kilwater napisał(a): Co do samej nawigacji, to Sofeicz ma po części rację, większość typów statków ma obowiązek używać map elektronicznych (ECDIS). Nie są to zwykłe rastrowe kopie tradycyjnych map papierowych (chociaż taki system jest też w użyciu), ale tzw. mapy wektorowe. W skrócie- taka mapa jest "żywa", wszystko się pięknie skaluje przy zoomowaniu, można z menu kontekstowego odczytać dodatkowe informacje, ma "warstwy", które możesz konfigurować. Decydujesz ile danych chcesz zobaczyć, żeby nadmiar detali nie zaciemnił Ci obrazu. Możesz dodawać własne informacje na osobnej warstwie, tego używa się najczęściej przy robieniu planu podróży- nanosisz informacje dotyczące zmian kursu, ograniczeń prędkości, strefy bezpiecznej głębokości i rejony w które przy aktualnym zanurzeniu lepiej omijać.
Możesz otrzymać informacje dotyczące pływów, prądów pływowych i stałych, nawet są nakładki pogodowe. Ale z tym już się robi mały burdel na ekranie.
Aktualnie system bazuje na elipsoidzie WGS84.
Dlaczego Sofeicz ma rację po części:
Przepisy nadal wymagają używania dwóch niezależnych metod określania pozycji. GPS to jedna, nawet jak masz 2 osobne odbiorniki. Drugą może być nawigacja terestryczna, czyli klasyka w postaci zabawy w namiary, kąty lub z pomocą radaru- odległości. Namiar daje Ci jedną linię pozycyjną, odległość- okrąg pozycyjny. Na przecięciu otrzymasz pozycję. Tak,linia przetnie okrąg w dwóch punktach, teoretycznie dostaniesz dwie pozycje. Ale zawsze tylko jedna ma sens, druga wypada albo na lądzie, albo w miejscu gdzie nie masz prawa być. Kontrola pozycji to proces ciągły i jak jedna wypadnie tam, gdzie sugeruje kurs i prędkośc, a druga 100 mil dalej, to nie masz wątpliwości.
Oczywiście im więcej linii pozycyjnych, tym dokładniejszy pomiar. Tylko należy pamiętać, że to zajmuje czas...masz do wyboru dowiedzieć się gdzie byłeś 15 sek temu ( szybkie dwie linie), albo 15 minut temu (na przykład używając eleganckiej metody pomiaru kątów płaskich,która da Ci pozycję bez potrzeby mierzenia odległości do obiektów).
Tu może o astronawigacji troszeczkę. Bardzo lubiłem jako młody żagiel, GPS był wtedy w powijakach. Trzaskało się gwiazdki. Tu dowiesz się, gdzie byłeś 30 albo 60 minut temu, zależy ile gwiazd złapiesz. Obliczenia robiło się na kartce, najpierw nanosiło się "słupki" wzorów, a potem wpisywało i przeliczało dane. Trwało trochę jednak, ale na środku Atlantyku jakąś rozrywkę dobrze mieć. Konieczne było przeliczenie opóźnienia, przecież każda gwiazda była złapana w innym momencie, a statek cały czas płynął. Ale jaka satysfakcja, gdy na koniec wyszły "szprychy", czyli 5-6 linii pozycyjnych przecinających niemal ten sam punkt
Jednak trzeba mieć na to czas, na tłocznym jak Krupówki Morzu Północnym nie ma szans na astro. Za dużo sie dzieje, statki są też coraz szybsze.
Najprostszą chyba metodą jest zliczenie, czyli odłożenie spodziewanego dystansu na spodziewanym kursie (jeden masz z kompasu, inny rzeczywiście nad dnem, jeszcze inny po wodzie....prądy i wiatry ciągle nad tym pracują). Niedokładny, ale do zweryfikowania GPS wystarczy.
Na "swoim" statku mam dodatkowo rosyjski GLONASS, to jest liczone jako osobny system i załatwia sprawę. Jednak nadal używamy klasycznej nawigacji, terestrycznej.
Mapy papierowe trzeba wciąż mieć, mały zestaw "take me home". Na wypadek gdy elektronika pierdyknie. Mają kryć rejon pływania statku i głowne porty. Niewiele tego.
Życie na statku...zawsze jest co robić, nie ma nudy. Ja akurat od zawsze trzymam się tankowców, niewiele pływałem na "suchych". Suche to nie-tankowce po prostuCały osprzęt wymaga konserwacji, przeglądów, kalibracji, wymiany jak się zużywa. I tu komputery pomagają, tworzy się tzw. PMS- Planned Maintenance System. Często już na etapie konstrukcji, ale potem sporo sama załoga dodaje. I tu masz wszystko, zalecane daty przeglądów, kiedy to wymienić a tamto przesmarować. Każda z prac jest dokładnie rozpisana, zawiera potrzebne fragmenty z podręcznika producenta. Na statkach posiadanie takiego systemu to wymóg, tyle tego jest że nikt sam nie ogranie. Mówię o kilku tysiącach zagadnień.
Nie ma już zeszytów, karteluchów przypiętych klamerkami po całej kabinie, żeby nie zapomnieć. Siadasz rano do kompa , logujesz się do systemu i wiesz co Cie czeka. To wszystko w przelotach między portami, operacje ładunkowe to osobna bajka. Przepisy, inspekcje, audyty. Ten zawód jest chyba jedynym, który opiera się na tak wielkiej ilości międzynarodowych konwencji, ratyfikowanych przez niemal wszystkie państwa. No- te z dostępem do morza. Ale to też temat - rzeka.
