ZaKotem,
nie czytałem niestety jeszcze "Podziału ostetecznego", choć akurat pisząc powyższy post miałem w głowie nazwisko Lewisa, bo wiem że mniej więcej patrzył na to w ten sposób. Ale w takim razie odniosę się do wizji zreferowanej przez Ciebie.
Pierwsza mniejsza uwaga która przychodzi mi na myśl jest taka, że to co opisałeś nie bardzo przypomina mi wizję piekła nakreśloną w mojej głowie przez źródła nieco bliżej związane z Kościołem - mam tu na myśli zarówno Biblię jak i wizje mistyków wyniesionych na ołtarze, szczególnie Faustyny Kowalskiej, Katarzyny ze Sieny albo Łucji dos Santos (C.S. Lewis oczywiście jest wybitną postacią, ale chyba jednak nikt się do niego nie modli). Piję tu głównie do Kościoła katolickiego, bo w takim nurcie byłem wychowywany. To o czym piszesz (ten brak szacunku albo klientów na twórczość) dla mnie teraz wydają się tylko lekką niedogodnością. I też podobnie jak Adeptus myślę, że jest to non sequitur – potrafię sobie wyobrazić, że nawet przy takich nieograniczonych zasobach można prowadzić przyjemną egzystencję i niekoniecznie w samotności. Dodatkowo jeśli teraz relacje z innymi ludźmi są dla mnie są w zasadzie kwestią podstawową i mnie poniekąd definiującą, to taka zupełna zmiana w tym temacie moim zdaniem uderzałaby w ciągłość tożsamości, o której pisałem wcześniej. No ale nawet pomijając ten detal przechodzimy do kluczowego zagadnienia, o które mi chodziło, czyli kwestii absolutnej świadomości tej decyzji – bo dla mnie istnienie piekła bez tego jest nie do pogodzenia z idealnie moralnym Bogiem. Jak źle musiałoby wyglądać niebo, żebym wybrał to o czym piszesz mając pewność, że prędzej czy później zatracę swoją osobowość, bo nie będę już zdolny do podjęcia racjonalnej decyzji o opuszczeniu tego stanu nieszczęścia, i utknę w nim na dobre? Bo ciągle, jeśli podejmuję w faktycznej rzeczywistości jakieś decyzje, które koniec końców są dla mnie szkodliwe, to imo dzieje się tak tylko ze względu na brak pewności co do przyszłości lub ewentualnie ludzkie namiętności, które mogą na nie wpływać. Ale taki wpływ nie powinien towarzyszyć decyzji tak fundamentalnej (bo dotyczącej wieczności), inaczej wciąż jest to sadystyczny Bóg, a wybór nie jest absolutnie wolny. Czy Ty byłbyś w stanie sobie wyobrazić, że przy pełnej informacji co do skutków podejmujesz tak niekorzystną dla siebie decyzję? A jeśli tej informacji nie posiadasz, to znaczy że Bóg tworzy de facto pułapkę na bluźnierców, która z zewnątrz ma wyglądać atrakcyjnie tylko po to, żeby więcej osób miało się w nią złapać. W żadnym razie nie jest to istota którą chciałbym wielbić albo czcić, i która (z mojej perspektywy) stoi znacznie niżej moralnie niż większość współczesnych etyków.
nie czytałem niestety jeszcze "Podziału ostetecznego", choć akurat pisząc powyższy post miałem w głowie nazwisko Lewisa, bo wiem że mniej więcej patrzył na to w ten sposób. Ale w takim razie odniosę się do wizji zreferowanej przez Ciebie.
Pierwsza mniejsza uwaga która przychodzi mi na myśl jest taka, że to co opisałeś nie bardzo przypomina mi wizję piekła nakreśloną w mojej głowie przez źródła nieco bliżej związane z Kościołem - mam tu na myśli zarówno Biblię jak i wizje mistyków wyniesionych na ołtarze, szczególnie Faustyny Kowalskiej, Katarzyny ze Sieny albo Łucji dos Santos (C.S. Lewis oczywiście jest wybitną postacią, ale chyba jednak nikt się do niego nie modli). Piję tu głównie do Kościoła katolickiego, bo w takim nurcie byłem wychowywany. To o czym piszesz (ten brak szacunku albo klientów na twórczość) dla mnie teraz wydają się tylko lekką niedogodnością. I też podobnie jak Adeptus myślę, że jest to non sequitur – potrafię sobie wyobrazić, że nawet przy takich nieograniczonych zasobach można prowadzić przyjemną egzystencję i niekoniecznie w samotności. Dodatkowo jeśli teraz relacje z innymi ludźmi są dla mnie są w zasadzie kwestią podstawową i mnie poniekąd definiującą, to taka zupełna zmiana w tym temacie moim zdaniem uderzałaby w ciągłość tożsamości, o której pisałem wcześniej. No ale nawet pomijając ten detal przechodzimy do kluczowego zagadnienia, o które mi chodziło, czyli kwestii absolutnej świadomości tej decyzji – bo dla mnie istnienie piekła bez tego jest nie do pogodzenia z idealnie moralnym Bogiem. Jak źle musiałoby wyglądać niebo, żebym wybrał to o czym piszesz mając pewność, że prędzej czy później zatracę swoją osobowość, bo nie będę już zdolny do podjęcia racjonalnej decyzji o opuszczeniu tego stanu nieszczęścia, i utknę w nim na dobre? Bo ciągle, jeśli podejmuję w faktycznej rzeczywistości jakieś decyzje, które koniec końców są dla mnie szkodliwe, to imo dzieje się tak tylko ze względu na brak pewności co do przyszłości lub ewentualnie ludzkie namiętności, które mogą na nie wpływać. Ale taki wpływ nie powinien towarzyszyć decyzji tak fundamentalnej (bo dotyczącej wieczności), inaczej wciąż jest to sadystyczny Bóg, a wybór nie jest absolutnie wolny. Czy Ty byłbyś w stanie sobie wyobrazić, że przy pełnej informacji co do skutków podejmujesz tak niekorzystną dla siebie decyzję? A jeśli tej informacji nie posiadasz, to znaczy że Bóg tworzy de facto pułapkę na bluźnierców, która z zewnątrz ma wyglądać atrakcyjnie tylko po to, żeby więcej osób miało się w nią złapać. W żadnym razie nie jest to istota którą chciałbym wielbić albo czcić, i która (z mojej perspektywy) stoi znacznie niżej moralnie niż większość współczesnych etyków.

