Ocenić decyzje Obamy należałoby przez kontekst stosunków izraelsko-amerykańskich. Tu dość dobre przybliżenie.
Przemówienie Netanjahu co chwila przerywane było burzami żywiołowych owacji na stojąco, zarówno ze strony Republikanów, jak i większości Demokratów. Na tym tle wyróżnił się jeden polityk: republikański senator z Kentucky Rand Paul, który co prawda również oklaskiwał izraelskiego premiera, ale robił to dość niemrawo i sądząc po jego wyrazie twarzy - trochę wbrew sobie. Natychmiast zauważyły to telewizyjne kamery, a brak entuzjazmu Paula - jednego z kandydatów na prezydenta USA - stał się tematem dyskutowanym niemal tak żywo, jak całe historyczne przemówienie Netanjahu. I choć w reakcji na to Paul wydał oświadczenie w pełni popierające stanowisko Izraela, a potem podjął szereg działań zamazujących złe wrażenie (odbył np. wizytę do Izraela, gdzie podkreślił, że "atak na Izrael to atak na USA"), to polityk został uznany przez część prawicowych komentatorów i wyborców za zbyt mało proizraelskiego by zostać prezydentem Stanów Zjednoczonych
Rand Paul (syn Rona Paula) nie wykazał sie należytym entuzjazmem. W Korei północnej trafiłby za to do obozu reedukacyjnego, tu odbył "pielgrzymkę pokutną" do Izraela, wydał właściwe odgłosy w odpowiednim momencie, cóż inna kultura polityczna. Obama mógł pozwolić sobie na ten gest tylko ze względu na koniec kadencji. Dużo mówiono o samym fakcie, milczano możliwych motywach. Natanjahu został zaproszony w 2015 roku do USA nie przez Obamę, lecz republikańskiego spikera Izby Reprezentantów, czyli po za plecami Obamy i wbrew niemu. Przemówienie zbojkotowało 50 kongresmenów demokratycznych, a sam Natanjahu skrytykował administracje za porozumienie z Iranem. Tego jeszcze nie było w historii USA, aby premier innego państwa w parlamencie drugie krytykował rządzących w największym mocarstwie świata. Na to może pozwolić sobie tylko Izrael, tak prowadzi się byka za kółko w nosie.
Był więc motyw rewanżu za doznany policzek. Inną skrywaną rzeczą jest niechęć czarnoskórych do Żydów. Stoją na dwóch przeciwległych krańcach hierarchii społecznej w USA. Są jeszcze duże reminiscencje czarnoskórych z okresu niewolnictwa skrzętnie pomijane, Obama musi mieć tego świadomość, mogły zagrać tu te dwa czynniki.
Przemówienie Netanjahu co chwila przerywane było burzami żywiołowych owacji na stojąco, zarówno ze strony Republikanów, jak i większości Demokratów. Na tym tle wyróżnił się jeden polityk: republikański senator z Kentucky Rand Paul, który co prawda również oklaskiwał izraelskiego premiera, ale robił to dość niemrawo i sądząc po jego wyrazie twarzy - trochę wbrew sobie. Natychmiast zauważyły to telewizyjne kamery, a brak entuzjazmu Paula - jednego z kandydatów na prezydenta USA - stał się tematem dyskutowanym niemal tak żywo, jak całe historyczne przemówienie Netanjahu. I choć w reakcji na to Paul wydał oświadczenie w pełni popierające stanowisko Izraela, a potem podjął szereg działań zamazujących złe wrażenie (odbył np. wizytę do Izraela, gdzie podkreślił, że "atak na Izrael to atak na USA"), to polityk został uznany przez część prawicowych komentatorów i wyborców za zbyt mało proizraelskiego by zostać prezydentem Stanów Zjednoczonych
Rand Paul (syn Rona Paula) nie wykazał sie należytym entuzjazmem. W Korei północnej trafiłby za to do obozu reedukacyjnego, tu odbył "pielgrzymkę pokutną" do Izraela, wydał właściwe odgłosy w odpowiednim momencie, cóż inna kultura polityczna. Obama mógł pozwolić sobie na ten gest tylko ze względu na koniec kadencji. Dużo mówiono o samym fakcie, milczano możliwych motywach. Natanjahu został zaproszony w 2015 roku do USA nie przez Obamę, lecz republikańskiego spikera Izby Reprezentantów, czyli po za plecami Obamy i wbrew niemu. Przemówienie zbojkotowało 50 kongresmenów demokratycznych, a sam Natanjahu skrytykował administracje za porozumienie z Iranem. Tego jeszcze nie było w historii USA, aby premier innego państwa w parlamencie drugie krytykował rządzących w największym mocarstwie świata. Na to może pozwolić sobie tylko Izrael, tak prowadzi się byka za kółko w nosie.
Był więc motyw rewanżu za doznany policzek. Inną skrywaną rzeczą jest niechęć czarnoskórych do Żydów. Stoją na dwóch przeciwległych krańcach hierarchii społecznej w USA. Są jeszcze duże reminiscencje czarnoskórych z okresu niewolnictwa skrzętnie pomijane, Obama musi mieć tego świadomość, mogły zagrać tu te dwa czynniki.

