ZaKotem napisał(a): Chociaż również jestem zdania, że wolność i własność są nierozerwalnie związane, to całkowite utożsamienie tych pojęć, jak ci się przypadkiem zrobiło, jest jednak trochę niezgodne z ich powszechnym rozumieniem. Nie wiedziałem, że jesteś aż tak skrajnym ultralibertasem.
Nie jestem ultraliberałem, tak jak nie jestem komunistą.
Przyjąłem jedynie, że wolność to "brak przymusu, możliwość zachowywania się zgodnie ze swoją wolą" a "zgodnie ze swoją wolą" oznacza między innymi dowolne dysponowanie dobrami.
Przyjmuje także, że definicją własności jest możliwość dysponowania dobrem, którego jest się właścicielem, zgodnie ze swoją wolą.
Nic więc mi się "przypadkiem nie zrobiło", ale jest to w pełni świadoma istota mojego wywodu.
Uważam także za moralnie uzasadnione i społecznie pożyteczne, by własność podlegała ograniczeniom, czyli by właściciel mógł nią dysponować jedynie w pewnych granicach.
Ultraliberał (jak rozumiem) uznawałby, że właściciel nie może być ograniczany w dysponowaniu swoja własnością.
Jeżeli dobrze rozumiem intencję kolegi Żeńca (a mogę ich nie rozumieć, bo jego wywody są dla nie mocno niejasne i okraszone masą "filozoficznych" dygresji nie na temat), to próbuje mi on wyjaśnić, że to bez sensu, bo nawet najbardziej zapiekli ultraliberałowie uznają konieczność ograniczania wolności dysponowania własnością.
W pełni się z nim zgadzam, ale w związku z tym nie uznaje ich za ultraliberałów, ale za "krypto socjalistów", bo nie istnieje żadna obiektywna, wynikająca z definicji wolności czy własności granica mówiąca, gdzie kończy się "wolność mojej pięści a zaczyna wolność twojego nosa".
Jak rozumiem Żeniec stawia tu na "poczucie dobrowolności" ale równocześnie od razu odmawia jakiejkolwiek próby zdefiniowania owego "poczucia", bo jest ono, jak każde inne pojęcie, z natury nieostre i podobnie jak z pojęciem "czasu", który nie wiadomo czym jest, a jednak się go mierzy, to jeśli nie "udajesz głupka" i nie masz "złej woli" to przecież wiesz czym ono jest i nie trzeba tego tłumaczyć.
Ja natomiast uważam, że skoro granica tego czym jest "dobrowolność" a więc i "wolność" nie jest ostra, to podlega społecznej reinterpretacji, w ramach której grupy dysponujące przewagą, mogą narzucać swoje rozumienie granic wolności reszcie społeczeństwa i w ten sposób realizować swoje interesy. Tak wiec ideologia liberalizmu jest z natury formą manipulacji.
Mój wniosek z powyższych rozważań jest taki, że nie ma co fetyszyzować wolności, a wszelkie mierzenie "wolności", jakimikolwiek wskaźnikami nie ma sensu i jest jedynie narzędziem manipulacji.

