To ja poproszę o jakieś zjawisko nadprzyrodzone, które dałoby się, mówiąc obrazowo, zamknąć w klatce i przewieźć do laboratorium, żeby tam się dało dokonać badań i opisu. Bo jak długo zjawiska nadprzyrodzone będą się wydarzać w sposób nieoczekiwany, niepowtarzalny i niemożliwy do zreplikowania, tak długo nauka na ich temat nie będzie miała niczego do powiedzenia. Bo nie będzie miała materiału badawczego. Jest to, proszę kolegi, elementarz metody naukowej, który nawet w książkach pop-sci wykładają. A kolega go nie zna. A się mądruje.
Natomiast konflikt między nauką a religią rzeczywiście istnieje, tylko że on nie polega na tym, na czym koledze się wydaje. Otóż podejście naukowe jest takie: "słuchajcie, Bóg istnieje; teraz sprawdźcie moje wyniki, bo ja w to nie wierzę". Natomiast podejście religijne jest takie: "słuchajcie, Bóg istnieje; teraz będziecie posłuszni, albo was kurwy pozabijam". W takiej sytuacji naukowcy po prostu schodzą religiantom z drogi. A że życie samych religiantów coraz mniej zależy od niezrozumiałych zjawisk naturalnych, a coraz bardziej od instytucji czysto ludzkich, to i religia traci pomału na znaczeniu, bo po prostu trudno się modlić do ZUSu, żeby tę rentę cholerną jednak dał.
Ja, jako wyznawca, powiem koledze tak: najprawdopodobniej pewne fenomeny przyrodnicze generują w mózgu ludzkim wrażenie nabożności, w sposób najnaturalniejszy jaki tylko można sobie wyobrazić. Na tym wrażeniu nabudowują się rozmaite kulty, oczywiście pogańskie, w których można spokojnie uczestniczyć gwoli higieny myślenia, tudzież dla czystej przyjemności z życia bogatszego od życia przysłowiowego ateisty, co się tylko uchlać potrafi. Wy, wyznawcy Chrystusa, to pogaństwo żeście zanegowali w imię pokerowej zagrywki, w myśl której Chrystus złamał naturalistyczne zasady tego świata, wielokrotnie i drastycznie, i to wszystko stało się naprawdę w pewnym miejscu i czasie. Otóż taka zagrywka, skoro wam się udała, odarła świat ze świętości i zamieniła go w piekło polityki jakiej? ano najzupełniej naturalistycznej, co w końcu, po nawarstwieniu się materiału badawczego, umożliwiło rozwój nauki.
Krótko więc: zasialiście wiatr, a teraz zbieracie burzę; pobudowaliście się na skale, a ona okazała się wulkanem. Teraz przeproś i spierdalaj, a ja sobie będę wyznawał dalej...
Natomiast konflikt między nauką a religią rzeczywiście istnieje, tylko że on nie polega na tym, na czym koledze się wydaje. Otóż podejście naukowe jest takie: "słuchajcie, Bóg istnieje; teraz sprawdźcie moje wyniki, bo ja w to nie wierzę". Natomiast podejście religijne jest takie: "słuchajcie, Bóg istnieje; teraz będziecie posłuszni, albo was kurwy pozabijam". W takiej sytuacji naukowcy po prostu schodzą religiantom z drogi. A że życie samych religiantów coraz mniej zależy od niezrozumiałych zjawisk naturalnych, a coraz bardziej od instytucji czysto ludzkich, to i religia traci pomału na znaczeniu, bo po prostu trudno się modlić do ZUSu, żeby tę rentę cholerną jednak dał.
Ja, jako wyznawca, powiem koledze tak: najprawdopodobniej pewne fenomeny przyrodnicze generują w mózgu ludzkim wrażenie nabożności, w sposób najnaturalniejszy jaki tylko można sobie wyobrazić. Na tym wrażeniu nabudowują się rozmaite kulty, oczywiście pogańskie, w których można spokojnie uczestniczyć gwoli higieny myślenia, tudzież dla czystej przyjemności z życia bogatszego od życia przysłowiowego ateisty, co się tylko uchlać potrafi. Wy, wyznawcy Chrystusa, to pogaństwo żeście zanegowali w imię pokerowej zagrywki, w myśl której Chrystus złamał naturalistyczne zasady tego świata, wielokrotnie i drastycznie, i to wszystko stało się naprawdę w pewnym miejscu i czasie. Otóż taka zagrywka, skoro wam się udała, odarła świat ze świętości i zamieniła go w piekło polityki jakiej? ano najzupełniej naturalistycznej, co w końcu, po nawarstwieniu się materiału badawczego, umożliwiło rozwój nauki.
Krótko więc: zasialiście wiatr, a teraz zbieracie burzę; pobudowaliście się na skale, a ona okazała się wulkanem. Teraz przeproś i spierdalaj, a ja sobie będę wyznawał dalej...
