Vanat napisał(a): Czyli wychowanie w ogóle nie jest możliwe? Kary cielesne mają jedynie utrzymać porządek w domu?Wychowanie za pomocą kary nie jest możliwe. Kary, jakiekolwiek, służą utrzymaniu dyscypliny, natomiast wychowuje się zawsze przez przykład.
Cytat:Na cały etat to była kucharką, praczką i sprzątaczką, a nie żadnym specem od dzieci. Dla kobiety tak zapracowanej opieka nad dziećmi sprowadzała się do dania im żreć, pilnowania, żeby nie zeżarły za dużo i dania im mietłą po łbie, jak się za bardzo kręciły po obejściu. Tak, współcześni pracujący rodzice mają więcej czasu dla dzieci, dzięki pralkom i odkurzaczom.pilaster napisał(a): Kiedy dzieci po przejściu demograficznym rodzi się mało, każdemu można poświęcić więcej uwagi.I dzięki temu, że "poświęca mu więcej uwagi", porządek w domu utrzymywany jest sam z siebie i nie trzeba karać jedynaka?
Dodatkowo dziś zapracowani rodzice, którzy odbierają dziecko o 17:00 z przedszkola, poświęcają mu twoim zdaniem więcej uwagi niż w czasach gdy matka zostawała w domu i zajmowała się dziećmi na cały etat?
pilaster napisał(a): Równocześnie wskutek rosnącej konkurencji (wsp c*N^2 w równaniu logistycznym) coraz więcej uwagi poświęcać im po prostu trzeba.
Cytat:Poświęcać w jaki sposób? Wychowywać? No ale cały czas nie wyjawiłeś dlaczego to niby wychowanie przez kary fizyczne ma być mniej skuteczne niż znęcanie się psychiczne? A może już tak podświadomie przesiąkłeś lewactwem, że za najskuteczniejsze uznajesz wychowanie bez przemocy w ogóle (bez kar i nagród)?Pierwszy raz spotykam się z opinią, że nagrody to przemoc.
Cytat:No chyba nie, bo przecież jeszcze niedawno wypisywałeś, że jest takowe prawo, że "na ludzi działają tylko bodźce", a nie ich wewnętrzne przekonania moralne, tak więc wychowanie bez warunkowania karami nie jest chyba skuteczne? Więc jeśli chcemy wychować dziecko, by odniosło sukces karać je po prostu należy?Ale chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że słowa "bodziec" i "kara" to wcale nie synonimy?
Cytat:No ale chwila, chwila... Wcześniej znikanie przemocy tłumaczyłeś wzrostem współczynnik S, a teraz nagle zniknął on całkowicie z twoich wywodów!S to parametr oznaczający jak dużo możemy zyskać na przemocy (jeśli jest niski) a jak dużo na współpracy (jeśli jest wysoki). "My" nie tylko jako my, osobnik, ale także jako my, ród. To wpływa na to, czy chcemy wychować stado dzikusów swoją liczbą miażdżące stado dzikusów somsiada, czy raczej jak najbardziej produktywnych członków społeczności.
Vanat napisał(a): Czyli dokładnie tak jak napisałem w tekście rozpoczynającym dyskusję, jeśli tylko zaistnieje konsensus co do zlikwidowania własności prywatnej, jako przyczyny pojawiania się presji uznanej za większe naruszenie wolności niż dopuszczenie do jej wywierania, to "komunizm" przestaje być sprzeczny z wolnym rynkiem, a nawet staje się urzeczywistnieniem idei wolnego rynku.
Tak więc sam przyznajesz, że jedyną miara wolnego rynku (tak jak napisałem w tekście rozpoczynającym dyskusję) jest konsensus społeczny co do systemu ekonomicznego panującego w danym społeczeństwie.
Ale po co w takim razie używać mylącego terminu "wolny rynek", jeśli tak naprawdę chodzi jedynie o poziom akceptacji społecznej dla istniejącego systemu jaki by on nie był.
Przypomniał mi się taki fragment z "Wizji lokalnej" Lema, opisujący cywilizację znacznie bardziej zaawansowaną, niż ziemska.
Energia nie kosztowała już nic, dostępna jak powietrze, a bodajże jeszcze bardziej, bo niewyczerpalna jako pobierana z przestrzeni kosmicznej.
