Odpowiadam na offtop w innym wątku:
Zresztą twierdzenie, że to jakaś bzdura zawleczona z angielskiego można łatwo odeprzeć. Przecież w języku polskim mamy powszechnie przyjęte żeńskie formy zawodów: nauczycielkę, kucharkę, sprzątaczkę. Ale tylko w takich zawodach, które w powszechnej świadomości „pasują do” kobiety.
Gawain napisał(a): Tutaj mamy wzorowy przykład, że zblazowana banda kawiorowych intelektualistów po europeistyce znająca "angilski" se na "angilski" przekłada problemy językowe, któe u nas nie występują. Durne dostawianie końcówki mówi w polskim z kim mamy do czynienia ale konieczne do niczego nie jest. W angielskim można się nie zorientować jak osoby nie ma w zdaniu. I stąd nowotwory w postaci kierowczyń, pedagożek czy chirurżek. Bo po angielsku formant dodać można dla uproszczenia a w polskim, bo tak robią w angielskim więc musowo.Ale właśnie zupełnie inaczej jest. Bo w angielskim, który ma szczątkową formę rodzaju gramatycznego szuka się właśnie neutralności genderowej. Czyli np. „firefighter” zamiast „fireman”, „they” zamiast „he” etc. Natomiast w języku polskim takiej neutralności nie da się osiągnąć. Dlatego szuka się określeń zgenderyzowanych właśnie. Wydawać by się mogło, że to jest sprzeczne. Ale cel jest ten sam – pokazanie, poprzez użyty język, że dana osoba nie musi być mężczyzną.
Zresztą twierdzenie, że to jakaś bzdura zawleczona z angielskiego można łatwo odeprzeć. Przecież w języku polskim mamy powszechnie przyjęte żeńskie formy zawodów: nauczycielkę, kucharkę, sprzątaczkę. Ale tylko w takich zawodach, które w powszechnej świadomości „pasują do” kobiety.
znaLezczyni napisał(a): Oczywiście, zdaniem mężczyzny może być do niczego, bo mężczyzn określa się rzeczownikami rodzaju męskiego, a nie każdy ma na tyle wrażliwości czy przenikliwości, żeby przejmować się tym, jak czuje się kobieta opisywana nie swoim rodzajem.No bez przesady. Rodzaj męski to jest konstrukt gramatyczny, a nie część mojej tożsamości. Nie istnieje jakiś wspólny tożsamościowy pierwiastek, który łączy mnie ze stołem, a oddziela od półki. Wielokrotnie byłem określany mianem „osoby” i jakoś mnie to nie bolało. Problem zatem nie jest w tym, że kobiecie krzywda się dzieje, bo została nazwana „człowiekiem”. Problem jest w tym, że jak ktoś mówi „premier”, to automatycznie wyobrażamy sobie siwowłosego pana z teczką. Użycie żeńskiej formy ma na celu złamanie pewnego stereotypu.
