Napiszę ci tak Lampart: Oto cytat z książki ''Od bakterii do Bacha'':
''(„Ci prostaccy scjentystyczni redukcjoniści! Nie mają pojęcia, jak nieudane są ich marne usiłowania, by zrozumieć świat znaczenia!”). Te diagnozy są często uzasadnione. Nie brakuje żałosnej paplaniny wydobywającej się z ust obrońców, lecz obawy, które ich motywują, nie są czczymi fantazjami. Ci, którzy uważają, że hipoteza Cricka jest nie tylko zdumiewająca, ale i głęboko odrażająca, rozumieją coś ważnego, a nie brak także antydualistycznych filozofów i naukowców, którzy jeszcze nie pogodzili się z materializmem i szukają czegoś pośredniego, czegoś, co faktycznie może się przyczynić do postępów w nauce o świadomości, nie będąc ani jednym, ani drugim. Sęk w tym, że zwykle błędnie to opisują, rozdmuchując to jako coś głębokiego i metafizycznego [5][4*] .''
Widać, że podejście autora do tematu metafizyki w jakiejś mierze (dużej, małej, w każdym razie jednak jakiejś) polega na podaniu dowodu przez tych ''wielkich głosicieli o istnieniu metafizyki''. Problem autora polega na tym, że nie zastanowił się mocniej nad tym, że do osiągnięcia wiedzy metafizycznej potrzebne są specjalne narzędzia, dość możliwe, że w tym nawet sam mózg. Do stworzenia narzędzi trzeba szkolenia, a jakość tego szkolenia zależna jest już od czynników bardzo głębokich.
Sfera umysłu, która zajmuje się metafizyką jest tak mało opisywalna, że ciężko się buduje na tym dowody. Zdrowo i pokornie myślący filozof powinien też zacząć się z tym godzić. Einstein swoje dowody mógł publikować na cały glob, jak sam trafnie napisałes - według mnie też jest to zarąbiste. To teraz pytanie dla ''fanatyka nauki'' (nie piszę tu o tobie, żeby była jasność):
Jeżeli jakiś człowiek po dziesięcioletniej, samotnej wyprawie, wrócił z bagażem doświadczeń i zacznie się nimi stopniowo dzielić wśród ludzi, to czy oni dzięki temu również nabędą te doświadczenia? - Nie, bo to trzeba przeżyć. Tak się nie da. Ile im opisze ten człowiek to im opisze, ale bez jaj, żeby rozpisywał się wzorami matematycznymi i jakimis hiperbolami o tym. Dowód uzyskuje się podczas aktu specjalnej sfery umysłu do tego przeznaczonej. W anamnezie jest co nieco o tym, ale z tego co cytowałem osiagnięcie jej wymaga długich zmagań. Oto cytat z tekstu Karola Wilczyńskiego o naukach Platona:
Właśnie tutaj masz mowę o wiedzy niepisanej. Chodzi o to, że nawet jakby się dało poznać wszystkie prawa fizyki to obok niej będzie nienaruszona wiedza niepisana, jako odrębna przestrzeń wiedzy i zarazem jako nauka, a nie mniemania. Musiałbyś się wgłębić.
''(„Ci prostaccy scjentystyczni redukcjoniści! Nie mają pojęcia, jak nieudane są ich marne usiłowania, by zrozumieć świat znaczenia!”). Te diagnozy są często uzasadnione. Nie brakuje żałosnej paplaniny wydobywającej się z ust obrońców, lecz obawy, które ich motywują, nie są czczymi fantazjami. Ci, którzy uważają, że hipoteza Cricka jest nie tylko zdumiewająca, ale i głęboko odrażająca, rozumieją coś ważnego, a nie brak także antydualistycznych filozofów i naukowców, którzy jeszcze nie pogodzili się z materializmem i szukają czegoś pośredniego, czegoś, co faktycznie może się przyczynić do postępów w nauce o świadomości, nie będąc ani jednym, ani drugim. Sęk w tym, że zwykle błędnie to opisują, rozdmuchując to jako coś głębokiego i metafizycznego [5][4*] .''
