neuroza napisał(a):Wiarę przejawiam w życiu na codzień - wierzę w siebie, w bliskich, w osiągniecie celów życiowych itd. Natomiast wiarę we wszelką transcedencję odrzucam, chociaż nie wyklucza się ona z agnostycyzmem absolutnie. Ale wyobrazić sobie taką wiarę jest dla mnie dość łatwo.Jak rozumiesz wiarę? Czy potrafisz wyobrazić sobie siebie jako wierzącego? Jak by to wyglądało?
U mnie pojawiają się jakieś myśli i emocje, ale ja jestem tym, który te myśli i emocje widzi, obserwuje, jest ich świadomy. Nie jestem w stanie wskazać "O, to jest moje przekonanie, w to wierzę". Cokolwiek wskażę, to nie będzie tym. Przyznaję, że u mnie agnostycyzm ma zatem drugie, głębsze dno.
Gdy wyobrażam sobie siebie jako wierzącego, to jest do dla mnie wizja infantylna, zaślepiona. "O tak, to jest święta racja". Widzę w wyobrażeniu siebie jako wchodzącego kompulsywnie w pewną zawężoną perspektywę, jako przylegającego do pewnych klapek na oczach. Zatem odczuwam coś takiego jako - dla mnie - regres (w tym energetyczny skurcz, zaciśnięcie się w sobie). Dla mnie wiara jest jak przylgnięcie do udawania.
No chyba że mówimy o pewnej ufności, intuicji. Taka rzecz jest jednak minimalistyczna, bo tylko do celów praktycznych - podobnie jak w programie 12 kroków. Istnienie pewnej Siły Wyższej, bo taki model pozwala ubrać w słowa te niezwykłe qualia, które mnie intuicyjnie prowadzą.
No ale to tylko model. Palec pokazujący na księżyc nie jest księżycem. A powrót do przylgnięcia do jakichś dogmatów (czyli coś co robiłem przez większość swojego życia) - odczuwam, że dla mnie byłby to jakiś infantylny anankastyczny regres. Gdy ktoś namawia mnie do wiary, odbieram to jako namawianie abym wszedł w tryb obsesyjno-kompulsyjny. Abym zaczął udawać. Abym uległ natrętnej emocjonalnej presji. Abym uległ złemu duchowi.
Tak, złemu duchowi, bo nie mam nic przeciwko używaniu modeli teistycznych. To nie znaczy jednak, że mylę mapę z terenemTraktuję je jak pewne modele, które się sprawdzają w jakiejś mierze w praktyce. Myślę, że podobnie jak Jordan Peterson
Twoje wywody są dość dziwne, szczególnie, że deklarowałeś się wcześniej być teistą.
@E.T.
1. Tak.
2. Doświadczenie mistyczne na tyle wyraźne, iż nie można w żadnym wypadku go wziąć za iluzję lub wytwór wyobraźni. Było wielu w historii, którzy twierdzili, że takiego doznali - ja nie jestem skłonny dać im wiary, ale jakbym takowe przeszedł, to dowiedziałbym się definitywnie o istnieniu Boga.
Niemal na pewno tak się nie stanie, jednak nie można tego wykluczyć.. Agnostycyzm może się tyczyć wyłącznie chwili obecnej; zakładać, że zdobycie pewnej wiedzy na temat transcendencji w przyszłości może stać się możliwe.
Ignostycyzm (który - jak rozumiem - reprezentujesz) zapomina, że o ile można na stoprocent wykluczyć możliwość zdobycia wiedzy np. o liczbie brachiozaurów na świecie w momencie ich wyginięcia, to Bóg, o ile istnieje i jest Opatrznością, zawsze może komuś dać wiedzę o sobie poprzez objawienie, niezależnie, jakby to nieprawdopodobnie nie brzmiało. Totalnie niewykonalnym jest tylko dowiedzenie się o nieistnieniu Boga - a więc sensu poznawczego jest pozbawione pytanie „czy Boga nie ma?”


Jak rozumiesz wiarę? Czy potrafisz wyobrazić sobie siebie jako wierzącego? Jak by to wyglądało?
Traktuję je jak pewne modele, które się sprawdzają w jakiejś mierze w praktyce. Myślę, że podobnie jak Jordan Peterson