Vanat napisał(a):Oczywiście, jeśli nie sprawdzasz twierdzeń naukowych i przyjmujesz je na wiarę, to dla kogoś takiego nauka może być formą religii, ale to wynika jedynie z woli takiego wyznawcy, bo gdyby chciał, mógłby posprawdzać.Nie, nie, nie i jeszcze raz nie. Nie: "gdyby chciał". Gdyby umiał, to by posprawdzał. A musiałby umieć trzy rzeczy: (1) wyszukać papier naukowy o interesującym go problemie, (2) przeczytać go ze zrozumieniem, najprawdopodobniej w obcym języku, (3) powtórzyć rozważania i wykonać rachunki, czyli wcześniej zjeść tony podręczników. Maciej tego w oczywisty sposób nie zrobił i nie potrafi. On zresztą w ogóle - skoro już podniosłem kwestię prawdy - nie zamachuje się na naukę jako taką. On w ogóle nie ma o nauce pojęcia, nigdy się z nią nie zetknął. On się zetknął z debilnymi artykulikami na portalach """popularyzatorskich""" i nieco mniej tylko debilnymi książczynami pop-sci, w których stoi jak wół: naukowcy to, naukowcy tamto, jakie to piękne i cudowne (wielkość Darwina).
W takim kontakcie rzeczywiście można odnieść wrażenie, że nauka to jest kult, a ci mityczni naukowcy to jakaś bezforemna masa musztrowana przez tajną elitę kapłańską ze swoją Radą Mędrców i świętym Darwinem, wokół którego narosły dogmaty. Ale to jest temat na całą dyskusję, tym razem poważną: w jaki sposób popularyzować naukę, jakim językiem to robić. Bo język, jaki jest przyjęty w amerykańskich publikacjach, jakimi nas się zaraża (dobre, bo hamerykańskie! Hameryka, panie!), jest skrojony dla i, podejrzewam, przez debili.
