Faktem jest, że Smarzowski jest najwybitniejszym, chociaż niejedynym, przedstawicielem "polskiej szkoły syfu", zgodnie z którą film ma przedstawiać śmieci, rzygi, wódę, kurwy, śmieci, pety, wszy, złodziejstwo, błoto a na to wszystko jeszcze wysypane śmieci. Być może chodzi o to, aby każdy widz po wyjściu z kina tryskał optymizmem i radością, że u niego jest lepiej. A może, żeby poczuł się jak jakiś święty, który dostrzega dobro i człowieczeństwo w menelu. Trzeba brać poprawkę na charakterystykę tego stylu i trochę odfiltrować, aby dostrzec, że pod warstwą śmieci filmy jednak mają także jakąś treść. Aczkolwiek jest dla mnie zrozumiałe, że nie każdy ma ochotę.


