Ergo,
rano odniosę się do ostatniego postu, a na dobranoc proponuję Ci lekturę wywiadu z wspomnianym panem prof. Markowskim na temat JOWów i Kukiza:
Prof. Markowski: JOW-y to przepis na awanturę
ponieważ może być ukryty za paywallem przytaczam go w całości:
Jednomandatowe Okręgi Wyborcze (JOW-y) wyeliminowałyby z polityki mniejszości i kobiety. System został wymyślony w XIX w., gdy geografia w wyborach miała sens - mówi politolog, prof. Radosław Markowski
PAWEŁ WROŃSKI: Prezydent zaproponował referendum w sprawie zmiany konstytucji, która umożliwiałaby wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych. Co pan na to?
PROF. RADOSŁAW MARKOWSKI: Nie wiem, o które chodzi, bo jest kilka systemów wyborczych zakładających jednomandatowe okręgi wyborcze. Ich funkcjonowanie niesie odmienne skutki dla systemu politycznego i kultury politycznej, w tym jeden, którego wprowadzenie w moim przekonaniu nie wymaga zmiany konstytucji.
Na przykład?
- Taki system, który 20 lat temu wprowadziła Nowa Zelandia i np. niedawno Szkocja - bo Szkocja ma własny parlament i nie chciała stosować klasycznego systemu brytyjskiego, a taki chcą w Polsce wprowadzić zwolennicy JOW-ów. To ordynacja typu niemieckiego. W Niemczech w Bundestagu jest 598 posłów. Połowa z nich wybierana jest w jednomandatowych okręgach wyborczych, a o obsadzeniu połowy mandatów decydują partie. Od tego, ilu posłów zostało wybranych w części proporcjonalnej, zależy, ilu posłów wprowadzą partie. Na przykład jeśli CDU uzyskało 40 proc. w głosowaniu proporcjonalnym i jest to, powiedzmy, 250 miejsc do obsadzenia, to najpierw miejsca te obsadzane sa wszystkimi tymi, którzy zwyciężyli w okręgach jednomandatowych - powiedzmy, że jest to 150 posłów - a resztę, owych stu, uzupełnia się z list partyjnych.
W Polsce uważa się, że jest to system mieszany, do którego ponoć też trzeba zmienić konstytucję.
- Niemieckie wybory absolutnie zachowują wymóg proporcjonalności zapisany w polskiej konstytucji. Prawnicy z trudem to rozumieją, ale politolodzy kwalifikują jako system proporcjonalny.
U nas, gdy pojawia się hasło "JOW", to mowa jest o wariancie brytyjskim, nazywanym westminsterskim.
- No to porozmawiajmy o jego wadach, bo zalet nie potrafią dostrzec już nawet Brytyjczycy. W Wielkiej Brytanii może się zdarzyć, że partia, która przegrała - to jest głosowało na nią mniej wyborców - może tworzyć rząd. Dysproporcjonalność efektów - mandatu wobec liczby głosów suwerena, czyli wyborców - jest niebywała. Ostatni przykład: na jeden mandat brytyjskiej partii Zjednoczonego Królestwa UKIP potrzeba było 3,8 mln głosów. Na jeden mandat Szkockiej Partii Narodowej - 24 tys.
Zwolennicy podkreślają, że łączy posła z okręgiem, pozwala wyłaniać liderów.
- Badania tego nie potwierdzają. Ponadto rugują z polityki wszelkie mniejszości i kobiety. Ten system został wymyślony pod koniec XIX w., gdy geografia w politycznych wyborach miała sens. Teraz w dobie przemieszczania się ludności jego sens jest wątpliwy.
A możliwość rozbicia wewnętrznych układów w partii przez konieczność wystawiania popularnych kandydatów?
- O brytyjskim systemie da się powiedzieć, że charakteryzuje się największą dyscypliną posłów, szczególnie partii, która jest u władzy. Posłowie bez dyskusji przegłosowują propozycje premiera. Z 650 okręgów 60 proc. to takie, w których z góry wiadomo, kto wygra. Są to tzw. safe seats, w nich nie ma żadnego wyboru. Z tego powodu Wielka Brytania ma jedną z najniższych frekwencji wyborczych.
System proporcjonalny narodził się we Francji, by przeciwdziałać niesprawiedliwościom systemu brytyjskiego. Jego duchowym ojcem był filozof i matematyk Jean A. de Condorcet. W jego ojczyźnie głosuje się w okręgach jednomandatowych.
