kmat napisał(a): W walkach koczowników i rolników w dłuższej perspektywie możliwe są dwa scenariusze. Albo koczownicy rolników podbijają, zostają arystokracją i asymilują się do osiadłego trybu życia, albo też przegrywają, a wtedy bardzo szybko zostają zaorani równo z trawą, przez rolników czy innych koczowników. Ale scenariusz, w którym koczownicy doszczętnie zniszczyli jakąś większą osiadłą społeczność w historii wydarzył się chyba tylko raz w XX wiecznym Darfurze.
Ależ zdarzało się nieraz, na przykład Mongołowie w XIII wieku całkowicie zniszczyli państwo Tungutow, większe i ludniejsze od ówczesnej Polski.
https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Xixia
Ogólnie aż do czasów, gdy powszechność broni palnej wyrównała szanse, rolnicy nie mieli żadnych szans z koczownikami w środowisku stepowym. Z kolei koczownicy musieli trzymać się stepów, bo tylko one zapewniały wyżywienie ich stadom, a więc i im. Przez całe tysiąclecia istniał układ w którym jedni nie mogli w żaden sposób pobić drugich na dłuższą metę.
Inna sprawa, że Dothrakowie nie bardzo realistycznie Martinowi wyszli. Siłą wszystkich realnych koczowników były oddziały konnych łuczników. Taką taktykę przyjęli (gdy tylko "wynaleźli" konie) nawet Apacze i inne plemiona amerykańskiej prerii, choć nie mieli żadnych wzorców, co oznacza, że jest ona po prostu uniwersalna i zdroworozsądkowa. Tymczasem Dothrakowie wyraźnie gardzą bronią dystansową, jak również pancerzem i tarczami. Na mój gust horda Dothraków powinna rozbić się nie tylko o jakichś Nieskalanych, ale o każdą wystarczająco liczną zbieraninę kmiotków z bambusowymi dzidami. Natomiast niewystarczająco liczna zbieranina kmiotków powinna po prostu skryć się za murami warowni i pierdzieć ogólnie w kierunku Dothraków, aż ich konie wyżrą całą trawę w okolicy i będą musieli sobie pójść, co nie potrwa długo w przypadku stu tysięcy koni (o wyzywieniu ich jeźdźców nie wspominając).

