pilaster napisał(a): Zgodność książkowej fabuły z modelem matematycznym jest imponująca, a zmiany, które Brooks wprowadził, aby uatrakcyjnić odbiór dzieła – minimalne. Pierwsza faza wojny, zwłaszcza okres od pacjenta zero do Wielkiej Paniki, została nieco wydłużona, ale potem już żadnych odchyłek nie ma. W ciągu 2-3 miesięcy, giną wszyscy, którzy nie znaleźli jakiegoś schronienia. Kolejne 2-3 kwartały to rozpaczliwa obrona stref bezpieczeństwa i innych schronień przed napierającymi hordami umarlaków. Wreszcie po roku od początku inwazji, ocalali ludzie zyskują nad przeciwnikiem na tyle dużą przewagę taktyczną, że mogą rozpocząć jego systematyczną eksterminację. Jednak cudów nie ma. Na każdego żywego jeszcze człowieka przypada w tym momencie ponad czterech zombiaków i ich tępienie trwa dziesięciolecia. A dopóki nie wyginą wszystkie, powrót ludzkiej populacji do życia bez antyzombiakowych fortyfikacji i broniących ich posterunków nie jest możliwe. Historia opowiedziana przez Brooksa jest wprost dokładnym rozwiązaniem modelu L-V.
Co ciekawe, nie jest jednak ów model nigdzie w książce wzmiankowany, nawet przez bohatera, który ową zwycięską strategię wymyślił.
Wniosek z tego, podobnie jak z wcześniejszych rozważań dotyczących struktur galaktycznych imperiów, może być straszliwy: niektórzy humaniści, na przykład autorzy rozrywkowej fantastyki, mogą intuicyjnie dojść do poprawnych wniosków w ogóle bez znajomości formalnej matematyki.
Piszę "formalnej", bo oczywiście matematykę zna każdy. To, co się dzieje w ludzkim (i pozaludzkim) mózgu, jest jakoś na matematyce oparte. Ale prehistoryczny łowca, który w ciągu sekundy wylicza punkt przecięcia oszczepu lecącego po paraboli z trajektorią biegnącej sarny tak, aby sarna się w nim znalazła, nie musi wcale wiedzieć, że wylicza. Tak samo dobry twórca fikcji potrafi intuicyjnie ustalić, co musi się dziać, żeby fabuła była "do rzeczy" i nie zawierała całkowitych nonsensów. Może to dotyczyć nie tylko fikcji.