- Tylko że zupełnie inaczej się głosuje. Kandydat jest wybierany większością nie względną, tylko bezwzględną. W jednym okręgu startuje kilka partii w pierwszej turze. Jeśli któryś z kandydatów dostał 50 proc. plus jeden, to przechodzi. Jeśli nie, to dochodzi do drugiej tury - startują w niej kandydaci, którzy uzyskali co najmniej 12,5 proc. spośród wszystkich uprawnionych do głosowania. Bywa, że trzech, czterech. O co chodzi? Ten system skłania, by między pierwszą a drugą turą kandydaci negocjowali na zasadzie: ja przekażę głosy, ale ty na przykład wybudujesz most w miejscowości, na której mi zależy.
W Europie dominują systemy proporcjonalne. Jak pan ocenia polski system, który jest tak krytykowany?
- Poza Wielką Brytanią w zasadzie dominuje system proporcjonalny. Być może zaskoczę komentatorów, ale polski system oceniam raczej pozytywnie. Istotne jest to, że wyborca, choć głosuje na listę partyjną, może spowodować, że konkretnie taki a taki polityk wejdzie do Sejmu, i to niekoniecznie z pierwszego miejsca.
Skąd więc nagle taka popularność JOW-ów, które lansują Paweł Kukiz i niektórzy politycy PO?
- Nie o JOW-y chodzi. Jednak jeśli mimo wszystko ten postulat jest traktowany poważnie jako postulat programowy, to albo wynika to z niewiedzy, albo jest próbą oszukania elektoratu.
Czy Kukiz, który mówi, że politycy oszukują, sam oszukuje?
- Mam wrażenie, że sam inicjator już wielokrotnie usłyszał, iż proponowany przez niego system nie przynosi zapowiadanych rozwiązań. Jeśli proponuje JOW-y, to niech powie: "Chcę twardego systemu dwupartyjnego i jednopartyjnych rządów, dyscypliny partyjnej, osłabienia inicjatywy społecznej obywateli".
Prezydent mówi: zapytajmy o to obywateli, może chcą takiego rozwiązania. Na ile jego wprowadzenie jest możliwe?
- Wiązałoby się przede wszystkim z potężną awanturą. W JOW-ach trzeba korygować granice okręgów, co zawsze budzi kontrowersje. W Polsce w ogóle trzeba by było wykreślić granice okręgów. To przepis na nieprawdopodobną polityczną awanturę, manipulację i konflikty społeczne.
rano odniosę się do ostatniego postu, a na dobranoc proponuję Ci lekturę wywiadu z wspomnianym panem prof. Markowskim na temat JOWów i Kukiza:
Prof. Markowski: JOW-y to przepis na awanturę
ponieważ może być ukryty za paywallem przytaczam go w całości:
Jednomandatowe Okręgi Wyborcze (JOW-y) wyeliminowałyby z polityki mniejszości i kobiety. System został wymyślony w XIX w., gdy geografia w wyborach miała sens - mówi politolog, prof. Radosław Markowski
PAWEŁ WROŃSKI: Prezydent zaproponował referendum w sprawie zmiany konstytucji, która umożliwiałaby wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych. Co pan na to?
PROF. RADOSŁAW MARKOWSKI: Nie wiem, o które chodzi, bo jest kilka systemów wyborczych zakładających jednomandatowe okręgi wyborcze. Ich funkcjonowanie niesie odmienne skutki dla systemu politycznego i kultury politycznej, w tym jeden, którego wprowadzenie w moim przekonaniu nie wymaga zmiany konstytucji.
Na przykład?
- Taki system, który 20 lat temu wprowadziła Nowa Zelandia i np. niedawno Szkocja - bo Szkocja ma własny parlament i nie chciała stosować klasycznego systemu brytyjskiego, a taki chcą w Polsce wprowadzić zwolennicy JOW-ów. To ordynacja typu niemieckiego. W Niemczech w Bundestagu jest 598 posłów. Połowa z nich wybierana jest w jednomandatowych okręgach wyborczych, a o obsadzeniu połowy mandatów decydują partie. Od tego, ilu posłów zostało wybranych w części proporcjonalnej, zależy, ilu posłów wprowadzą partie. Na przykład jeśli CDU uzyskało 40 proc. w głosowaniu proporcjonalnym i jest to, powiedzmy, 250 miejsc do obsadzenia, to najpierw miejsca te obsadzane sa wszystkimi tymi, którzy zwyciężyli w okręgach jednomandatowych - powiedzmy, że jest to 150 posłów - a resztę, owych stu, uzupełnia się z list partyjnych.
W Polsce uważa się, że jest to system mieszany, do którego ponoć też trzeba zmienić konstytucję.
