lumberjack napisał(a): Ale litość nie jest sprzężona z pomaganiem (może być, ale nie musi). Nie trzeba pomagać z litości.
Owszem, uważam, że nawet nie powinno się pomagać z litości.
lumberjack napisał(a): Można pomagać bezlitośnieMożna po prostu pomagać z powodu nadmiaru swojego potencjału finansowego lub "energetycznego". Jak pomogę jakimś chłopakom zerwać starą podłogę, to nie z litości, bo są np. słabi lub nie dają sobie rady, lecz dlatego, żeby praca poszła szybciej i sprawniej.
To już jest prawdziwy altruizm. Nie potrafię sobie wyobrazić pozytywniejszego charakteru relacji przy pomaganiu komuś.
lumberjack napisał(a): Jak ktoś pomoże osobie dotkniętej wielkim nieszczęściem, to nie dlatego, że owa osoba jest słaba. Może być to pomoc wynikająca z wiary w potencjał osoby otrzymującej pomoc. Taka pomoc nie jest podyktowana litością, "bo ta osoba już nic nie może" lecz tym, żeby dać takiej osobie "kopa" na nowy start, bo wierzy się w to, że ta osoba właśnie może jeszcze wiele.
I tak to powinno wyglądać.
lumberjack napisał(a): Ja to widzę na zasadzie takiej "woli mocy", której nadmiar u jednego człowieka skapuje na innych ludzi, którzy z czasem sami wyjdą z dołka; kumulują nadmiar owej mocy i sami ciągną innych w górę. To by działało trochę na zasadzie takiego łańcuszka.
Skapuje też w tym sensie, że poprawiając realia jednej osoby, która chce i potrafi podnieść jakość swojego życia, stwarza się szansę do wyeliminowania ze społeczeństwa schematów, które ludzi w różne problemy wpędzają.
O relacji Krk z państwem.
Cytat:"Polacy są zdani na łaskę księży, spośród których część nie ma żadnych skrupułów w zdzieraniu opłat od obywateli. Opłat nigdzie nieewidencjonowanych, od których państwo nie pobiera podatków, bo Kościół jest z nich zwolniony; opłat nieprzedstawianych parafianom, bo księża na ogół nie pokazują ani dochodów, ani rozchodów z czynności religijnych wiernym swojej parafii. Nic dziwnego, że raz na jakiś czas dochodzi do skandali w tych sprawach, nie mówiąc już, że sam system z punktu widzenia państwa jest skandalem. Bo jak inaczej można nazwać sytuację, w której państwo godzi się, żeby obok niego, w sposób niezależny istniał podmiot pobierający opłaty według uznania obciążające obywateli tego państwa i niemający żadnych zobowiązań (poza moralnymi) wobec tak obywateli, jak i tego państwa? Podmiot, dodajmy, mający osobowość prawną, połączony z polskim państwem umową o randze traktatu (konkordat). Władza księży Kościoła katolickiego, poza dużymi miastami i miejscowościami z cmentarzami komunalnymi, jest faktem, z którym najwyraźniej polskie państwo się pogodziło.
W codzienności polskiej prowincji Kościół ma swoje miejsce uświęcone tradycją i społecznym systemem, w którym życie ludzkie przebiega zarówno w rytmie nie tylko wydarzeń zupełnie świeckich, lecz także rytuałów religijnych. Wrosły one na trwałe w polską tożsamość i nie sposób przeprowadzić linii między tym, co wyrasta z osobistej potrzeby religijnej, a tym, co jest tylko odziedziczonym obyczajem.
