lumberjack napisał(a): Ale jako odludka nie powinno cię to martwić.
Samotność nie jest ciężka do przetrwania. Samotność jest fajna. Można odpocząć psychicznie od wszystkiego.
Samotność a samotność w tłumie to są dwie odrębne kategorie. Mnie samotność przynosi ulgę, ale samotność w tłumie jest nieznośna, bo towarzyszy mi wtedy dojmujące poczucie nieadekwatności. Zamknięta w czterech ścianach żyję w błogiej nieświadomości tego, jak obcy są mi inni ludzie. Jak doskonale się czują we własnym towarzystwie, pasują do siebie jak puzzle, bez żadnego przygotowania, gładko się w siebie wciskają, tworząc naturalne, spontaniczne więzi. A ja żeby w ogóle utrzymywać pozory jakiegoś towarzyskiego obycia (w szkole i pracy to mus, żeby przetrwać), muszę w to włożyć szalenie dużo wysiłku, a efekt jest marny. W takich momentach uświadamiam sobie, że mój wybór samotności nie jest dobrowolny, to nie jest tak, że ja sama sobie wybrałam samotność, mając w pogardzie socjalny motłoch - ja jestem skazana na samotność, bo nie potrafię tworzyć związków z ludźmi. Tylko to tłumaczy moje cierpienie, kiedy stykam się z tymi puzzlami. Podświadomie chciałabym być takim puzzlem, ale wiem, że to jest ponad moje możliwości, więc spierdalam w samotność jak świnka morska do kryjówki. Dopiero zaczynam sobie zdawać sprawę z tego, jak bardzo jestem żałosna. A najlepsze jest to, że nawet mnie to trochę bawi. Ale to pewnie kolejny mechanizm obronny.
