zefciu napisał(a): Poprzez koncepcję „synergii” – współpracy woli człowieka z łaską.Co to ma wspólnego z ideą zapłaty?
ZaKotem napisał(a): A to ja pomogę. Akurat mit o Adamie i Ewie świetnie współgra z ewolucjąTyle, że egoizm i instynkty agresji wynieśliśmy raczej ze świata
Po pierwsze - Adam i Ewa istnieli. Oczywiście nie znaczy to, że kiedyś
na Ziemi żyło tylko dwoje ludzi, bo to akurat jest dla mitu
nieistotne, natomiast dowiedzioną naukowo prawdą jest to, że wszyscy
współcześni ludzie pochodzą od wspólnych ludzkich przodków. Nie jest
to wcale oczywiste dla wszystkich ludzkich mitów, na przykład w
hinduskim micie Puruszy kasty zostały stworzone osobno z różnych
części ciała Puruszy - czyli bramin nie ma żadnego ludzkiego przodka
wspólnego z kmiotkiem. Istniały też różne alternatywne naukowe lub
pseudonaukowe wersje historii naturalnej człowieka - na przykład o
jakimś "niższym stopniu rozwoju" ras innych niż Anglicy. Wszystkie
okazały się kompletnie bzdurne.
Po drugie, zostało też ostatecznie dowiedzione - i to równie niedawno,
co teoria ewolucji - że pewne schematy zachowań są zakodowane w
strukturze mózgu i człowiek w żadnym wypadku nie jest jakąś tabulą
rasą, którą można dowolnie kształtować. A taki błędny pogląd naprawdę
dominował wśród ludzi wykształconych przez wieki. Tymczasem "plemienny
przesąd" o dziedziczeniu "zła", czyli instynktów agresji i egoizmu,
których nie da się tak po prostu wykorzenić odpowiednim wychowaniem i
perswazją, okazał się prawdą. Jasne, "grzechu" nie dziedziczy się w
sposób lamarckowski, jak to ukazuje biblijny mit, ale pewna zasada
pozostaje. Skłonność do zła jest zawarta w naturze człowieka i
człowiek nie jest w stanie jej z siebie usunąć, może tylko
kontrolować, a do tego jest konieczna świadomość własnej grzeszności i
moralnej niedoskonałości.
Podsumowując: wszyscy ludzie mają wspólnych przodków i po nich
odziedziczyli egoizm i nieżyczliwość. Dziś nie potrzebujemy już mitów,
aby tę prawdę pojąć, ale mit w swoim podstawowym przesłaniu okazał się
zadziwiająco zgodny z nauką.
zwierząt, nie od Y-chromosomalnego Adama i mitochondrialnej Ewy.

bert04 napisał(a): - "jeśli nie przyznaję wierze prymatu nad rozumem" nie oznacza, żeOwszem, mówimy tu o komplementarności, ale niekoniecznie o całkowitym
przyznaje się rozumowi prymat nad wiarą. Teista mówi o dwóch obszarach
poznania, przy czym świat materialny poznajemy rozumem, świat
niematerialny, właśnie.
oddzieleniu tych dwóch obszarów. Sugerowałem się tu raczej podejściem
np. JPII z Fides et ratio, czy Jacka Woronieckiego
(https://www.pch24.pl/fideizm-wypacza-wiare,37047,i.html). Wedle nich
wiara winna być racjonalna.
bert04 napisał(a): - "uznaniem niemożności pojęcia przez rozum przedmiotu wiary" - AOczywiście. Ale nie znaczy to, że wierzą w coś, co jest niezrozumiałe, czy
rozum już zna pęd i położenie elektronu? A rozum już wie, czy kot
Schroedingera żyje? Niemożność pełnego poznania istnieje także w
świecie naukowym, ale nie spędza to snu z powiek fizykom kwantowym.
Akceptują ten fakt i liczą dalej te "niepewności"
w ogóle wyklucza się z rozumem. A jeśli wierzą, no to postępują tak,
jakby jednak prymat przyznawali wierze.
bert04 napisał(a): - "jak mam wierzyć w coś, czego nie rozumiem" - normalnie, tak jakBez wyrywania z kontekstu, proszę.
wierzysz drugiemu człowiekowi. Lub nie wierzysz. Teiści wierzą w
osobowego Boga (lub bogów), więc na podstawie jego przekazu
/-ów (Objawienie) lub na podstawie innych ksiąg, objawień, praktyk czy
oświeceń kształtują swój osobisty stosunek do tej (nie-)materii.
3 możliwe sytuacje:
1. Uznaję, że rozum ma prymat nad wiarą w procesie poznania - gdy pojawia się sprzeczność pomiędzy nimi, to słucham rozumu.
2. Uznaję, że rozum i wiara są komplementarne, nie mogą ze sobą stać w sprzeczności - więc jeśli rozum czegoś nie ogarnia w tym sensie, że temu przeczy, to w to nie wierzę.
3. Uznaję prymat wiary nad rozumem. Gdy się kłócą, rozum odrzucam; albo w ogóle nie poddaję wiary pod jego osąd.
Który z tych scenariuszy najbardziej do chrześcijaństwa pasuje?
bert04 napisał(a): Według Mat 18:24 nn nasz "dług" u Boga wynosi dziesięć tysięcyTo w takim razie... zajebiście
talentów. Ponoć w starożytności to była połowa rocznego dochodu
Cesarstwa Rzymskiego. Natomiast długi, jakie mieli inni u tego
"dłużnika Boga", wynosiły 100 denarów. To jakieś cztery miesięczne
pensje. To jest miara porównawcza. Nie możemy się "wystarać" o
zbawienie, choćbyśmy od rana do wieczora same dobre uczynki spełniali,
zbawienie jest zawsze za darmo.
no nic tylko brać taką ofertę za friko, skończony frajer by to odrzucił.
Tylko gdzie tu związek z tym, co napisałem?

