Cytat:Adeptus też szedł tą drogą, tylko przy "zawężeniu" opcji. Tak się zawęził, że w razie wątpliwości wybierał albo interpretację "przedsoborową", albo nawet "przed-jezusową". I w tej kombinacji wyszło mu, że Bóg dobry być nie może. Nie można chłopakowi odmówić logiki, ale on nie widzi błędu już w założeniach.Po prostu nie podoba mi się podejście "Uhu, tamto nauczanie pokazywało Boga jako okrutnego bydlaka i jest natchnione, ale i tak je zignorujemy bo coś tam i skupimy się tylko na tych ładnie brzmiących fragmentach".
Poza tym, jezusowe nauczanie jest spójne z tym przedjezusowym. Jezut też zapowiadał, że "kiedyś tu wrócę z aniołami, zbierzemy niewiernych i wrzucimy w piec rozżarzony, jak chwasty po żniwach" - jaki ojciec, taki syn. Deklarował, że spoglądając na kobietę z pożądaniem zasługujesz na piekło, więc lepiej sobie oko wyłupić. Obsesyjnie obrzydzał swoim uczniom więzi rodzinne, jako przeszkodę do nawiązania pełnej więzi z guru (znowu - jaki ojciec taki syn - Jahwe też obsesyjnie wymaga pełnego, niewolniczego oddania).
A Apokalipsa - czyli nauczanie pojezusowe - to festiwal mordów i plag na chwałę Księcia Pokoju.
I przez wieki rozumiano Biblię zgodnie z jej treścią. Nikt nie ukrywał, że Bóg jest mściwym okrutnikiem, który z lubością dręczy ludzi, a jego miłosierdzie polega na tym, że łaskawie nie wrzuci do otchłani cierpienia niewielkiej garstki najbardziej oddanych wyznawców, pod warunkiem, że przez całe życie będa pokutowac i przepraszać za to, że żyją (w zamian za to pozwoli, żeby przez wieczność wysławiali jego chwałę). Tak, zgodnie z Biblią, ukazywano Boga, przy czym masochistyczno twierdzono, że własnie taki Bóg jest dobry i sprawiedliwy.
A potem przyszedł sobór i wywrócił do góry nogami. Zaczęło się jakieś komiczne łagodzenie Boga, ukrywanie jego okrucieństwa pod ogólnikowymi farmazonami w stylu "No tak, to bardzo trudny fragment Pisma Św., ale powinniśmy się skupiac przede wszystkim na bożym miłosierdziu" czy "Ale tu trzeba znać kontekst historyczny".
Cytat:A jedna jest taka, że... nie chciałbym skończyć w raju mohamedańskim. No bo co, rozdziewiczać jakieś muzułmanki, to na początku może być fajne, ale najpóźniej przy 77 przestaje rajcować. To już wolę, zgodnie z myślą chrześcijańską, wspiąć się na jakiś wyższy poziom świadomości, niż nadal pozostać w cielesności w tym "kosmicznym burdelu".Kompletnie nie rozumiem tego pędu do "wyższego poziomu świadomości". Tyle religii i filozofii go propaguje. Czy chrześcijańskie przebóstwienie, czy buddyjska nirwana. A przecież to byłaby śmierć osobowości. Zaprzedanie duszy, wyrzeczenie się planów, ambicji, pragnień w imię jakiejś niebiańskiej ekstazy.
Znaczy mnie też rozdziewiczanie nie rajcuje, ale poświęcanie swojego życia na przestrzeganie absurdalnych zasad, po to w nagrodę dostać pranie mózgu - też nie.
Nie będzie mi Chrystus panem, niech krew swoją sam pije.
Mój jest udział w jeziorze ognia i siarki.
Moja twórczość: https://ateista.pl/showthread.php?tid=14690
Mój jest udział w jeziorze ognia i siarki.
Moja twórczość: https://ateista.pl/showthread.php?tid=14690

