Dwa Litry Wody napisał(a): Ja widziałbym to w następujący sposób:
1. Każdy obywatel państwa po osiągnięciu określonego ustawą wieku otrzymuje prawo głosu, które ma postać posiadającego indywidualny numer dokumentu
2. Dokument taki, podobnie jak akcje, podlega swobodnemu obrotowi na giełdzie na czysto komercyjnych zasadach i w związku z tym może być wedle uznania nabywany lub zbywany przez podmioty, które mogą z praw wyborczych korzystać tj. przez posiadające obywatelstwo takiego kraju osoby fizyczne.
3. W dniu głosowania obywatel rejestruje i wykonuje posiadane prawa głosu.
System taki pozwalałby na zwiększenie siły głosu osób faktycznie zainteresowanych wpływaniem na politykę państwa umożliwiając jednocześnie osobom niezainteresowanym wyborami (w Polsce jest to niemal połowa osób uprawnionych do głosowania) na spieniężenie prawa z którego i tak nie zamierzają korzystać. A wszystko likwidacji powszechności prawa wyborczego i tworzenia cenzusów (np. cenzus wykształcenia), które faworyzowałyby takie czy inne grupy społeczne.
Znaczy, postulujesz legalizację kupowania głosów, tylko nie jednorazowo, ale ryczałtem. Doprawdy nie wiadomo, czemu nikt na tak proste rozwiązanie nie wpadł. Pewnie z tego samego powodu, z ktorego lekarze uparcie odmawiają terapii przez wlewy litrów roztworu witaminy C.
DziadBorowy napisał(a): Skoro nawet 3/4 Polaków ma duże problemy z czytaniem ze zrozumieniem to poprzeczka elitarności postawiona jest dość nisko.
Ja na przykład często mam problemy z czytaniem ze zrozumieniem bełkotu. Czy to będzie korpobełkot, czy bełkot postmodernistyczny, czy bełkot neokatechumenalny. Wystarczy sformułować "test" przy użyciu bełkotu, a będziemy mieli pewność, że zaliczą go tylko członkowie właściwej sekty. Oni wprawdzie też nie rozumieją, ale znają na pamięć.
pilaster napisał(a): Jednak cena czasu jest inna - wysoka dla kogoś z wyżyn społecznych, osoby zdolnej pracowitej i oszczędnej, a inna - niska dla meneli, którzy na wybory mogą chadzać choćby z nudów. Dla tych pierwszych butelka bełtu jako alternatywa dla głosowania nie jest pociągająca, dla tych drugich, wręcz przeciwnie.Ale dla meneli jest taka sama, co dla niewykształconego niemenela utrzymującego ciężko chorą matkę, a dla kogoś z wyżyn społecznych, osoby zdolnej pracowitej i oszczędnej taka sama, co dla synka tej osoby żyjącego z tego, że jest synkiem. Nie wiem więc, czemu akurat takie kategorie pilaster chciałby połączyć. Tymczasem właśnie sam wysiłek polezienia na wybory jest porównywalny. Biedny może poświęcić ten czas na zarobienie 10 zł albo na wydanie 10 zł. Bogaty może ten czas poświęcić na zarobienie 1000 zł albo na wydanie 1000 zł. Tymczasem gdyby wprowadzić cenę stałą, choćby 10 zł (ale to 10 zł chyba w konstytucji musiałoby być wpisane, bo nie wiem, co by powstrzymało władze przed podwyższaniem tego haraczu tak jak każdego innego), to biedny ma wybór: wybory albo musztarda, a bogaty ma... no w sumie dla niego to jak dla biednego grosik. Czemu to wolnosciowiec pilaster pragnie aby biedni dawali na państwo większą część swych dochodów, niż bogaci? Dla ich dobra zapewne?
Cytat:Jak napisał Dziad - oddanie głosu ważnego wymagałoby uważnego przestudiowania instrukcji w ilości ok. 3-4 tys znaków. Powinno wystarczyć. I nie ma potrzeby zmieniania sposobu z wyborów na wybory.
Po pierwsze - zrozumienie instrukcji od partii wcale nie będzie dużo łatwiejsze niż zrozumienie instrukcji od komisji wyborczej. Po drugie takich zdeterminowanych i oddanych wyborców, wbrew powierzchownemu mniemaniu, nie jest wcale tak dużo.
Egzaminy proponowane przez Dziada to niepotrzebna i potencjalnie podatna na manipulacje, komplikacja. Egzaminem powinien być sam akt głosowania.
Jeśli rzeczywiście eliminacja ludzi głosujących na spis treści może zmienić wynik wyborów, to jestem za - na gorsze raczej nie zmieni. Ale chciałbym zobaczyć jakieś dowody na to, że ludzie głosujący na spis treści ORAZ niebędący przy tym zdyscyplinowanymi sekciarzami rzeczywiście wybierają tę czy inną partię częściej, niż ludzie ogólnie piśmienni.