Nowoczesne państwo XXI wieku nie ma prawa zakazywać lub nakazywać wiary, ale ma obowiązek realnie chronić wolność tego osobistego wyboru. Odebranie Kościołowi uzurpowanej władzy jest możliwe tylko poprzez jawność finansową i podatkową. Ten postulat prowadzi nas oczywiście do podstaw prawnych, na których ufundowano relacje Kościoła katolickiego z polskim państwem. Do konkordatu, do praktyki, jaka w tym czasie wykształciła się na jego gruncie. Jakiś czas temu Instytut Spraw Publicznych opublikował raport na temat przestrzegania konkordatu. Wynika z niego jasno, że wielokrotnie Kościół łamał zasadę leżącą u podstaw tego aktu prawnego – zobowiązania do poszanowania wzajemnej niezależności i autonomii – a użyteczność konkordatu dla państwa i obywatela w świetle praktyki postępowania Kościoła wydaje się coraz bardziej wątpliwa.
Z przyjściem do władzy PiS-u postulat rewizji konkordatu lub innej formy ograniczenia wszechwładzy księży i biskupów stał się jeszcze bardziej „teoretyczny”. PiS czerpie zyski polityczne z Kościoła, a Kościół umacnia swoją pozycję, wkraczając już jawnie w coraz to nowe obszary. Do tego obie strony wypracowały pewien opresyjny sposób demonstrowania tego dealu.
Niech przykładem będzie spotkanie na Jasnej Górze pielgrzymki Rodziny Radia Maryja w lipcu 2018 roku. Wziął w niej udział premier i wielu konstytucyjnych ministrów. Przemówienie premiera (chciałoby się powiedzieć kazanie) było jawną propagandą polityczną, podczas której Mateusz Morawiecki porównywał podkopy pod Jasną Górą robione przez Szwedów w czasie oblężenia do podkopywania Polski przez – w domniemaniu – opozycję. Wtórował mu biskup Antoni Dydycz wspierający PiS w przejmowaniu sądów. Do tej pory politycy Prawa i Sprawiedliwości oraz liczni księża i biskupi przyzwyczaili nas do tego typu imprez i dawania sobie nawzajem wyrazów poparcia, ale tym razem przekroczono wszelkie granice.
Katolicki dziennikarz i publicysta Szymon Hołownia napisał potem w mediach społecznościowych, że jeśli Kościół wziął ślub z PiS-em, to musi się liczyć, że będzie owdowiały po następnych wyborach (lub jeszcze następnych). Ten proces, w którym Kościół bez żenady tworzy razem z partią rządzącą sojusz polityczny, spotykał się z ostrą krytyką ze strony nie tylko wierzących świeckich, lecz także księży (żeby wspomnieć tylko dominikanina Ludwika Wiśniewskiego). To jasne, że ten alians jest dla państwa problemem i zaciera jego świecki charakter. Ale to w długiej perspektywie większy problem dla Kościoła – postrzegany jako partyjny zapłaci za to cenę w postaci odwracania się od niego (nie tylko młodych) wiernych i przyspieszy sekularyzację społeczeństwa. Traktować więc należy to zjawisko raczej w kategoriach pokoleniowo-politycznych niż trwałej tendencji, mimo jego ewidentnej szkodliwości. Utrwalanie bowiem przez Kościół propagandy politycznej PiS-u, że kto nie popiera tego ugrupowania, nie jest tym samym Polakiem-katolikiem, to dorzucanie do pieca paliwa wzajemnych animozji i dzielenie społeczeństwa według kryteriów z gruntu fałszywych i o złych skutkach.
https://opinie.wp.pl/panstwo-teoretyczne...821674625a
The Phillrond napisał(a):(...)W moim umyśle nadczłowiekiem jawi się ten, kogo nie gnębi strach przed nieuniknionym i kto dąży do harmonijnego rozwoju ze świadomością stanu rzeczy
“What warrior is it?”
“A lost soul who has finished his battles somewhere on this planet. A pitiful soul who could not find his way to the lofty realm where the Great Spirit awaits us all.”
.


Można po prostu pomagać z powodu nadmiaru swojego potencjału finansowego lub "energetycznego". Jak pomogę jakimś chłopakom zerwać starą podłogę, to nie z litości, bo są np. słabi lub nie dają sobie rady, lecz dlatego, żeby praca poszła szybciej i sprawniej.