@ magicvortex
Jasne, że jest to grubymi nićmi szyte. Dlatego zaznaczyłem, że za te moje przemyślenia ręki uciąć sobie nie dam. Ja rozumiem problem w ten sposób, że ciała się nie "przyciągają" tylko spadają wzajemnie w zakrzywienia czasoprzestrzeni przez siebie wywołane. A co powoduje, że spadają? Co każe im się poruszać w kierunku - jak to nazwałeś - "centrum zakrzywienia"? Nie mam zielonego pojęcia! Taka właściwość czasoprzestrzeni...
Co do analogii materaca, jeżeli byłaby tylko ładną analogią i żadnego czwartego wymiaru przestrzennego nie ma, wykluczałoby to zakrzywianie czasoprzestrzeni. W takiej sytuacji pozostawałaby tylko newtonowska grawitacja. No chyba, że ktoś potrafi wskazać stronę w trójwymiarowej przestrzeni, w którą się ona wykrzywia.
Bezmasowość fotonów nie bardzo mi pasuje, ale przyjmijmy, że tak jest. Wtedy wystarczy, że wyrzucimy do śmieci grawitację i mamy z głowy problem jej oddziaływania na cząstki bezmasowe. W takim przypadku na tor lotu fotonów wpływa zakrzywienie czasoprzestrzeni i już. Tak to widzę, dlatego sądzę, że obie te "siły" naraz działać nie mogą. Albo Newton się mylił, albo Einstein.
Należałoby jeszcze rozpatrzyć pewien przedrostek, którego ja używam, a Ty go pomijasz: czaso-przestrzeń. Może ten czwarty "wymiar", czyli czas odgrywa w tym jakąś rolę, której nie rozumiemy? Może to on, w połączeniu z masą, powoduje zakrzywienia przestrzeni. Biorąc pod uwagę te historie z zegarami i różnice czasowe zależne od odległości od masywnego ciała, wygląda na to, że coś może być na rzeczy.
-------------------------------------------------------------------
Szczerze mówiąc, w ogóle mam spory problem ze zrozumieniem grawitacji niezależnie od tego, czy rozpatruję ją w ujęciu newtonowskim, czy einsteinowskim. Wszystko jest OK w momencie, kiedy zajmujemy się teoretycznie "zamkniętym" układem kilku ciał. Natomiast nie pojmuję, jak fizykom wychodzą poprawne wyniki w obliczeniach dotyczących realnych, fizycznych układów. Czy obliczając ruch planet w układzie słonecznym uwzglądniają oni w równaniach wpływ masy okolicznych układów gwiezdnych, masy całej galaktyki, masy najbliższych galaktyk, wreszcie masy wszystkich galaktyk i wszystkiego innego we wszechświecie łącznie z ciemną materią i energią? Przecież nie!
Ja rozumiem, że grawitacja to słaba siła i jej działanie maleje wraz z odległością, ale chyba nie do zera. A, jeżeli nigdy nie zanika, to nawet, jak jest minimalne (niemierzalne), to jednak jakieś jest. Nawet, jeżeli jest to mikroskopijna wartość, to biorąc pod uwagę astronimiczną ilość obiektów we wszechświecie, których oddziaływanie należałoby uwzględnić przy obliczaniu ruchu planet w takim układzie słonecznym, musi wystąpić efekt motyla i błąd powinien być ogromny! Więc, jakim cudem wyniki obliczeń są zgodne z obserwacjami?!
Za głupi na to jestem... Swoją drogą, mam wrażenie, że większość fizyków przyjmuje uznane teorie "na wiarę", choć sami ich nie rozumieją. Ciekaw jestem, jaki procent fizyków, astronomów, kosmologów pojmuje chociażby tensory metryczne? Ilu naprawdę rozumie dogłębnie TW, czy teorię inflacji Alana Gutha? Nie wspominając już o mechanice kwantowej, której nie pojmuje kompletnie nikt. I to nie jest moje zdanie, tylko jednego z czołowych fizyków kwantowych, które słyszałem na własne uszy (niestety nie pamiętam nazwiska).
