Nie jestem teistą, ale mogę ci zreferować wizję zaświatów dość wybitnego teisty, jakim był C.S.Lewis. Oczywiście najlepiej sam przeczytaj jego książeczkę "Podział ostateczny". Z zastrzeżeniem, że to jest tylko właśnie wizja, czyli poezja, metafora i alegoria, a nie żaden realistyczny opis, który istnieć nie może. Jak dla mnie jego wizja i tak jest dosyć naiwna, ale jest jedyną, która jednocześnie próbuje zachować zgodność z dogmatami chrześcijaństwa, w tym i katolicyzmu, a nie przypomina opisu państwa totalitarnego.
Ogólnie jest tak: jeśli rzeczywiście wolność wyboru i kreatywność jest twoim priorytetem, to żaden problem - możesz to wybrać i żadne diobły nie będą cię kłuć widłami w dupę. Masz nieśmiertelność, nieograniczone zasoby i rób se co chcesz. Tylko że inni ludzie też mają nieograniczone zasoby. I okazuje się, że niczym, co stworzysz, nie zdobędziesz szacunku innych, bo każdy ma swoje kredki i sam jest swoim najswojszym kreatorem. Niczego nie sprzedasz komuś, komu niczego nie brakuje. Ludzie stopniowo oddalają się od siebie i stają się opryskliwymi odludkami, popadając w depresję. W każdej chwili teoretycznie możesz z tego zrezygnować i postanowić "no dobra, nie umiem sam dojść do szczęścia, niech mnie Ktoś poprowadzi". Ale im więcej czasu spędzasz w "grzechu", w samolubstwie, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że uznasz swoją małość i zaakceptujesz przewodnika. Teoretycznie jest to więc decyzja odwracalna, ale prawdopodobieństwo jej odwracalności w nieskończoności dąży do zera, chociaż w każdym konkretnym momencie jest niezerowe.
Ogólnie jest tak: jeśli rzeczywiście wolność wyboru i kreatywność jest twoim priorytetem, to żaden problem - możesz to wybrać i żadne diobły nie będą cię kłuć widłami w dupę. Masz nieśmiertelność, nieograniczone zasoby i rób se co chcesz. Tylko że inni ludzie też mają nieograniczone zasoby. I okazuje się, że niczym, co stworzysz, nie zdobędziesz szacunku innych, bo każdy ma swoje kredki i sam jest swoim najswojszym kreatorem. Niczego nie sprzedasz komuś, komu niczego nie brakuje. Ludzie stopniowo oddalają się od siebie i stają się opryskliwymi odludkami, popadając w depresję. W każdej chwili teoretycznie możesz z tego zrezygnować i postanowić "no dobra, nie umiem sam dojść do szczęścia, niech mnie Ktoś poprowadzi". Ale im więcej czasu spędzasz w "grzechu", w samolubstwie, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że uznasz swoją małość i zaakceptujesz przewodnika. Teoretycznie jest to więc decyzja odwracalna, ale prawdopodobieństwo jej odwracalności w nieskończoności dąży do zera, chociaż w każdym konkretnym momencie jest niezerowe.

