Ech, Kozłowski, a wy dalej bez czapki...
Proszę zdrajcy, zdrajca może liczyć z mojej strony tylko na klownadę i robienie z niego idioty. Zależy mi jednak, o ironio, na opinii ZnaLezczyni...
Zatem: Kozłowski idiotą jest obiektywnie, skoro bierze stronę Rosji w sporze z odradzającą się Rzplitą. Nie chodzi mi o przebrzmiały, płaski, tandetny nacjonalizm spod zakrzyku (zawrzasku?) "Lwów i Wilno". Chodzi mi o sojusz w sojuszu i unię w Unii, o to, co George Friedman określił ogólnie jako Polish Bloc. O bliski związek państw pokrewnych terytorialnie, historycznie, w zasadzie językowo, a nade wszystko ustrojowo – bo wie ZnaLezczyni, ja w Majdanie widzę taki wolny wiec wolnych wojowników słowiańskich, na którym wypowiedzieć mógł się każdy i każdy mógł wziąć udział w namaszczeniu nowych książąt plemienia.
Czegoś takiego świat nie oglądał, odkąd przestały się zbierać szlacheckie Sejmy przedrozbiorowe. Było to zjawisko odrębne kulturowo nie tylko od wszystkiego, co uosabia sobą turańska, ordyńska Moskowia, ale również od tego, co wypracowali sobie ludzie na Zachodzie, gdzie mimo demokracji źródłem władzy jest tylko i wyłącznie dobra wola elit, co regularnie rozpisują nowe wybory – a mogłyby przecież tego nie czynić. Na Majdanie zaszło coś odwrotnego: to ludzie kreowali swoje elity i użyczyli im władzy, której okazali się źródłem i dzierżycielami. Tak jak zawsze było na Słowiańszczyźnie, tak jak zawsze było u nas.
Dlatego właśnie, proszę ZnaLezczyni, Ukraina budzi na Kremlu taką zażartą, rozścierwioną, nienawistną wściekłość. Bo Majdan wybił Putinowi z Duginem ich kartę atutową, ich najlepszy pretekst do wojen, jakim był panslawizm. Ukraińcy na Majdanie powiedzieli – tak dobitnie, że bardziej się nie da – Słowiańszczyzna to jesteśmy my, Ruś to jesteśmy my, bo my się rządzimy tak, jak to Słowianom-Rusinom przystoi, sprawiedliwie i godziwie, tak jak się w Moskowii rządzić nie umieją, bo mimo słowiańskiego języka – oni zapomnieli słowiańskiej kultury i obyczaju.
Bo Moskowia to jest taka-jaka orda, co się raz zebrawszy na kurułtaju celem wywołania wojny, już swoich wojowników do domów, do rodzin, nie rozpuściła. I nie rozpuści nigdy – prędzej upadnie. Bo Moskowia to jest państwo zamrożone w stanie wojny permanentnej, niezdolne do uprawiania polityki innej niż podżegająca do wojen, niewładne do wychowania sobie kadr rozumujących w innych kategoriach niż kategorie wojny.
Dlatego Moskowię należy zwalczać, zwalczać, zwalczać, aż upadnie. A potem coś z tymi ludźmi, uwolnionymi spod jej buta, zrobić... nauczyć ich od nowa, jak się dzieciom tłumaczy: co to jest wojna, a co to jest pokój, jak się i po co w czasie pokoju żyje i wśród ludzi obraca, i dlaczego nie ma takiego pojęcia jak walka o pokój.
A dlaczego należy to robić w imię Rzplitej. Bo obie wojny światowe, towarzyszące im rzezie i makabryczny rezultat w postaci Sowietów, który wykończył Rosję i Rosjan bez ratunku – starczy poczekać lat góra dziesięć – otóż te wojny światowe nie doszłyby do skutku, gdyby Polska, Ruś i Bałtyka wciąż istniały jako jeden, niezależny politycznie organizm, rozdzielający wielkie imperia Moskwy i Berlina, tak aby imperia te nie mogły rzucić się sobie do gardeł.
