W nawiązaniu do dyskusji o kinie niemym załączam wywiad mu poświęcony. Widzę, że już masz sporo recenzji na blogu. Przy wolnej chwili przysiądę i zobaczę czy coś trafia w moje gusta.
Cytat:MARTA BAŁAGA: Słyszałam, że twoja fascynacja niemym kinem zaczęła się bardzo wcześnie. Po raz pierwszy odkryłeś je jeszcze jako dziecko, gdy natrafiłeś w telewizji na serię prezentowaną przez samą Lillian Gish.
JAY WEISSBERG: Miałem wtedy chyba 11 lat. Tak się nimi zachwyciłem, że nakłoniłem rodziców, by pozwolili mi przemycić telewizor do sypialni. Nie potrafili zrozumieć, dlaczego w kółko oglądam te stare filmy, ale ja od razu odkryłem w nich coś wyjątkowego. Miały w sobie tyle wizualnego piękna. Towarzyszyła im muzyka, ale i tak skupiałem się przede wszystkim na obrazie. Do dziś powtarzam wszystkim, że dopiero za pośrednictwem niemego kina jesteśmy w stanie docenić to, co nadeszło potem. Te filmy zmuszają cię do uwagi. Nie twierdzę jednak, że wszystkie są doskonałe.
Aki Kaurismäki powiedział kiedyś, że odkąd zaczęto skupiać się na słowach, opowiadane historie utraciły czystość, a kino niewinność. Więc w 1999 roku sam nakręcił sobie niemy film, „Juhę”. Zgadzasz się z tym?
Nie wiem, czy do końca zgadzam się z tą „niewinnością”. Te filmy nigdy nie były niewinne – nawet dzisiaj potrafią wydać się dość skandaliczne. Wszystko, co robił Ernst Lubitsch, opierało się na seksie. Wszystko! W jego filmach zawsze chodziło o ukradkowe spojrzenia, ukryte pragnienia i zaciągnięcie kogoś do łóżka. Jedyne, co się zmieniło, to nasze spojrzenie. To dlatego postrzegamy je dziś jako niegroźną ramotkę.
Jak dziadziusia, który – choć walczył na wojnie i przeżył cztery żony – teraz tylko siedzi spokojnie w kącie i sączy herbatę?
To idealne porównanie [śmiech].
Moja babcia przyszła na świat w 1900 roku. Zmarła, kiedy byłem zaledwie nastolatkiem, ale zdążyłem bardzo dobrze ją poznać. Więc od momentu, gdy ludzie oglądali tylko takie filmy, wcale nie upłynęło aż tyle czasu! Nieme kino jest nam znacznie bliższe, niż mogłoby się wydawać.
Także dlatego, że ówczesne gwiazdy pod wieloma względami bardzo przypominały naszych celebrytów. Weźmy taką Polę Negri – jej wizerunek przetrwał znacznie dłużej niż jej kariera.
całość
http://www.dwutygodnik.com/artykul/7748-...esady.html
The Phillrond napisał(a):(...)W moim umyśle nadczłowiekiem jawi się ten, kogo nie gnębi strach przed nieuniknionym i kto dąży do harmonijnego rozwoju ze świadomością stanu rzeczy
“What warrior is it?”
“A lost soul who has finished his battles somewhere on this planet. A pitiful soul who could not find his way to the lofty realm where the Great Spirit awaits us all.”
.

