Cytat:Niemiec nie wykupił, polityk nie ukradł, wolny rynek nie zabił. Prywatyzacja w Polsce była tak chaotycznym procesem, że do dzisiaj nie wiemy, ile firm sprzedaliśmy, ale wyszła nam na dobre.
(...)
Poglądy na prywatyzację ewoluowały razem z drogą, jaką obierali w III RP politycy. W „Gazecie Pomorskiej” z października 1990 r. można znaleźć relację ze spotkania Jarosława Kaczyńskiego, wówczas senatora, który wyborcom w Toruniu tłumaczy, że w gospodarce trzeba definitywnie zniszczyć układ nomenklaturowy przez szybką i szokową prywatyzację. Dziś Kaczyński jest liderem partii rządzącej, która zatrzymała wszystkie procesy sprzedaży majątku państwowego, a sam przez lata powtarzał, że „co prywatyzacja, to afera”. Na drugim biegunie jest Leszek Balcerowicz, który od lat na sztandarach niesie hasła odpolitycznienia spółek Skarbu Państwa i znalezienia dla nich prywatnego inwestora, który będzie się kierował tylko rachunkiem zysków i strat. W podejściu do prywatyzacji pozostał bezkompromisowy.
(...)
Wiele osób wyrobiło sobie zdanie o procesie przekształceń państwowych zakładów w prywatne przedsiębiorstwa po 1989 r. Jak się okazuje, było to tym łatwiejsze, że to, co się działo z firmami po upadku PRL, owiane była mgłą niewiedzy. Rozpędzić ją postanowiła grupa polskich ekonomistów. Sprawdzili, jak to naprawdę było z tym państwowym majątkiem na początku lat 90., jakie były jego losy, gdy w gospodarce przybywało wolnego rynku, a ubywało centralnego planowania.
(...)
– Nasze państwo, rozpoczynając na początku lat 90. prywatyzację, nie miało żadnego rzetelnego rejestru majątku – zwraca uwagę Peter Szewczyk. Patrząc jednak z perspektywy czasu, procesy przekształceń własnościowych całkiem nam się udały. Gdybyśmy tylko jeszcze wiedzieli, co, komu i za ile sprzedaliśmy. Może wtedy wokół prywatyzacji nie narosłoby tyle mitów i nie przylgnęło do niej tyle epitetów.
(...)
Dlatego relatywnie dużą wiedzę mamy tylko o procesach przekształceń własnościowych, które toczyły się pod skrzydłami MSP. Chociaż i tutaj są lata, kiedy ministerstwo przyznaje się do 200–250 transakcji, a badający prywatyzację ekonomiści mają zdiagnozowane i potwierdzone lata, kiedy z państwowych rąk w prywatne przeszło nawet 500 podmiotów.
– To nie znaczy, że ktoś ten majątek rozkradł. Po prostu nie zadbano o stworzenie bazy, a dokumenty, jak to mają w zwyczaju, pewnie jeszcze gdzieś leżą po szufladach i archiwach – przyznaje Joanna Tyrowicz.
(...)
– Usłyszeliśmy masę historii poszczególnych zakładów. To są często opowieści o ambitnych planach zakończonych sukcesem. Wśród zakładów, których losy zidentyfikowaliśmy, niemal 70 proc. zostało sprywatyzowanych i funkcjonuje do dziś, choć najczęściej pod inną nazwą. Zlikwidowano ok. 30 proc. spośród tych, których historie udało nam się zidentyfikować – mówi Tyrowicz. Tyle że nie dla każdego sektora te statystyki wyglądają tak samo. Na przykład w tekstyliach zlikwidowano zakłady dające ok. 60 proc. miejsc pracy w tym sektorze, co skądinąd potwierdzają liczne anegdoty, najczęściej z Łodzi. – Fajne zakłady produkujące wysokiej jakości bawełnianą pościel upadały, bo Polacy po 1989 r. pragnęli pościeli kolorowej, a kierownictwo zakładu zamiast kupić kolorową drukarkę do bawełny czekało, aż gusta Polaków się zmienią. Nie doczekali się, zakład stracił płynność i upadł, choć od strony produkcji nie brakowało mu ani wydajności, ani zdolności wytwórczych, a jedynie wydanych w odpowiednim momencie 10 tys. dol. na drukarkę do bawełny – opowiada Peter Szewczyk.
(...)
Przeżywalność prywatyzowanych firm była jednak bardzo duża i znacznie wyższa niż biznesów, które wówczas powstawały do zera. Likwidacja przedsiębiorstw miała miejsce w największym stopniu w dekadę po rozpoczęciu procesów prywatyzacyjnych. Gdyby zsumować wszystkie miejsca pracy albo cały kapitał, który „zlikwidowano” wskutek upadłości zakładów państwowych, to przez całą pierwszą dekadę dotknęło to łącznie ok. 20 proc. całości, a w latach 2000–2001 zlikwidowano następne ok. 20 proc.