Widać, że podejście autora do tematu metafizyki w jakiejś mierze (dużej, małej, w każdym razie jednak jakiejś) polega na podaniu dowodu przez tych ''wielkich głosicieli o istnieniu metafizyki''. Problem autora polega na tym, że nie zastanowił się mocniej nad tym, że do osiągnięcia wiedzy metafizycznej potrzebne są specjalne narzędzia, dość możliwe, że w tym nawet sam mózg. Do stworzenia narzędzi trzeba szkolenia, a jakość tego szkolenia zależna jest już od czynników bardzo głębokich.
Sfera umysłu, która zajmuje się metafizyką jest tak mało opisywalna, że ciężko się buduje na tym dowody. Zdrowo i pokornie myślący filozof powinien też zacząć się z tym godzić. Einstein swoje dowody mógł publikować na cały glob, jak sam trafnie napisałes - według mnie też jest to zarąbiste. To teraz pytanie dla ''fanatyka nauki'' (nie piszę tu o tobie, żeby była jasność):
Jeżeli jakiś człowiek po dziesięcioletniej, samotnej wyprawie, wrócił z bagażem doświadczeń i zacznie się nimi stopniowo dzielić wśród ludzi, to czy oni dzięki temu również nabędą te doświadczenia? - Nie, bo to trzeba przeżyć. Tak się nie da. Ile im opisze ten człowiek to im opisze, ale bez jaj, żeby rozpisywał się wzorami matematycznymi i jakimis hiperbolami o tym. Dowód uzyskuje się podczas aktu specjalnej sfery umysłu do tego przeznaczonej. W anamnezie jest co nieco o tym, ale z tego co cytowałem osiagnięcie jej wymaga długich zmagań. Oto cytat z tekstu Karola Wilczyńskiego o naukach Platona:
''(...)Jednak i tutaj badanie, doprowadzone ostatecznie do wniosków na temat natury filozofii (por. Szlezak 1997: 61), jest podporządkowane ćwiczeniom duchowym, co zresztą sam Sokrates wielokrotnie powtarzał. Nie chodziło mu bowiem o badanie czegokolwiek innego niż siebie (230a1-5), ewentualnie innych, którzy mogą posiadać prawdę (278cd) – ostatecznie więc liczy się wiedza prowadząca do pogłębienia działań wynikających z troski o siebie, niezależnie od jej źródła (por. mit o dębie – 275b). Wiedza ta jednak, podobnie jak w przypadku rapsodii, nie może być ugruntowana na mowach i piśmie – traci wówczas walor odpowiedniego „przepracowania” i uzasadnienia. W micie o Theucie nie chodzi zatem o krytykę pisma jako takiego, czy też obronę własnych dzieł, ale raczej (...) pokazanie jakie zasady rządzą zdobywaniem rzetelnej wiedzy o dobru oraz właściwą troską o siebie. Jest zaś nią pragnienie uczenia się, zdobywania nowej wiedzy przede wszystkim o sobie. Zasada niewiedzy, którą przedstawiłem w pierwszym rozdziale, jest dlatego jedyną i zarazem najtrwalszą zasadą metafilozoficzną. Wprowadzona w dosyć prosty sposób w dialogach wczesnych stała się nie tylko podstawą osobistej troski o siebie (rozumienie etyczne), ale też – jak sądzę – wyznacza również strukturę naszych schematów pojęciowych, które – mówiąc językiem teorii mnogości – muszą być „otwarte”, tj. gotowe na przyjęcie nowych przekonań i odrzucenie starych (rozumienie epistemologiczne).(...)''
Właśnie tutaj masz mowę o wiedzy niepisanej. Chodzi o to, że nawet jakby się dało poznać wszystkie prawa fizyki to obok niej będzie nienaruszona wiedza niepisana, jako odrębna przestrzeń wiedzy i zarazem jako nauka, a nie mniemania. Musiałbyś się wgłębić.