Jasne, że jest to grubymi nićmi szyte. Dlatego zaznaczyłem, że za te moje przemyślenia ręki uciąć sobie nie dam. Ja rozumiem problem w ten sposób, że ciała się nie "przyciągają" tylko spadają wzajemnie w zakrzywienia czasoprzestrzeni przez siebie wywołane. A co powoduje, że spadają? Co każe im się poruszać w kierunku - jak to nazwałeś - "centrum zakrzywienia"? Nie mam zielonego pojęcia! Taka właściwość czasoprzestrzeni...

Co do analogii materaca, jeżeli byłaby tylko ładną analogią i żadnego czwartego wymiaru przestrzennego nie ma, wykluczałoby to zakrzywianie czasoprzestrzeni. W takiej sytuacji pozostawałaby tylko newtonowska grawitacja. No chyba, że ktoś potrafi wskazać stronę w trójwymiarowej przestrzeni, w którą się ona wykrzywia.
Bezmasowość fotonów nie bardzo mi pasuje, ale przyjmijmy, że tak jest. Wtedy wystarczy, że wyrzucimy do śmieci grawitację i mamy z głowy problem jej oddziaływania na cząstki bezmasowe. W takim przypadku na tor lotu fotonów wpływa zakrzywienie czasoprzestrzeni i już. Tak to widzę, dlatego sądzę, że obie te "siły" naraz działać nie mogą. Albo Newton się mylił, albo Einstein.
Należałoby jeszcze rozpatrzyć pewien przedrostek, którego ja używam, a Ty go pomijasz: czaso-przestrzeń. Może ten czwarty "wymiar", czyli czas odgrywa w tym jakąś rolę, której nie rozumiemy? Może to on, w połączeniu z masą, powoduje zakrzywienia przestrzeni. Biorąc pod uwagę te historie z zegarami i różnice czasowe zależne od odległości od masywnego ciała, wygląda na to, że coś może być na rzeczy.
-------------------------------------------------------------------
Szczerze mówiąc, w ogóle mam spory problem ze zrozumieniem grawitacji niezależnie od tego, czy rozpatruję ją w ujęciu newtonowskim, czy einsteinowskim. Wszystko jest OK w momencie, kiedy zajmujemy się teoretycznie "zamkniętym" układem kilku ciał. Natomiast nie pojmuję, jak fizykom wychodzą poprawne wyniki w obliczeniach dotyczących realnych, fizycznych układów. Czy obliczając ruch planet w układzie słonecznym uwzglądniają oni w równaniach wpływ masy okolicznych układów gwiezdnych, masy całej galaktyki, masy najbliższych galaktyk, wreszcie masy wszystkich galaktyk i wszystkiego innego we wszechświecie łącznie z ciemną materią i energią? Przecież nie!
Ja rozumiem, że grawitacja to słaba siła i jej działanie maleje wraz z odległością, ale chyba nie do zera. A, jeżeli nigdy nie zanika, to nawet, jak jest minimalne (niemierzalne), to jednak jakieś jest. Nawet, jeżeli jest to mikroskopijna wartość, to biorąc pod uwagę astronimiczną ilość obiektów we wszechświecie, których oddziaływanie należałoby uwzględnić przy obliczaniu ruchu planet w takim układzie słonecznym, musi wystąpić efekt motyla i błąd powinien być ogromny! Więc, jakim cudem wyniki obliczeń są zgodne z obserwacjami?!
Za głupi na to jestem... Swoją drogą, mam wrażenie, że większość fizyków przyjmuje uznane teorie "na wiarę", choć sami ich nie rozumieją. Ciekaw jestem, jaki procent fizyków, astronomów, kosmologów pojmuje chociażby tensory metryczne? Ilu naprawdę rozumie dogłębnie TW, czy teorię inflacji Alana Gutha? Nie wspominając już o mechanice kwantowej, której nie pojmuje kompletnie nikt. I to nie jest moje zdanie, tylko jednego z czołowych fizyków kwantowych, które słyszałem na własne uszy (niestety nie pamiętam nazwiska).