No dobra, czas na aspekt rozrywkowyChyba trochę będziesz zawiedziony, hehehe. Tankowce są najczęściej objęte polityką "zero alkoholu", czyli...zero. Nawet jak zejdziesz w porcie na ląd. Wejście na terminal ładunkowy nie jest proste, bramki, kontrole. Wyczują, że piłeś- dostaniesz balonik. Delikwent najczęściej zaraz poleci do domu, ale to nie koniec. Idzie skarga na firmę, że nie egzekwuje przepisów. Jest to jawne, dostępne i inni kontrahenci momentalnie reagują. Często następstwem jest zerwanie kontraktu na przewóz, straty idą w miliony. Nietrudno zgadnąć, że armatorzy mają na tym punkcie bzika.
Dziwki i te sprawy? Chyba tylko w Afryce jeszcze przychodzą pod statek. Ale trzeba mieć nierówno pod sufitem, żeby tam próbować zaliczyć. Brazylia to też ryzyko, tyle że tam naprawdę ciężko się oprzećChociaż....ja już inaczej na to patrzę chyba niż młodsze roczniki. Jeśli się kiedy spotkamy przy piwie, to może się wyspowiadam z grzechów własnej młodości
![]()
![]()
![]()
Jest też inny aspekt- nie ma czasu. Obowiązków dużo, załogi coraz mniejsze. W portach tankowiec załatwiany jest szybko, to się przelicza na gotówkę konkretną bardzo. Do tego nieodłączne inspekcje, serwisy. Naprawdę rzadko się trafi okazja wyjść. Byłem na przykład parę razy w Barcelonie, ale na lądzie nigdy. Zawsze coś...a wieczorem chcesz po prostu walnąć się spać, bo wyjście o 3 rano przed Tobą. A pojechać do Barcelony na 2-3 godziny to pod znęcanie się nad zwierzętami podpada![]()
Jak szaleć, to jako pasażer. Na jakiejś Queen Elizabeth 2, hahaha.
-----------
Kurła,ale tego wyszło....
Konkret tekst
Częste inspekcje i przeglądy to rozumiem, ale mam nadzieję, że chociaż dobrze płacą jak nawet po wyjściu na ląd obowiązuje zasada "zero alko".Fizyk napisał(a): I w sumie jak już tak wymyślam kolejne metody, to jest jeszcze jedna wykonalna opcja, tylko wymaga wtargania teodolitu na 3 szczyty górskie i wykonania pomiarów z dokładnością poniżej minuty kątowej
Metoda jest taka: wybieramy 3 szczyty A, B, C, w odległości minimum ok. 100 km od siebie, takie, żeby były widoczne każdy z każdego. Wchodzimy z teodolitem na szczyt A i mierzymy kąt między kierunkami do szczytów B i C. Wchodzimy na szczyt B, powtarzamy analogicznie, potem na szczyt C. W efekcie otrzymujemy kąty wewnętrzne trójkąta ABC. Jeśli Ziemia jest płaska, suma tych kątów powinna być dokładnie 180 stopni. Jeśli nie jest - wyjdzie większa od 180 stopni, ale o pojedyncze minuty kątowe (dokładna wartość zależy od odległości między szczytami), dlatego potrzeba ogromnej dokładności w pomiarze kątów.
W zasadzie nie muszą to być szczyty górskie, ale muszą to być charakterystyczne punkty, widoczne z dużych odległości każdy z każdego - więc raczej poza szczytami nie zostaje wiele opcji.
Może trzeba podrzucić pomysł gościom z FECORE
EDIT: Z tego co czytam, współczesne teodolity mają dokładność nawet rzędu 0,2 sekundy kątowej. Przy takiej dokładności wystarczy pomierzyć kąty w trójkącie o polu ok. 120 km², co przekłada się na trójkąt równoboczny o boku ok. 17 km. Czyli nie trzeba nawet pchać się w góry, jeśli tylko potrafi się wykonać tak dokładne pomiary.
To co, Macieju? Wynajmujemy geodetę z teodolitem (albo wypożyczamy sam teodolit i uczymy się jego obsługi), jedziemy nad jakieś większe jezioro albo w inne miejsce gdzie widać punkty w odległościach ~20 km i mierzymy?
W tej metodzie refrakcja nie ma znaczenia, więc może być i nad wodą
Ciekawe zresztą, czy dałoby się znaleźć już wykonane wyniki pomiarów na tego rzędu odległościach. Może Sofeicz będzie w stanie coś podesłać?
EDIT 2: O proszę, co znalazłem:
https://en.wikipedia.org/wiki/Ramsden_su...nstruments
Cytat:Typical distances in the Anglo-French survey were less than 20 miles (32 km): at that distance one second of arc corresponds to lateral or vertical displacements at the target station of approximately 7 inches (17 cm). No other theodolite could match this precision at that time. It was the first instrument to be able to measure the spherical excess of large survey triangles.No, Macieju. Już pod koniec XVIII wieku powstały przyrządy, które były w stanie zmierzyć - i mierzyły! - "spherical excess", czyli "nadmiar" sumy kątów wewnętrznych trójkątów wynikający z kulistości Ziemi. Czyli tak jak lubisz - czysta geometria powierzchni, czysta geodezja - i nawet przy pojedynczych trójkątach już wychodzi, że Ziemia jest kulą. Od ponad 200 lat!
Co Ty na to?
Pogoniłem do e-sklepu i taki teodolit kosztuje 5 kafli a te wyższej klasy jak Leica Builder 500 Total Station Set kosztują aż 35000zł za sztukę... 35 tysiaków, ło matko, drogo! Chyba szkoda kasy tylko po to by Macieja przekonywać, ale może da się gdzieś pożyczyć takiego teodolita.



Chociaż....ja już inaczej na to patrzę chyba niż młodsze roczniki. Jeśli się kiedy spotkamy przy piwie, to może się wyspowiadam z grzechów własnej młodości 