Proszę zdrajcy, zdrajca może liczyć z mojej strony tylko na klownadę i robienie z niego idioty. Zależy mi jednak, o ironio, na opinii ZnaLezczyni...
Zatem: Kozłowski idiotą jest obiektywnie, skoro bierze stronę Rosji w sporze z odradzającą się Rzplitą. Nie chodzi mi o przebrzmiały, płaski, tandetny nacjonalizm spod zakrzyku (zawrzasku?) "Lwów i Wilno". Chodzi mi o sojusz w sojuszu i unię w Unii, o to, co George Friedman określił ogólnie jako Polish Bloc. O bliski związek państw pokrewnych terytorialnie, historycznie, w zasadzie językowo, a nade wszystko ustrojowo – bo wie ZnaLezczyni, ja w Majdanie widzę taki wolny wiec wolnych wojowników słowiańskich, na którym wypowiedzieć mógł się każdy i każdy mógł wziąć udział w namaszczeniu nowych książąt plemienia.
Czegoś takiego świat nie oglądał, odkąd przestały się zbierać szlacheckie Sejmy przedrozbiorowe. Było to zjawisko odrębne kulturowo nie tylko od wszystkiego, co uosabia sobą turańska, ordyńska Moskowia, ale również od tego, co wypracowali sobie ludzie na Zachodzie, gdzie mimo demokracji źródłem władzy jest tylko i wyłącznie dobra wola elit, co regularnie rozpisują nowe wybory – a mogłyby przecież tego nie czynić. Na Majdanie zaszło coś odwrotnego: to ludzie kreowali swoje elity i użyczyli im władzy, której okazali się źródłem i dzierżycielami. Tak jak zawsze było na Słowiańszczyźnie, tak jak zawsze było u nas.
Dlatego właśnie, proszę ZnaLezczyni, Ukraina budzi na Kremlu taką zażartą, rozścierwioną, nienawistną wściekłość. Bo Majdan wybił Putinowi z Duginem ich kartę atutową, ich najlepszy pretekst do wojen, jakim był panslawizm. Ukraińcy na Majdanie powiedzieli – tak dobitnie, że bardziej się nie da – Słowiańszczyzna to jesteśmy my, Ruś to jesteśmy my, bo my się rządzimy tak, jak to Słowianom-Rusinom przystoi, sprawiedliwie i godziwie, tak jak się w Moskowii rządzić nie umieją, bo mimo słowiańskiego języka – oni zapomnieli słowiańskiej kultury i obyczaju.
Bo Moskowia to jest taka-jaka orda, co się raz zebrawszy na kurułtaju celem wywołania wojny, już swoich wojowników do domów, do rodzin, nie rozpuściła. I nie rozpuści nigdy – prędzej upadnie. Bo Moskowia to jest państwo zamrożone w stanie wojny permanentnej, niezdolne do uprawiania polityki innej niż podżegająca do wojen, niewładne do wychowania sobie kadr rozumujących w innych kategoriach niż kategorie wojny.
Dlatego Moskowię należy zwalczać, zwalczać, zwalczać, aż upadnie. A potem coś z tymi ludźmi, uwolnionymi spod jej buta, zrobić... nauczyć ich od nowa, jak się dzieciom tłumaczy: co to jest wojna, a co to jest pokój, jak się i po co w czasie pokoju żyje i wśród ludzi obraca, i dlaczego nie ma takiego pojęcia jak walka o pokój.
A dlaczego należy to robić w imię Rzplitej. Bo obie wojny światowe, towarzyszące im rzezie i makabryczny rezultat w postaci Sowietów, który wykończył Rosję i Rosjan bez ratunku – starczy poczekać lat góra dziesięć – otóż te wojny światowe nie doszłyby do skutku, gdyby Polska, Ruś i Bałtyka wciąż istniały jako jeden, niezależny politycznie organizm, rozdzielający wielkie imperia Moskwy i Berlina, tak aby imperia te nie mogły rzucić się sobie do gardeł.
