Kolejny dobry wywiad Sroczyńskiego - http://next.gazeta.pl/next/7,151003,2414...#s=BoxOpMT
Cytat:Co właściwie jest nie tak ze światową gospodarką?
Po pierwsze góra długów. Dramatycznie wygląda wskaźnik zadłużenia sektora prywatnego, czyli firm i gospodarstw domowych. W historii światowej gospodarki tak duży wzrost prywatnego długu zawsze zapowiadał gigantyczne kłopoty. Tak było przed Wielką Depresją w latach 30. i podobnie przed ostatnim kryzysem. W niektórych krajach - jak Wielka Brytania - nie chodzi tylko o kredyty hipoteczne, ale też o zadłużenie na kartach kredytowych. Jest ono pod pewnymi względami bardziej niebezpieczne, bo wyżej oprocentowane.
Jeśli miałabym narysować wykres prywatnego zadłużenia, to linia idzie do góry od lat 80., w kryzysie 2007-2008 roku nieco spada, teraz znów błyskawicznie rośnie.
Dlaczego?
Bo kredyt jest tani. Przez 10 lat po kryzysie prowadzono niekonwencjonalną politykę pieniężną, która polegała na utrzymywaniu zerowych, a nawet ujemnych stóp procentowych. Banki centralne w Wielkiej Brytanii, Unii Europejskiej i w USA postanowiły zarzucić rynek łatwo dostępnymi kredytami, które miały rozruszać inwestycje i przywrócić wzrost PKB.
No i udało się.
Ok. Jeżeli mamy niskie stopy procentowe to popyt na zadłużenie wzrasta. Ci, którzy mogą zakwalifikować się do pożyczki, dostają większą zachętę, żeby kredyt wziąć. Tyle że kredyt ma licznik i mianownik. Licznik to suma kredytu, a mianownik - dochody, z których ten kredyt się spłaca. I jeżeli spojrzymy na mianownik, to jest fatalnie. Dochody zdecydowanej większości grup społecznych nie wzrastają tak szybko jak wzrasta dług.
To po co ludzie te kredyty biorą?
Bo w dzisiejszym kapitalizmie szwankuje podział kapitał-praca. Ekonomiści od kilku lat zażarcie dyskutują o tym problemie. Tłumaczyć?
Tak.
Jeśli jakaś firma produkuje na przykład krzesła, to z punktu widzenia ekonomii wytwarza za każdym razem tzw. wartość dodaną. Jest to przychód ze sprzedaży krzeseł pomniejszony o wszystkie koszty zewnętrzne takie jak surowce czy energia. Następnie wartość dodaną dzielimy na tę część, która trafia do pracowników w formie wynagrodzeń i na akumulację finansową, czyli zysk właściciela. Od początku istnienia kapitalizmu główny spór dotyczy właśnie tego podziału. Gdy właściciele kapitału mają większą siłę, wtedy do pracowników trafia mniej. A gdy pracownicy są silniejsi - na przykład organizują się w związki zawodowe - wtedy płace rosną, a zyski właścicieli są nieco niższe. Powojenny sukces państw Zachodu polegał między innymi na tym, że pilnowano podziału kapitał-praca. Dbano, aby pracownicy byli wystarczająco silni i płace rosły razem z produktywnością.
Jeśli zsumujemy wartość dodaną wytworzoną przez wszystkie firmy, możemy obserwować jak ten podział - na pensje pracowników i zyski właścicieli kapitału - wygląda na poziomie całej światowej gospodarki. Dane są niepokojące. Systematycznie spada udział płac w światowym PKB, a zwiększa się część, która trafia do kapitału. To oznacza, że nawet gdy cały tort rośnie - czyli gdy mamy wzrost gospodarczy - sytuacja ludzi żyjących z pracy nie musi się poprawiać. W wielu krajach Zachodu PKB rośnie, giełdy zwyżkują, ale realne dochody klasy średniej tkwią w stagnacji. I to od kilku dekad. Jednocześnie rosną koszty przyzwoitej edukacji dzieci i usług zdrowotnych, więc ludzie czują się zmuszeni żyć na kredyt. Nie mają wyjścia, jeśli chcą zachować standard życia na podobnym poziomie.
Dlaczego udział płac w światowym PKB spada?
Głowi się nad tym połowa ekonomistów.
Zjawisko trwa od lat 80., kiedy zaczęto prowadzić politykę neoliberalną i ograniczono wpływ rządów na gospodarkę. Politycy są jacy są, ale przynajmniej wybieramy ich demokratycznie. Gdy mieli narzędzia, żeby ingerować w gospodarkę, mogli to robić w imieniu dużych grup wyborców, czyli klasy średniej. Państwo pilnowało, żeby wzrost płac nie omijał większości. Dziś po dekadach deregulacji rządy uważają, że z problemem stagnacji płac niewiele można zrobić. „To nie nasza sprawa, tylko wolnego rynku” - mówią politycy.
Biznes jest motywowany zyskiem, szuka więc tańszej siły roboczej. Raz będzie to przenoszenie produkcji do Chin, Bangladeszu, a innym razem sprowadzanie do Wielkiej Brytanii imigrantów z Polski.
Dopóki rodzimy się i umieramy, póki światło jest w nas, warto się wkurwiać, trzeba się wkurwiać! Wciąż i wciąż od nowa.

