towarzyski.pelikan napisał(a): Miałam taką najlepszą kumpelę w liceum, metalówa, outsiderówa, o bardzo wrażliwej duszy, razem pisałyśmy wiersze i teksty piosenek, ona grała na gitarze i pięknie malowała. Minęło zaledwie kilka lat, a zmieniła się nie do poznania. Jak się z nią spotkałam po latach, jako studentka, to … nie miałam z nią o czym rozmawiać. Z osobą, z którą miałam przecież tyle wspólnego, którą postrzegałam jako pokrewną duszę. Wymalowana, trwała, obcisłe, seksowne ubranie i nadawała z dumą o tym, ze jest "najlepszą dupą na Polibudzie" (kobieta, która jeszcze niedawno nazwała pustakiem koleżankę, która wzięła udział w konkursie miss...) i ględziła o kosmetykach, ile wkłada w to, żeby "wyglądać jak człowiek". Miałam wrażenie, jakbym została zamrożona ileś lat temu, rzeczywistość się zmieniła i teraz zostałam odmrożona nie ogarniając, co się wokół mnie dzieje. To było nasze ostatnie spotkanie, którym zniszczyłam moje wspomnienie pięknej przyjaźni.Widziałem parę razy coś takiego. Faza pierwsza - wrażliwa introwertyczka, zwykle w jakichś undergrundowych klimatach, faza druga - dyskotekowa ekstrawertyczka. Zwykle po tym była faza trzecia - cicha, nie zwracająca na siebie uwagi dobra żona, bliższa fazie pierwszej.
Mówiąc prościej propedegnacja deglomeratywna załamuje się w punkcie adekwatnej symbiozy tejże wizji.

