lumberjack napisał(a): Czasami jak czytam twoje posty, to odnoszę wrażenie, że żyjemy w jakichś innych, równoległych rzeczywistościach.
Porządny mężczyzna wybierze sobie zaradną kobietę, która znając swoją wartość będzie chciała być niezależna poprzez zarabianie własnego hajsiwa - chociażby po to, żeby nie żebrać od swojego faceta jałmużny na waciki.
No ale prawdziwa księżniczka ma przecież swoje dochody (tzn. wlasnych chłopów pańszczyźnianych) i dlatego właśnie normalny książę bierze sobie za żonę właśnie księżniczkę, a nie jakiegoś kopciucha. Chyba, że książę jest sadystą i narcyzem i lubi, jak kobieta jest od niego uzależniona.
Wydaje mi się, że pewną umiarkowaną księżniczkowość wykazuje większość normalnych, średnio feministycznych kobiet. Chodzi o wszelkie drobne gesty, jakieś otwieranie drzwi i tego typu pierdoły, ogólnie kobiety lubią być przez swojego partnera "zaopiekowane". To taka próba przed ciążą - czy potrafisz, chłopie, zająć się babką, kiedy ta będzie niezbyt sprawna fizycznie i wymagająca uwagi? Księżniczkowość, oczywiście w jakiejś umiarkowanej postaci, jest wbrew pozorom oznaką egalitaryzmu. W kulturze typowo patriarchalnej wymaga się od kobiety ciężarnej takiej samej pracy, jak zawsze (jak nie przeżyje, to trudno, widać słabe geny ma, następne pokolenia będą silniejsze), podczas gdy w kulturze "rycerskiej" kobiety traktuje się ulgowo, tak jakby same były dziećmi. Nie jest przypadkiem, że feminizm powstał w tej drugiej kulturze, a tam gdzie wciąż panuje patriarchat, jakoś nie jest popularny.
Poziom księżniczkowości w kulturze (lub subkulturze) niepatriarchalnej powinien więc być proporcjonalny do przeciętnego poziomu trudności, jakich doznaje kobieta w związku z ciążą i porodem, a tym samym odwrotnie proporcjonalny do poziomu dostępnej medycyny i opieki społecznej. Dlatego, wbrew bajkowej intuicji, ubogie kobiety są bardziej księżniczkowate od zamożnych, Ukrainki bardziej niż Szwedki itd.

