Trzeci podstawowy model nazwijmy deterministyczny. Taki model mamy w Harrym Potterze np. Otóż w takim modelu skutki podróży w czasie są już widoczne zanim bohater cofnął się w czasie. Taki model można wykorzystać do opowiedzenia uwspółcześnionej wersji historii o Edypie, czy o braciach Józefa – bohater próbuje czemuś zapobiec, cofa się w czasie i okazuje się potem, że jego akcje doprowadziły do tego, czemu próbował zapobiec. W tym modelu znikają paradoksy znane z poprzednich modeli – bohater nie może zabić swojego dziadka. Nie ma żadnego metaczasu itd. Pojawiają się natomiast inne problemy:
wolna wola – dlaczego autor nie może zabić pradziadka? Dlaczego musi zrobić to, co jest potrzebne aby przyszłość była taka jaka jest? Czy jest pozbawiony wolnej woli? Czy istnieje jakaś siła, która zapobiegnie takim działaniom?
O ile fabularnie taka historia może być fajna i ładnie grać na ironii, o tyle ciężko sobie wyobrazić taki model w warunkach laboratoryjnych. Załóżmy minimalistyczny eksperyment. W dobrze izolowanym laboratorium mamy monetę i wehikuł czasu. Jeśli moneta leży orłem do góry, cofamy się, by ją obrócić reszką. I vice versa. I co? Jakaś siła, która czyta mi w myślach mnie powstrzyma?
problem samokauzacji – czy problem bootstrapu. Jest to problem pradziadka au rebours. Czy możemy cofnąć się w czasie i zostać własnym pradziadkiem? Czy jeśli przyniesiemy do przeszłości przedmiot z teraźniejszości, to skąd ten przedmiot się w ogóle wziął?
No i jeszcze pozostaje coś, co nie jest paradoksem per se, ale jest problemem fabularnym. Otóż jeśli operujemy tym systemem, to zwykle nie możemy opowiedzieć więcej niż jednej-dwóch ciekawych historii. Jeśli widz już wie, że podróże w czasie tak działają, to dalsze podróże przestają dostarczać jakiejkolwiek niespodzianki fabularnej.
wolna wola – dlaczego autor nie może zabić pradziadka? Dlaczego musi zrobić to, co jest potrzebne aby przyszłość była taka jaka jest? Czy jest pozbawiony wolnej woli? Czy istnieje jakaś siła, która zapobiegnie takim działaniom?
O ile fabularnie taka historia może być fajna i ładnie grać na ironii, o tyle ciężko sobie wyobrazić taki model w warunkach laboratoryjnych. Załóżmy minimalistyczny eksperyment. W dobrze izolowanym laboratorium mamy monetę i wehikuł czasu. Jeśli moneta leży orłem do góry, cofamy się, by ją obrócić reszką. I vice versa. I co? Jakaś siła, która czyta mi w myślach mnie powstrzyma?
problem samokauzacji – czy problem bootstrapu. Jest to problem pradziadka au rebours. Czy możemy cofnąć się w czasie i zostać własnym pradziadkiem? Czy jeśli przyniesiemy do przeszłości przedmiot z teraźniejszości, to skąd ten przedmiot się w ogóle wziął?
No i jeszcze pozostaje coś, co nie jest paradoksem per se, ale jest problemem fabularnym. Otóż jeśli operujemy tym systemem, to zwykle nie możemy opowiedzieć więcej niż jednej-dwóch ciekawych historii. Jeśli widz już wie, że podróże w czasie tak działają, to dalsze podróże przestają dostarczać jakiejkolwiek niespodzianki fabularnej.
żeniec napisał(a): Mam niesmak po Looperze, w którym np. aby dorwać gościa X w pewnym momencie (niech będzie t1), porywają go za młodu (w momencie t0<t1) i zaczynają pozbawiać kończyn, co z kolei ma natychmiastowe skutki w t1 w postaci znikających nóg i rąk, na miejsce których pojawiają się blizny. Jest to o tyle komiczne, że w końcu staje się kadłubkiem, a przed chwilą jeszcze przeskakiwał przez płot, co jest niemożliwe, jeśli nie ma tych kończyn od t0 (+ epsilon) (nie mówiąc o tym, że skoro już ingerencja w przeszłości wpływa na przyszłość, to nie powinien się tam nigdy znaleźć i akcja na ekranie nie ma już żadnego sensu).No to jest właśnie ten bezsens wersji „naiwnej”, który ujawnia się najlepiej, gdy próbujemy przedstawić efekty podróży w czasie z punktu widzenia czyjegoś innego niż podróżnik.
