Odnotujmy, że biedny exeter nie rozumie.
Proszę exetera, ja tam bajkę opowiedziałem, a nawet bajki dwie. Wtręt o pięciu metrach mułu w słojach był testem na zrozumienie tych bajek. Gdybyś je zrozumiał, tobyś się znarowił, że nagle obśmiewam detaliczne dane naukowotechniczne i zaczął wykazywać ich rzetelność. Bo morał z bajek jest taki, że nauka z techniką to nie jest prosty cep, tylko multum drobnych szczególików, które trzeba koniecznie znać i nad nimi panować, żeby okreslić, co się zrobić da, a co jest niemożliwe; a skoro jest niemożliwe, to próba zrobienia tego doprowadzi do rezultatów najdosłowniej katastrofalnych.
No i ty tego testu nie zdałeś. To o czym chcesz ze mną rozmawiać? O tym, że trzeba zastraszyć ludzi, żeby zrobili z oceanów jedno wielkie Morze Aralskie? Bo jeśli coś klimatycznego nam w ogóle grozi, to coś takiego właśnie, kiedy zaczniemy przy klimacie nieudolnie majstrować.
Oprócz tego plącze się tu pewien problem filozoficzny zahaczający o teologię. W cywilizacji zachodniej pleni się pogląd biblijny, jakoby Bóg stworzył całą przyrodę w sześć dni i ona się pomału degenerowała od tamtego czasu. Co to znaczy? To znaczy, że istniał w przeszłości jakiś stan biosfery doskonały, a ochrona przyrody polega na przywróceniu tego stanu doskonałego, zwanego w żargonie – stanem naturalnym. Oczywiście jest to brednia, bo przyroda stwarza się każdego dnia wciąż i wciąż na nowo, a człowiek ze wszystkimi jego gazami cieplarnianymi jest kolejnym przyrody elementem i nigdy nie było żadnego stanu naturalnego, który można byłoby poddać ochronie.
Pytanie kontrolne do exetera jest takie: czy należy jechać w dżunglę i uczyć dzikie szympansy języka migowego (da się), żeby one zdołały potem na własną rękę rozwinąć jakąś realną kulturę i protocywilizację, czy też czynić tego nie lza?
Proszę exetera, ja tam bajkę opowiedziałem, a nawet bajki dwie. Wtręt o pięciu metrach mułu w słojach był testem na zrozumienie tych bajek. Gdybyś je zrozumiał, tobyś się znarowił, że nagle obśmiewam detaliczne dane naukowotechniczne i zaczął wykazywać ich rzetelność. Bo morał z bajek jest taki, że nauka z techniką to nie jest prosty cep, tylko multum drobnych szczególików, które trzeba koniecznie znać i nad nimi panować, żeby okreslić, co się zrobić da, a co jest niemożliwe; a skoro jest niemożliwe, to próba zrobienia tego doprowadzi do rezultatów najdosłowniej katastrofalnych.
No i ty tego testu nie zdałeś. To o czym chcesz ze mną rozmawiać? O tym, że trzeba zastraszyć ludzi, żeby zrobili z oceanów jedno wielkie Morze Aralskie? Bo jeśli coś klimatycznego nam w ogóle grozi, to coś takiego właśnie, kiedy zaczniemy przy klimacie nieudolnie majstrować.
Oprócz tego plącze się tu pewien problem filozoficzny zahaczający o teologię. W cywilizacji zachodniej pleni się pogląd biblijny, jakoby Bóg stworzył całą przyrodę w sześć dni i ona się pomału degenerowała od tamtego czasu. Co to znaczy? To znaczy, że istniał w przeszłości jakiś stan biosfery doskonały, a ochrona przyrody polega na przywróceniu tego stanu doskonałego, zwanego w żargonie – stanem naturalnym. Oczywiście jest to brednia, bo przyroda stwarza się każdego dnia wciąż i wciąż na nowo, a człowiek ze wszystkimi jego gazami cieplarnianymi jest kolejnym przyrody elementem i nigdy nie było żadnego stanu naturalnego, który można byłoby poddać ochronie.
Pytanie kontrolne do exetera jest takie: czy należy jechać w dżunglę i uczyć dzikie szympansy języka migowego (da się), żeby one zdołały potem na własną rękę rozwinąć jakąś realną kulturę i protocywilizację, czy też czynić tego nie lza?