– Historie o rozkradaniu majątku i upadłościach na ogromną skalę w pierwszych latach transformacji są niezgodne z danymi. Po prostu do tej pory brakowało nam wiarygodnych informacji, by ocenić, jak było naprawdę
(...)
Dlaczego tak głęboko zakorzeniło się w społecznej pamięci połączenie prywatyzacji z rosnącymi bezrobociem? Jednym wyjaśnieniem może być to, że te zakłady, które rzeczywiście upadły na początku przekształceń własnościowych, były „żywicielami” całych miast, więc ich bankructwo jest traumą, doświadczeniem, o którym każdy pamięta. Po drodze zaś wyolbrzymia się fakty i proporcje. Innym wyjaśnieniem jest to, że większość zakładów, która przetrwała, funkcjonuje pod inną nazwą, włączona w przedsiębiorstwo kojarzące się z czymś innym, czasem zmienił się też profil ich działania. Pierwotny zakład zniknął więc ze zbiorowej świadomości.
(...)
Na pewno możemy obalić kolejny mit. Tym razem z tych najpopularniejszych, czyli przyszedł Niemiec i nas wykupił. Okazuje się, że nie taki bauer potężny, jak się wydaje. Ogółem z firm, których losy udało się odtworzyć po upadku PRL, około jednej trzeciej zostało sprzedanych kapitałowi zagranicznemu. Nawet analizując takie wskaźniki, jak zatrudnienie czy wartość aktywów, mniejszość prywatyzacji odbyła się na rzecz tzw. nierezydentów.
– Wiemy, że podmioty, które były sprywatyzowane do przedsiębiorstw zagranicznych, miały większą przeżywalność niż te sprzedane na rzecz kapitału krajowego. Tak więc upada mit, jakoby zagraniczni gracze kupowali polskie firmy tylko po to, żeby je zamknąć i w ten sposób ograniczyć ryzyko powstania konkurencji – wyjaśnia Piotr Szewczyk.
To, że więcej przedsiębiorstw pod zagranicznymi menedżerami przetrwało, nie znaczy jednak, że obcy kapitał lepiej sobie radził, jeśli chodzi o zarządzanie. Częściowo za ich lepszymi wynikami stoi to, że stawał do przetargów na podmioty, które miały większy potencjał lub były w lepszej kondycji. Z czasem jednak korzyści z prywatyzacji zagranicznym inwestorom ujawniły się w większym stopniu: wyższe tempo wzrostu wydajności, wyższe płace i wyższy wzrost zatrudnienia w tych firmach utrzymuje się do dziś. Jak wskazują raporty o rynku pracy Narodowego Banku Polskiego, choć przedsiębiorstwa z kapitałem zagranicznym stanowią dziś ok. 10 proc. firm w Polsce, to generują aż 80 proc. wzrostu funduszu płac. Po części może to wynikać z know-how, jaki ze sobą przywiozły w postaci technologii czy kadry zarządzającej lepiej znającej wolnorynkowe reguły gry.
(...)
Jaki z tego morał?
Niemal 30 lat po rozpoczęciu transformacji nadal nie wiemy, w przypadku których zakładów się pomyliliśmy, a w przypadku których niewiele dało się zrobić. Rzutuje to też na bieżącą politykę przemysłową i nakręcanie iluzji dotyczących tych czy innych branż przyszłości i motorów dalszego rozwoju. Wreszcie, nie da się też prowadzić rozsądnej polityki spójności, bo identyczne mity pokutują na temat zagłębi biedy i bezrobocia.
Nie wyciągnęliśmy także wniosków z samego procesu prywatyzacji, a ok. 1 tys. firm w Polsce – mniejszych i większych – ma państwo za istotnego akcjonariusza. Badacze z GRAPE i UW po zgromadzeniu danych zabierają się teraz za weryfikację, która droga do prywatyzacji okazała się najbardziej owocna. Badanie znów będzie również pionierskie.
– Prywatyzacja jest jak małżeństwo – czasem się udaje, a czasem nie. Nie ma co tego procesu demonizować, trzeba go dobrze zrozumieć, by w przyszłości nie powielać tych samych błędów – podkreśla Joanna Tyrowicz.
http://biznes.gazetaprawna.pl/artykuly/1...-mity.html
The Phillrond napisał(a):(...)W moim umyśle nadczłowiekiem jawi się ten, kogo nie gnębi strach przed nieuniknionym i kto dąży do harmonijnego rozwoju ze świadomością stanu rzeczy
“What warrior is it?”
“A lost soul who has finished his battles somewhere on this planet. A pitiful soul who could not find his way to the lofty realm where the Great Spirit awaits us all.”
.

