karania politycznych przestępców, bez zdecydowanych działań przeciw nim żadnych wartości i zasad się nie obroni.
Nie da się pogodzić wody z ogniem. Nie da się bronić uczciwości i konstytucji, puszczając oko do ludzi dopuszczających się przestępstw i nadużywających władzy. Każda choćby sugestia, że mogą liczyć na pobłażliwość i wyrozumiałość, jest kolejnym przestępstwem przeciw Polakom, jest symbolicznym wbiciem im noża w plecy.
Używam ostrych słów, bo i sytuacja jest poważna: Komisja Europejska w odtajnionym fragmencie swojego raportu stwierdza, że praworządność jest w Polsce systemowo zagrożona. "Systemowe" zagrożenie oznacza zaś, że nie mamy do czynienia z pojedynczymi wybrykami ludzi, którym woda sodowa uderzyła do głowy, z jednostkami, które zachłysnęły się władzą i za moment zostaną przez niezależny wymiar sprawiedliwości przywołane do porządku. Systemowe zagrożenie to zagrożenie całego państwa, pewnych reguł, na które się umówiliśmy, jak ta, że rząd i parlament wyłoniony w wyniku demokratycznych wyborów kontrolują w pełni niezależni sędziowie i dziennikarze właśnie po to, żeby żadnemu z ministrów, premierów, prezydentów czy posłów nie przyszło do głowy stawiać się ponad prawem.
My takiej kontroli już prawie nie mamy.
Nie odpuszczać. Sprawiedliwość to nie mściwość
Na wypadek, gdyby limit bezpłatnych artykułów został u kogoś wyczerpany, zamieszczam cały tekst tutaj:
Rządy PiS-u nie wzięły się z kosmosu, lecz są wynikiem pobłażania, które przez lata okazywano ciemnym postaciom i sprawkom tej partii.
Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu prenumeraty cyfrowej
Dlaczego Jarosław Kaczyński, Zbigniew Ziobro czy Antoni Macierewicz robią to, co robią? Bo mogą. Bo mimo podejrzeń o łamanie prawa i traktowanie państwa jak prywatnego folwarku nigdy nie spadł im włos z głowy. I dlatego w przyszłości wygra z PiS-em i popchnie Polskę na właściwe tory ten, kto mając w nosie wrzaski o małostkowości i mściwości (jakie zawsze podnoszą wszyscy zainteresowani finansowo i politycznie własną bezkarnością), sprawiedliwie ich osądzi i - wreszcie - ukarze.
Kto puszcza wolno gwałciciela, może się spodziewać, że w okolicy niedługo znów dojdzie do gwałtu, kto nie karze mordercy, ma jak w banku, że ten wkrótce zamorduje ponownie. Pobłażanie ludziom, którzy nas krzywdzą, nie jest dowodem dobrego serca, lecz głupoty, a karanie ich to nie przejaw mściwości, lecz sprawiedliwości i rozsądku.
W polityce jest dokładnie tak samo: rządy PiS-u nie wzięły się z kosmosu, lecz są wynikiem pobłażania, które przez lata okazywano ciemnym postaciom i sprawkom tej partii. Dlatego na prawdziwego lidera opozycji wyrośnie ten (lub ta), kto nie patrząc na manipulatorskie posądzenia o odwet i zemstę (stara śpiewka zagrożonych karą) i na własny interes ("jeśli dziś puszczę ich wolno, to może oni kiedyś puszczą wolno mnie"), surowo, lecz uczciwie wreszcie rozliczy PiS.
Dlaczego nie ośmieliła się tego zrobić Platforma Obywatelska wtedy, kiedy mogła, trudno powiedzieć, jednak jedno jest pewne: wyszła na największą naiwniaczkę świata, bo choć straciła cnotę, rubla nie zarobiła. Darowała PiS-owi przypadki nadużywania prawa, odpuściła Ziobrze nawet Trybunał Stanu (!), w zamian za co PiS nie daruje jej niczego, a jeśli nie będzie powodów do linczu, to je sobie wymyśli.
Nie da się bronić uczciwości i konstytucji, puszczając oko do ludzi dopuszczających się przestępstw i nadużywających władzy
Ten mechanizm wydaje się tak oczywisty i tak samobójczy, że z ogromnym zdumieniem patrzę, jak z zapałem powiela go nawet lider KOD-u, który ni mniej, ni więcej tylko oznajmił w poniedziałkowej "Wyborczej", że zamierza bronić zasad, które łamie PiS, takich jak praworządność, otwartość i tolerancja, ale... nie "atakując" PiS-u. Nie sądziłam, że wobec tego, co wyprawia teraz partia Kaczyńskiego, usłyszę jeszcze od kogokolwiek tę zdartą śpiewkę, nie tylko społecznie demoralizującą (obywatele widzą, że są ludzie stojący ponad prawem), ale też, co w kategoriach politycznych jest może nawet ważniejsze, kompletnie nieskuteczną.
Dla większego efektu powtórzę więc: to genialnej metodzie zapewniania bezkarności przestępcom i podejrzanym typom u władzy oraz strachowi przed nazywaniem rzeczy po imieniu zawdzięczamy zwycięstwo PiS-u w wyborach, obsadzenie najważniejszych ministerstw, kierownictwa służb specjalnych i wojska ludźmi oskarżanymi o łamanie prawa i wszystko inne, co ćwiczymy teraz boleśnie na własnej skórze: chaos, prawo pięści, przemoc faktyczną i symboliczną, zagrożenie dla rządów prawa i naszych podstawowych wolności.
I w naszym wspólnym polskim interesie ludzie pretendujący do miana przywódców muszą wreszcie zrozumieć, że walka o wyższe wartości i zasady nie kłóci się z surowym, choć sprawiedliwym karaniem tych, którzy je łamią. Nie tylko można, ale nawet koniecznie trzeba robić jedno i drugie. Mało tego - bez karania politycznych przestępców, bez zdecydowanych działań przeciw nim żadnych wartości i zasad się nie obroni.
Nie da się pogodzić wody z ogniem. Nie da się bronić uczciwości i konstytucji, puszczając oko do ludzi dopuszczających się przestępstw i nadużywających władzy. Każda choćby sugestia, że mogą liczyć na pobłażliwość i wyrozumiałość, jest kolejnym przestępstwem przeciw Polakom, jest symbolicznym wbiciem im noża w plecy.
Używam ostrych słów, bo i sytuacja jest poważna: Komisja Europejska w odtajnionym fragmencie swojego raportu stwierdza, że praworządność jest w Polsce systemowo zagrożona. "Systemowe" zagrożenie oznacza zaś, że nie mamy do czynienia z pojedynczymi wybrykami ludzi, którym woda sodowa uderzyła do głowy, z jednostkami, które zachłysnęły się władzą i za moment zostaną przez niezależny wymiar sprawiedliwości przywołane do porządku. Systemowe zagrożenie to zagrożenie całego państwa, pewnych reguł, na które się umówiliśmy, jak ta, że rząd i parlament wyłoniony w wyniku demokratycznych wyborów kontrolują w pełni niezależni sędziowie i dziennikarze właśnie po to, żeby żadnemu z ministrów, premierów, prezydentów czy posłów nie przyszło do głowy stawiać się ponad prawem.
My takiej kontroli już prawie nie mamy.