Bezpłatność dóbr i usług dała niestety okropne rezultaty. Kto żyw gromadził góry zbędnego dobytku, silił się na szaleńcze ekstrawagancje, żeby prześcignąć blichtrem posiadania sąsiadów, krewnych, kogo się dało, a tak wyzwani też nie zakładali rąk. Przyszło budować na zapleczach domostw magazyny i składy odzieży, klejnotów, żywności, część tych dóbr bezpożytecznie niszczała, a trud ich gromadzenia stawał się jawnie nieposilny, co z kolei wtrącało nowobogackich w taką frustrację, że przestrajali pokojowe roboty na prywatne oddziały szturmowe, żeby nękać innych obywateli i doszło do potyczek, a nawet wojen literalnie domowych, jako toczonych między poszczególnymi kamienicami. O co? O nic. Przyszło wreszcie jedno miasto, już stojące w ogniu pożarów, zaryglować i rozbrajać, we wstrząsających murami eksplozjach bomb i kartaczy.
Niby z góry było wiadomo, że absolutny dobrobyt korumpuje absolutnie, znaleźli się jednak idealiści–optymiści wierzący, że lud wrychle się wyszumi. Obecny system, wprowadzony z górą sto lat temu, zadał kłom tamtym idealnym rojeniom. Każdemu obywatelowi przyznaje się kwantum energii do zużycia w ciągu roku. Może ją zużyć na co chce. Można więc obrócić przydział w trzysta tysięcy par spodni ze złotymi lampasami albo w górę czekolady o marcepanowych urwiskach, albo w dziewięćset platynowych latapterów zmuzyfikowanych i tak nagłośnionych, że gdy już nikną za horyzontem, słychać jeszcze ich jerychońską muzykę, lecz nikt już tak obłędnie nie trwoni zasobów, bo trzeba się liczyć z wydatkami, a przydziału nie można zaoszczędzić ani łączyć go z przydziałami innych osób, żeby nie doszło do powstania jakichś tajnych koalicji czy innych wywrotowa zorientowanych zrzeszeń. To, co potrzebne, powołują do chwilowego bytu, a po użyciu wyłączają jak my światło elektryczne. Nie ma żadnych unikalnych przedmiotów i jako podarunek może posłużyć tylko całkowicie oryginalna informacja —o czymś takim, czego nikt jeszcze nie ma, bo nie słyszał o tym i sam też na to nie wpadł. Upominkiem może być więc jedynie coś na kształt przepisu albo recepty. W gruncie rzeczy prawdziwie nowych informacji tego rodzaju nie ma, boż wszechmożliwe tkwią w komputerowych spisach dóbr, a ich niedostępność wynika jedynie z przeraźliwego nadmiaru skomasowanych wiadomości.
W sytuacji, kiedy dzięki jakiemuś futurystycznemu perpetuum mobile energia jest za darmo, wartość rynkowa rzeczy materialnych spada do zera. W takim wypadku społeczeństwo może się zdecydować na nacjonalizację środków produkcji - czyli po prostu komunizm - z racji nadmiaru tych środków. Skoro wartość przedmiotów materialnych dąży do zera, rośnie względna wartość własności intelektualnej, a potem także tego, co dziś dopiero zaczyna być dostrzegane przez prawo - "własności emocjonalnej". W takim społeczeństwie wolność gospodarczą będzie się postrzegać jako wolność obrotu informacją, sztuką i poglądami, natomiast wolność obrotu rzeczami będzie całkowicie nieistotna i ten drobiazg będzie można poświęcić, jeśli będzie to z korzyścią dla obrotu dobrami niematerialnymi.
Wolność gospodarczą mierzymy tym, jak duża część naszej własności podlega dowolnemu obrotowi. Komunizm może być niesprzeczny z wolnością gospodarczą wtedy i tylko wtedy, gdy dobra skomunizowane (w tym wypadku środki produkcji dóbr materialnych) będą stanowić nieistotnie małą część dóbr, które cenimy i mamy ochotę wymieniać. Uwspólnienie zasobu ma sens w przypadku jego nadmiaru, kiedy efektywność jego wykorzystania nie ma znaczenia, a nigdy w przypadku jego rzadkości.
Wszelkie regulacje państwowe ograniczają wolność gospodarczą w jakimś zakresie, ale mogą (choć nie muszą) doprowadzić do jej zwiększenia w innej dziedzinie.