- Niemieckie wybory absolutnie zachowują wymóg proporcjonalności zapisany w polskiej konstytucji. Prawnicy z trudem to rozumieją, ale politolodzy kwalifikują jako system proporcjonalny.
U nas, gdy pojawia się hasło "JOW", to mowa jest o wariancie brytyjskim, nazywanym westminsterskim.
- No to porozmawiajmy o jego wadach, bo zalet nie potrafią dostrzec już nawet Brytyjczycy. W Wielkiej Brytanii może się zdarzyć, że partia, która przegrała - to jest głosowało na nią mniej wyborców - może tworzyć rząd. Dysproporcjonalność efektów - mandatu wobec liczby głosów suwerena, czyli wyborców - jest niebywała. Ostatni przykład: na jeden mandat brytyjskiej partii Zjednoczonego Królestwa UKIP potrzeba było 3,8 mln głosów. Na jeden mandat Szkockiej Partii Narodowej - 24 tys.
Zwolennicy podkreślają, że łączy posła z okręgiem, pozwala wyłaniać liderów.
- Badania tego nie potwierdzają. Ponadto rugują z polityki wszelkie mniejszości i kobiety. Ten system został wymyślony pod koniec XIX w., gdy geografia w politycznych wyborach miała sens. Teraz w dobie przemieszczania się ludności jego sens jest wątpliwy.
A możliwość rozbicia wewnętrznych układów w partii przez konieczność wystawiania popularnych kandydatów?
- O brytyjskim systemie da się powiedzieć, że charakteryzuje się największą dyscypliną posłów, szczególnie partii, która jest u władzy. Posłowie bez dyskusji przegłosowują propozycje premiera. Z 650 okręgów 60 proc. to takie, w których z góry wiadomo, kto wygra. Są to tzw. safe seats, w nich nie ma żadnego wyboru. Z tego powodu Wielka Brytania ma jedną z najniższych frekwencji wyborczych.
System proporcjonalny narodził się we Francji, by przeciwdziałać niesprawiedliwościom systemu brytyjskiego. Jego duchowym ojcem był filozof i matematyk Jean A. de Condorcet. W jego ojczyźnie głosuje się w okręgach jednomandatowych.
- Tylko że zupełnie inaczej się głosuje. Kandydat jest wybierany większością nie względną, tylko bezwzględną. W jednym okręgu startuje kilka partii w pierwszej turze. Jeśli któryś z kandydatów dostał 50 proc. plus jeden, to przechodzi. Jeśli nie, to dochodzi do drugiej tury - startują w niej kandydaci, którzy uzyskali co najmniej 12,5 proc. spośród wszystkich uprawnionych do głosowania. Bywa, że trzech, czterech. O co chodzi? Ten system skłania, by między pierwszą a drugą turą kandydaci negocjowali na zasadzie: ja przekażę głosy, ale ty na przykład wybudujesz most w miejscowości, na której mi zależy.
W Europie dominują systemy proporcjonalne. Jak pan ocenia polski system, który jest tak krytykowany?
- Poza Wielką Brytanią w zasadzie dominuje system proporcjonalny. Być może zaskoczę komentatorów, ale polski system oceniam raczej pozytywnie. Istotne jest to, że wyborca, choć głosuje na listę partyjną, może spowodować, że konkretnie taki a taki polityk wejdzie do Sejmu, i to niekoniecznie z pierwszego miejsca.
Skąd więc nagle taka popularność JOW-ów, które lansują Paweł Kukiz i niektórzy politycy PO?
- Nie o JOW-y chodzi. Jednak jeśli mimo wszystko ten postulat jest traktowany poważnie jako postulat programowy, to albo wynika to z niewiedzy, albo jest próbą oszukania elektoratu.
Czy Kukiz, który mówi, że politycy oszukują, sam oszukuje?
- Mam wrażenie, że sam inicjator już wielokrotnie usłyszał, iż proponowany przez niego system nie przynosi zapowiadanych rozwiązań. Jeśli proponuje JOW-y, to niech powie: "Chcę twardego systemu dwupartyjnego i jednopartyjnych rządów, dyscypliny partyjnej, osłabienia inicjatywy społecznej obywateli".
Prezydent mówi: zapytajmy o to obywateli, może chcą takiego rozwiązania. Na ile jego wprowadzenie jest możliwe?
- Wiązałoby się przede wszystkim z potężną awanturą. W JOW-ach trzeba korygować granice okręgów, co zawsze budzi kontrowersje. W Polsce w ogóle trzeba by było wykreślić granice okręgów. To przepis na nieprawdopodobną polityczną awanturę, manipulację i konflikty społeczne.

