Łazarz napisał(a): Skwantyfikujemy niebezpieczeństwo, na jakie naraża się Pani Katarzyna wybierając samochód. Załóżmy że jest kobietą w średnim wieku, jeździ ostrożnie swoją małolitrażową skodą. Wybierzmy dłuższą trasę, tak ponad trzysta kilometrów, z Warszawy do Wrocławia. W bezdusznej matematyce ubezpieczeniowej śmierć Pani Katarzyny jest przedstawiana jako strata czterdziestu osobolat, dla uproszczenia czterdziestu lat. Śmierć Pani Katarzyny z prawdopodobieństwem dziesięciu procent to strata czterech lat, i tak dalej. Wreszcie skwantyfikowane ryzyko śmiertelnego wypadku Pani Krystyny na trasie Warszawa-Wrocław to około dwadzieścia pięć minut, mniej niż odcinek telenoweli. Kalkulacja ta uwzględnia ponadprzeciętną wypadkowość na polskich drogach, bo analogiczne obliczenia dla Europy Zachodniej dawałyby wynik nawet poniżej dziesięciu minut.
Nawet jeśli Pani Katarzyna popełnia błąd w rozumowaniu – ale o tym za chwilę – raczej zgodzimy się, że błąd ten jest niezbyt kosztowny. Albo i wcale: jeśli bowiem skwantyfikujemy prawdopodobieństwo wypadku do wymiaru czasu, to powinniśmy uwzględnić w tejże kalkulacji i sam czas podróży. Według nawigacji trasę z Warszawy do Wrocławia samochód pokonuje w trzy i pół godziny. Najszybszy pociąg jedzie cztery godziny i pięćdziesiąt minut, powinniśmy jeszcze doliczyć coś na logistykę, bo nie każdy mieszka naprzeciw dworca. Zatem jeśli ktoś wybiera pociąg, argumentując, że jest co prawda wolniejszy, ale bezpieczniejszy od samochodu, to popełnia błąd trzykrotnie większy, niż popełniła Pani Katarzyna.
I ten oracz z Bożej łaski ma być guru bezwykształciuchów? Przecież to porównanie kompletnie różnych wartości. Przecież godzina spędzona w pociągu to nie jest skrócenie życia o godzinę! W pociągu można czytać książkę, albo obejrzeć film, albo gapić się w okno i myśleć o seksie, albo nawet, są jeszcze tacy dziwacy, porozmawiać z drugim człowiekiem. Trzeba być naprawdę kosmitą, żeby sądzić, że wyżej wymienione czynności nie różnią się od śpiączki.
Cytat:No, cóż – zripostuje ktoś – nawet jeśli nie jesteśmy w stanie rzetelnie oszacować ryzyka udanego zamachu terrorystycznego w Polsce, to chyba możemy przyjąć, że jest ono ekstremalnie małe, o wiele mniejsze niż ryzyko śmierci w wypadku samochodowym? Owszem, to prawda, ale przyjrzyjmy się jeszcze raz, o jakim ryzyku mówimy w przypadku Pani Katarzyny. Czy o abstrakcyjnym ryzyku, że tego dnia padnie ofiarą zamachu? Czy o mniej abstrakcyjnym ryzyku, że padnie ofiarą zamachu, podróżując pociągiem? Czy wreszcie o jeszcze mniej abstrakcyjnym ryzyku, że _padnie ofiarą zamachu, podróżując pociągiem, do którego wsiada dwóch podejrzanych pasażerów?_ To są zupełnie inne ryzyka, które może dzielić kilka rzędów wielkości.
Może. Więc niech pan oracz spróbuje oszacować choćby ten rząd wielkości. Jakie jest prawdopodobieństwo bycia ofiarą zamachu w takim pociągu, do którego wsiada dwóch pasażerów, którzy według pani Katarzyny są podejrzani? Autor orania nawet nie próbuje tego policzyć, tylko autorytatywnie stwierdza, że w pizdu duże.
Gdyby ktoś chciał na serio, a nie w sposób oracza, polemizować z Napiórkowskim, to powiedziałby tak: pani Katarzyna najpewniej popełniła błąd nie w swoim postępowaniu, ale w jego uzasadnieniu. Strach przed podejrzanymi typami w pociągu jest bowiem jak najbardziej uzasadniony - ale nie chodzi tu o ryzyko śmierci, tylko o ryzyko bycia okradzionym - co kierowcom zdarza się wielokrotnie rzadziej, niż pasażerom pociągów. Decyzja o uniknięciu jazdy pociągiem ze względu na ryzyko kradzieży mogła być słuszna, tylko jej uzasadnienie nie. Zazwyczaj bowiem podejmujemy decyzję na podstawie emocji, a post factum swoje decyzje uzasadniamy "racjonalnie". To zaś, co jest "racjonalne" może być już kształtowane przez otoczenie.

