Socjopapa napisał(a): Jak już mówiłem, nie znam się, ale czy to na pewno takie złe? Potrzeby dzieci z problemami są inne, niż dzieci bez problemów na tyle wyraźnych, że kończą się orzeczeniem, a mimo ograniczeń liczebności dzieci z problemami, zależnie od ich rodzaju, mogą rozwalać całą grupę.
Ale to samo masz zawsze, przecież są uczniowie mniej zdolni i bardziej zdolni. Wszystko chyba zależy jak mocno ogranicza to orzeczenie. W wielu przypadkach myślę, że taka osoba mogłaby skorzystać bez szkody dla innych. No i zmieniła się tu jedna rzecz - osoby z mocniejszymi orzeczeniami mogły część lżejszych zajęć mieć w klasie (powiedzmy jakaś plastyka itp) a przedmioty twarde takie jak np matematyka w trybie indywidualnym. Z tego co kojarzę PIS skasował tą opcję.
Cytat:O właśnie. W jakimś podcaście okołoedukacyjnym padło kiedyś pytanie jaka część nauczycieli poszukuje nowych metod docierania do uczniów. Padła odpowiedź, że sądząc po chęci do jeżdżenia na konferencje, szkolenia itd. o takiej tematyce to raptem 2,3 tysiące. Dla osadzenia w kontekście: nauczycieli wg ostatnich w miarę pewnych danych jest 600 tysięcy...[/quote]
Wypowiem się jako osoba, która ma w rodzinie nauczyciela, więc co nieco wie z pierwszej ręki. Sądzę, ze na tym podcaście ktoś po prostu wyrażał swój ból tyłka, że jego konkretne szkolenie nie spotkało się z zainteresowaniem. Takich szkoleń jest masa i większość nauczycieli przez nie przechodzi kilka razy na drodze awansu zawodowego bo zwyczajnie są one do tego awansu wymagane. Ponadto są jeszcze obligatoryjne kilkugodzinne szkolenia podczas rad pedagogicznych, gdzie poruszana jest ta tematyka - w zakresie od metod aktywacyjnych po neurologiczne podstawy przyswajania wiedzy. Te metody są nauczycielom doskonale znane.
Dlaczego zatem nie są tak często stosowane jak by się chciało? Prosta sprawa - przeładowana podstawa programowa. Nauczyciel rozliczany jest przede wszystkim z jej zrealizowania. Treści do zrealizowania (nie mylić z nauczeniem) jest zbyt dużo i ciężko wyrobić się z tym w ciągu roku. A przy klasycznym wykładzie w stylu nauczyciel mówi a dzieci słuchają da się przerobić (znowu proszę nie mylić przerobić z nauczyć) dwa trzy razy tyle niż przy metodach "nowych" wymagających po prostu dostosowania do tempa przyswajania wiedzy przez ucznia. Dlatego właśnie metody mniej skuteczne wygrywają z tymi lepszymi. Potrzeba by tu albo zwiększyć liczbę godzin w szkole albo znacząco odchudzić podstawy programowe. Dzieci siedzą w szkole i tak długo - więc pozostaje ta druga opcja. Tymczasem co minister i nowa podstawa to mamy do czynienia z upychaniem do niej "nowych niezbędnych rzeczy"
W ten sposób nauczyciele się nie wyrabiają i nie dość, że nie mogą stosować nowych metod, muszą przerzucać część pracy na ucznia do zrobienia w domu, dzieciaki są przemęczone a rodzice są wkurzeni, że "szkoła niczego nie uczy i dzieciak musi się uczyć w domu". Do tego co cztery lata przychodzi nowy minister z nowymi świetnymi pomysłami i stawia ten cały ten bajzel do góry nogami, mieszając go wcześniej intensywnie - oczywiście potęgując tylko problemy.
"Wkrótce Europa przekona się, i to boleśnie, co to są polskie fobie, psychozy oraz historyczne bóle fantomowe"

